„A
gdy lud widział, że Mojżesz opóźniał swój powrót z góry, zebrał się przed
Aronem i powiedział do niego: „Uczyń nam boga, który by szedł przed nami, bo
nie wiemy, co się stało z Mojżeszem, tym mężem, który nas wyprowadził z ziemi
egipskiej”. Aron powiedział im: „Pozdejmujcie złote kolczyki, które są w uszach
waszych żon, waszych synów i córek, i przynieście je do mnie”. I zdjął cały lud
złote kolczyki, które miał w uszach, i zaniósł je do Arona. A wziąwszy je z ich
rąk, nakazał im przetopić i uczynić z tego posąg cielca odlany z metalu. I
powiedział: „Izraelu, oto bóg twój, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej”. A
widząc to, Aron kazał postawić ołtarz przed nim i powiedział: „Jutro będzie
uroczystość ku czci Pana”. Wstawszy wcześnie rano, dokonali całopalenia i
złożyli ofiary biesiadne. I usiadł lud, aby jeść i pić, i wstali, żeby się
bawić.”
(Wj
32,1-7)
Być może… zbyt szerokie mam źrenice, dopatrujące się
rzeczy, których istnienie nic w życie człowieka nie wnosi, niczemu nie zagraża,
nie ma żadnego znaczenia. Być może… zdolność postrzegania moich oczu jest
niczym lupa powiększająca banały do rozmiarów przerażających i zatrważających.
Być może… mam naturę zbyt troskliwą i wręcz przesadnie nadopiekuńczą.
Przeraża mnie to, co się dzieje – to, co zdaje się
burzą pustynną, zacierającą wyrazistość obrazu Boga, nauki Chrystusa.
Ludzie smagani biczem codziennego trudu, ciężarem
obowiązków balansujących na granicy cudu pogodzenia życia rodzinnego z
zawodowym, polityki wprowadzającej chaos i zatracającej wartości sprzedawane za
dukaty gumowej tolerancji, odzierającej człowieka z godności i degradującej go
do poziomu znajdującego się pod śladami zwierząt, zaszczuwani medialnym
bełkotem i medialną propagandą oraz wiadomościami pełnymi dominującego zła w
ogóle nie szukają pocieszenia w Bogu. Na słowa Jezusa, który troskliwie wzywa
wszystkich utrudzonych i obciążonych, by przyszli do Niego, gdyż pragnie ich
pokrzepić (Mt 11,28), są głusi i obojętni. U podnóża góry, jakim jest doczesne
życie, samodzielnie i egocentrycznie szukają własnej metody na szczęście. Odrzucają
Boga poprzez brak cierpliwości i pokory. Spragnieni wygody i komfortu
ziemskiego bytowania w ogóle nie zwracają uwagi na kruchość dobry jaką jest przemijająca
bezpowrotnie doczesność, a zawzięcie i uparcie dążą do zaspokojenia odczuwanych
potrzeb. Tworzą więc własny kodeks „moralny”, którego fundamentem jest zgubna,
bo gumowa tolerancja ludzkiej natury z uwzględnieniem jej piękna i
obrzydliwości. Stawiają człowieka w centralnym miejscu jako najważniejszego i
najpotężniejszego, uzasadniając prawo do wspomnianego podium bezgranicznym
miłosierdziem Boga, nie osądzającemu sprawiedliwie a wybaczającemu wszystkim wszystko.
Doszukują się w innych religiach rzeczy, które niczym złote kolczyki w uszach
żon, synów i córek przetapiane są na wzór podobieństwa, odzwierciedlającego w
złotym blasku cielca z metalu oblicze Ojca Niebieskiego, będącego w
rzeczywistości odrysowaniem ludzkich wyobrażeń i pragnień…
A, przecież Jeden jest Bóg, Stworzyciel nieba i
ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych, ostrzegający stanowczo i
bezkompromisowo: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”!. Tylko Jeden
jest Jezus Chrystus, który się począł z Ducha Świętego i narodził się z Maryi
Panny, zaznaczający, iż „jeśli kto chce pójść za Nim, niech się zaprze samego
siebie, niech weźmie swój krzyż i niech Go naśladuje” (Mt 16,24).
Ludzie jednak u podnóża góry, jakim jest życie
doczesne, wybierają komfort i wygodę codzienności. Odrzucają krzyż. Gardzą wezwaniem
Zbawiciela. Robią odlew złotego cielca osobistych poglądów, interpretacji,
teorii. I chociaż Chrystus nawołuje i wyjaśnia, pouczając, że „szeroka jest
brama i przestronna droga, która prowadzi do zguby, a ciasna jest brama i wąska
droga, która prowadzi do życia” (Mt 7,13-14), nie słuchają… Wstają wcześnie
rano, dokonują całopalenia, składają ofiary biesiadne, jedzą i piją, bawią się,
korzystają z uciech doczesności i nie dopuszczają do siebie jakichkolwiek
sytuacji związanych z bólem czy cierpieniem, bo gdy niepożądany stan zakłóca
lekkość wygodnego życia, modlą się i żądają, by ciężar krzyża spoczął na
barkach Tego, który na nim już zginął za nasze grzechy.
Niewielu pragnie naśladować Chrystusa. Niewielu godzi
się na cierpienie. Niewielu cierpliwie i pokornie wypełnia wolę Boga. Tak potężne
zaś masy ludzi pragną dziś w dziecięcych podskokach radości podążać za Jezusem,
naśladując Go jedynie „w uzdrawianiu chorych, wskrzeszaniu umarłych,
oczyszczaniu trędowatych czy wypędzaniu złych duchów” (Mt 10,8), zapominając o
nakazie Chrystusa, który prosi, by „darmo dawali, bo darmo otrzymali” (Mt 10,8),
i ignorując ostrzeżenie Syna Bożego, kategorycznie zaznaczającego, iż „nie
każdy, kto Mu mówi: „Panie, Panie!” wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz
(tylko) ten, kto spełnia wolę Jego Ojca” (Mt 7,21). Dziś bardzo popularne stają
się fora czy warsztaty charyzmatyczne, ludzkie pouczenia i wskazówki, na których
większość buduje w sobie przekonanie, że dary uzdrawiania, wskrzeszania,
oczyszczania czy wypędzania złych duchów w imię Jezusa Chrystusa jest prezentem
w pięknie opakowanym pudełeczku Bożej życzliwości, przewiązanym kolorową
wstążką, że wcale nie trzeba naśladować Zbawiciela poprzez dźwiganie własnego
krzyża, bo przecież wystarczy się odpowiednio z wiarą (?) pomodlić, by kielich
cierpienia został przez Boga zabrany, usunięty z codziennego życia.
Tak często słyszę z ust gorliwych osób oskarżenia, lekko i łatwo oceniające sytuację człowieka zmagającego się z trudnościami czy niepowodzeniami. „Cierpisz?!, bo się źle modlisz.” – huczy echem swoboda osądu wypełniającego gromem „mądrości” główną nawę Kościoła. Tak wielu prześciga się w modlitwie, szukając mistrza najlepszej metody, słowa, gestu czy zaangażowania ciała,… ale czy duszy?! Tak wielu pragnie posiadać bogate wachlarze wszystkich darów Ducha Świętego, zapominając często o tym, że to On Sam rozdaje według własnego uznania i potrzeb a nie według ludzkich oczekiwań czy życzeń. Tak wielu nakłania innych do modlitwy językami, nie zwracając uwagi na Boże pouczenie, płynące z treści „Hymnu o miłości” jakby właśnie ta forma modlitwy była najlepsza i najważniejsza, ignorując jednocześnie wyjaśnienia św. Pawła, który w „Pierwszymi liście do Koryntian” wyraźnie i mocno nadmienia, że „dar języków jest znakiem nie dla wierzących, lecz dla pogan” (1 Kor 14,22) i że „jeśli więc ktoś korzysta z daru języków, niech się modli, aby potrafił to wytłumaczyć (1 Kor 14,13), a gdyby nie było tłumacza, powinien zamilknąć na zgromadzeniu (1 Kor 14,28).
Tak często słyszę z ust gorliwych osób oskarżenia, lekko i łatwo oceniające sytuację człowieka zmagającego się z trudnościami czy niepowodzeniami. „Cierpisz?!, bo się źle modlisz.” – huczy echem swoboda osądu wypełniającego gromem „mądrości” główną nawę Kościoła. Tak wielu prześciga się w modlitwie, szukając mistrza najlepszej metody, słowa, gestu czy zaangażowania ciała,… ale czy duszy?! Tak wielu pragnie posiadać bogate wachlarze wszystkich darów Ducha Świętego, zapominając często o tym, że to On Sam rozdaje według własnego uznania i potrzeb a nie według ludzkich oczekiwań czy życzeń. Tak wielu nakłania innych do modlitwy językami, nie zwracając uwagi na Boże pouczenie, płynące z treści „Hymnu o miłości” jakby właśnie ta forma modlitwy była najlepsza i najważniejsza, ignorując jednocześnie wyjaśnienia św. Pawła, który w „Pierwszymi liście do Koryntian” wyraźnie i mocno nadmienia, że „dar języków jest znakiem nie dla wierzących, lecz dla pogan” (1 Kor 14,22) i że „jeśli więc ktoś korzysta z daru języków, niech się modli, aby potrafił to wytłumaczyć (1 Kor 14,13), a gdyby nie było tłumacza, powinien zamilknąć na zgromadzeniu (1 Kor 14,28).
Gdzie się podziała pokora, cierpliwość, wiara,
miłość i nadzieja, ostrożność, o której tak pięknie i mądrze pisze św. Jan od
Krzyża?
Dziś rozmywa się granica pomiędzy dobrem a złem.
Grzech wydaje się pobłażliwiej interpretowany i traktowany. Echo dudni optymistycznymi
hasłami miłosierdzia, powtarzanymi do znudzenia i siejącymi zarazę przekonania,
że Bóg wybacza lekkomyślnie i dobrodusznie wszystko, cokolwiek człowiek uczyni –
zarazę zaprzeczającą prawdzie wiary, według której Pan jest „Sędzią
Sprawiedliwym, gdyż za dobre wynagradza a za złe karze”. Dziś jest pełno
fałszywych proroków w owczej skórze. Dzisiejsze pokolenie „podobne jest do
przebywających na rynku dzieci, które przymawiają swym rówieśnikom: „Przygrywaliśmy
wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie zawodzili”, (a którzy, gdy)
przyszedł Jan: nie jadł ani nie pił, mówią: „Zły duch go opętał”, (a którzy
gdy) przyszedł Syn Człowieczy: je i pije, a oni mówią: „Oto żarłok i pijak,
przyjaciel grzeszników i celników”, (i którzy zapominają, że) jednak mądrość
usprawiedliwiona jest przez swe czyny” (Mt 11,16-19).
Nie bądźmy „ludem o twardym karku” (Wj 32,9).
Niecierpliwość i ludzka zachłanność tworzy złotego
cielca, sprzeniewierzając się Bogu, dlatego dziś istnieje (w moim skromnym
odczuciu) tak potężna potrzeba czerpania owej „mądrości usprawiedliwianej przez
swe czyny” z Pisma Świętego, co pomoże człowiekowi zachować ostrożność i
czujność, być pokornym i cierpliwym, a jednocześnie ułatwi wypełnianie woli
Boga Ojca Wszechmogącego.
„Czuwajmy, bo nie znamy dnia ani godziny” (Mt 25,13).
Czuwajmy, by Pan nie powiedział, patrząc w nasze źrenice: „Nigdy was nie
znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczaliście się nieprawości!” (Mt
7,23).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz