Świat przypomina mi gliniane naczynie – dzban pełen
wody, której krople stanowią ludzie w zależności i następującej relacji
istnienia: jedna kropla to jeden człowiek. Czas nosi ów dzban na ramieniu
przemijania, przemierzając szlaki tworzącej się historii. Kroplami wody zwilża
bruzdy codziennego życia konkretnego okresu w dziejach ludzkości – okresu,
którego charakterystyka zależy od charakteru człowieka, gdyż to właśnie
człowiek kształtuje kulturę, obyczaje, tradycję, zwyczaje, prawo, sztukę;
dłutem osobistych decyzji i gustów czy poglądów, talentów i predyspozycji,
wrażliwości i wartości rzeźbi formę współczesnej mu epoki.
Jak różnorodne są krople wody, tak różnorodni są
ludzie. Bywają bowiem krople małe i duże, mocniej i ze świstem strumieni
spadające na ziemię, jak i delikatnie osuwające się z nieboskłonu na wilgotny
od deszczu grunt, obfite i gęste oraz rzadkie i drobniutkie, niemal
niewyczuwalne, potrafiące jedynie zrosić okruszkami swego istnienia szyby
jesiennych okien. Chemiczny skład wody jest identyczny, niezmienny. Forma
natomiast jej stanów jest różnorodna i trzeba przyznać, że właśnie owa
różnorodność jest zaczynem niepowtarzalnego piękna.
Tak właśnie Bóg stworzył człowieka.
Nie ma ludzi zmarnowanych. Każdy ma swoją
niepowtarzalną wartość, oryginalne zadanie do wykonania i cele do osiągnięcia.
Każdy otrzymał od Boga talent lub kilka talentów. Każdy został wyposażony
adekwatnie do osobistych możliwości, bowiem Pan zawsze „daje według zdolności”
(Mt 25,14-30). Owa różnorodność jest zaczynem niepowtarzalnego piękna i więzią
relacji międzyludzkich.
Ilość otrzymanych talentów nie jest (w moim skromnym
odczuciu) wyznacznikiem ludzkiej wartości. Nie czuj się więc gorszym lub
najgorszym, skrzywdzonym i niepotrzebnym, a nawet bezużytecznym człowiekiem w
gronie współbraci. Nie ubliżaj sobie i nie krzywdź siebie niesprawiedliwymi
osądami, kształtowanymi na podstawie ilości rozdanych w grupie bliskich ci osób
i posiadanych przez poszczególnych jej członków talentów. Nie twierdź, że
jesteś kimś mało, albo nic nieznaczącym człowiekiem. Nie zachwycaj się
współbraćmi hojnie przez Boga obdarowanymi, umniejszając sobie i siebie
potępiając. Nie wątp w dobroć, mądrość i sprawiedliwość Pana. Zbyt wielka jest
bowiem Miłość Ojca Niebieskiego do człowieka, by doszukiwać się w istocie i
sensie swego istnienia niedoskonałości. Bóg będzie osądzał sprawiedliwie i
będzie mniej lub bardziej wymagający wobec ludzi w zależności od talentów jakie
otrzymali „według posiadanych zdolności”, będzie „osądzał po owocach godnych
nawrócenia” (Łk 3,8). Pamiętaj, że „każde więc drzewo, które nie wydaje dobrego
owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone” (Łk 3,9), a każdy, kto „ukryje swój
talent w ziemi, (…) zostanie jako sługa nieużyteczny wyrzucony na zewnątrz – w
ciemności, gdzie jest tylko płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 25,14-30).
Nie ma ludzi zmarnowanych.
W grupie modlitewnej, do której należałam, była Boża
paleta różnorodnych kolorów – charakterów, talentów – charyzmatów i ról. Każdy
zajmował odpowiednie miejsce do posiadanych predyspozycji. Każdy pełnił ważną
rolę w grupie. Każdy był bardzo potrzebny. Naturalnie byli tacy, którym Pan
powierzył więcej zadań do wykonania. Byli i tacy, którzy nie wyróżniali się
„niczym szczególnym” na tle całej grupy, ale ( w moim odczuciu) byli niezwykle
ważni, a kto wie?!, czy nawet nie bardziej potrzebni niż ci hojniej obdarowani
powierzonymi im kilkoma zadaniami?...
Mieliśmy siostrę Ewę. Nazwałam ją asystentką Pana
Boga i tak zostało do obecnej pory. Potrafiła zorganizować rekolekcje, dni
skupienia, pielgrzymki, po prostu ogarniała całą administrację z taką lekkością
i delikatnością, że aż przekraczającą granice ludzkich umiejętności. Nie było
dla niej rzeczy niemożliwych we wspomnianym zakresie. Oprócz administracyjnego
zadania przejęła dodatkowo funkcję bibliotekarki. Wystarczyło wspomnieć o
jakimś kryzysie duchowym czy wątpliwościach, a ona jakby zza pazuchy wyciągała
książkę będącą odpowiedzią na wszelkie dokuczliwe pytania i dręczące
zagadnienia.
Była w naszym gronie również Edytka – klucznik, jak
ją nazywałam. Potrafiła przyprowadzać do Boga zagubione owce. Wchodziła w tłum
ludzi, opowiadała i słuchała, świadczyła o Miłości Ojca Niebieskiego, modliła
się o synów marnotrawnych i pościła w ich intencji, a w konsekwencji
przyprowadzała ich do Domu Pana, otwierając radośnie drzwi wspólnoty.
Mieliśmy też skromną, „niczym” nie wyróżniającą się
Anetkę – myszkę, która milczała, towarzyszyła nam cierpliwie, trwała z nami i
przy nas, modliła się i po prostu była. Wydawałoby się, że to osoba pozbawiona
talentu. Była to jednak kobieta, która pełniła rolę strażniczki ogniska domowego
– modlitwy. To właśnie przez nią i od niej wychodziły intencje, które niczym
zasiane ziarno zakorzeniały się w grupie i owocowały czuwaniami nocnymi lub
kilkudobowymi błaganiami i dziękczynieniami adresowanymi do Boga za ojczyznę,
za biednych i uzależnionych od alkoholu czy narkotyków.
Nie ma ludzi zmarnowanych.
Można mieć jeden dar, który (pozornie) nie błyszczy,
nie jest spektakularny i rażąco widoczny, ale może to być charyzmat potężny i
najcenniejszy – charyzmat MIŁOŚCI. Uważam i tak czuję, że to najpotężniejszy i najbardziej
owocny talent, którego inwestycja jest w stanie zapewnić Ojcu Niebieskiemu
ogromną radość i zadowolenie. Można modlić się wstawienniczo i uzdrawiać,
odpędzać złe duchy, modlić się w językach, można nawet posiadać kilka tych
szczególnie pięknych charyzmatów, ale – myślę - nie czyni nas to kimś
wyjątkowym i niezastąpionym. Pan Jezus bowiem uzdrowił dziesięciu trędowatych,
z których tylko jeden wrócił do Boga, by podziękować za oczyszczenie, zdrowie i
nowe życie (Łk 17,11-19) . Reszta rozpierzchła się gdzieś po świecie w nieznane
i głuche z powodu ludzkiej krnąbrności i pychy. Iluż zatem możemy przyprowadzić
do Domu Ojca posiadając owe wspaniałe dary, które są niezwykle potrzebne i
ważne? Iluż jeśli nie tylko i aż jednego uzdrowionego z trądu? Czyż jesteśmy
lepsi od Jezusa?
Można zatem posiadać kilka wyżej wyliczonych
talentów, co nie czyni nas kimś niezwykle wyjątkowym i najważniejszym w gronie
dzieci Bożych. Można bowiem posiadać tylko jeden talent – charyzmat Miłości i
można uczynić więcej niż ktokolwiek inny w grupie. Można zebrać pełen kosz
owoców godnych nawrócenia. Można przez ten jeden talent być najbardziej
urodzajnym drzewem w sadzie. Nikt bowiem nie jest przecież w stanie oprzeć się
Miłości, gdyż człowiek jest dziełem Miłości, tej Miłości pragnie i poszukuje,
dzięki Miłości czuje się bezpieczny i szczęśliwy.
Obserwuję w Kościele podczas Mszy Świętej kobietę,
która w gronie parafian lśni słońcem najjaśniej, choć nie jest tego świadoma.
Niesforne, znudzone dzieci przygarnia pod skrzydła matczynym uściskiem, choć to
nie są jej pociechy, otula je czule, łagodnie coś tłumaczy, wycisza je,
obcałowuje i zagląda w ich źrenice, uśmiechając się ciepło i serdecznie.
Niepokorni, najmłodsi parafianie nikną grzecznie w ciszy, nie zakłócając Nabożeństwa,
a wtulając się jedynie w ramiona owej kobiety ufnie i potulnie jak kurczęta
wciśnięte w puch matczynych skrzydeł.
To dar Miłości.
Jestem pewna, że nawet jeśli te dzieci kiedyś
zbłądzą w dorosłym życiu, odejdą od Boga (nawet, jeśli!), to i tak kiedyś wrócą
do Domu Pana. Kościół będą kojarzyły we wspomnieniach z dzieciństwa z ciepłem,
serdecznością, czułością, bezpieczeństwem. Stwórca będzie dla nich Lekiem na
wszystko, co krzywdzące i złe, niszczące i unieszczęśliwiające. Przypomną sobie
źrenice tej kobiety i jej uśmiech, serdeczność jej ramion i rytm spokojnie
bijącego serca, łagodność jej głosu i zapragną w chwili chłodu brutalnej
codzienności doświadczyć tych wszystkich doznań raz jeszcze. W momencie upadku
i beznadziei zapragną wtulić się w puch matczynych skrzydeł, a w konsekwencji,
wtulić się w Boga. Dzięki Miłości, którą Ojciec Niebieski okazuje im dziś za
pośrednictwem tej kobiety (posiadającej być może (!) tylko ten jeden talent),
żadna przytulana na Nabożeństwie dusza nie zatraci się i nie zginie – jestem
tego pewna, bo wierzę w potęgę Miłości. Miłością bowiem można sprawić, że na
dziesięć kochanych osób, dziesięć powróci do Boga, by Mu podziękować za życie.
Jeden talent więc nie czyni ciebie kimś gorszym od
tych, którzy posiadają pięć darów lud dwa charyzmaty. Nie ma bowiem ludzi
zmarnowanych. Każdy jest ważny i bezcenny w oczach Boga. Nie umniejszaj sobie
więc, nie zakopuj w ziemi otrzymanego talentu, nie zasłaniaj się obronnie
stwierdzeniem, że inni coś mogą i potrafią, ale absolutnie nie ty, gdyż ty
jesteś niedouczony, nieobdarzony, oszpecony skąpstwem przeznaczenia. Nie
ubliżaj Bogu, który ciebie kocha nad wszystko, co stworzone wokół. Nie rań
samooskarżeniami Serca Ojca Niebieskiego, który „tak umiłował świat, że Syna
swego Jednorodzonego dał, abyś nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16).
Wyjdź z ukrycia. Masz talent, być może jeden, ale masz!, i ten właśnie talent
jest ziarnem dobra w twojej zaciśniętej pięści. Rozsiej ziarna osobistym
zaangażowaniem, pracą, byciem z ludźmi. Siej i zbieraj owoce własnego
codziennego życia, by „wejść do radości swego Pana” (Mt 25,14-30).
Nie ma ludzi zmarnowanych. Jesteś kroplą wody –
kroplą Życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz