poniedziałek, 15 stycznia 2018

MIŁOŚĆ ZBESZCZESZCZONA

Człowiek pragnie miłości w sposób niewyobrażalny. Codzienne życie koncentruje na poszukiwaniu miłości w pełnym jej znaczeniu i wartości. Pragnie być bowiem człowiekiem kochanym bez względu na wszystko: chociażby bez względu na wygląd, charakter, status społeczny czy poziom intelektualny, wykonywaną pracę czy zainteresowania – chce być po prostu kochanym takim, jakim jest a nie za to, co posiada lub czym został obdarzony przez los. Szuka więc miłości idealnej. Pragnie miłości wiernej jak pies – tej, która nie pyta, nie żąda, nie wymaga, nie oczekuje, nie ocenia a która rozgrzewa serce, macha ogonem na widok ukochanego albo ukochanej, wybacza i zapomina, cierpliwie znosi kaprysy i humory czy jakiekolwiek kryzysy, która biegnie na każde zawołanie i waruje przy ukochanym albo ukochanej na zawsze, do końca dni, do odwołania, a może nawet dłużej.
Większość jednak nie potrafi kochać. Pragnie być kochanym, ale nie umie odwzajemnić się uczuciem, jakiego oczekuje i poszukuje.
Człowiek nie rozumie miłości, nie czuje jej, nie zna jej potęgi i mocy, wielkości i siły. Pragnie miłości, ale tak naprawdę zmierza niestrudzenie do zaspokojenia osobistych potrzeb egoizmu i egocentryzmu. „Kochamy” dopóki otrzymujemy wszystko to, na czym najbardziej nam zależy, dopóki zajmujemy zaszczytne i święte podium w codziennym życiu osoby, która winna obdarowywać nas miłością bezwarunkową, gwarantując bezpieczeństwo i komfort, wygodę i lekkość ciała oraz ducha. Kiedy wyszczególniony obraz wymarzonej relacji okazuje się nie tak kolorowy i piękny, jakbyśmy tego chcieli,… odchodzimy, rozglądamy się za kimś innym, bardziej wiernym i zdecydowanie mniej lub w ogóle niewymagającym, za kimś, w kogo ramionach będziemy mogli wypłynąć na ocean wyśnionego uczucia bycia tym jedynym i wyjątkowym, tym posiadającym najsłodszą i najwspanialszą miłość. Zapominamy jednak, że w rzeczywistości to odczuwane żądanie nie jest stanem, którego poszukujemy i które pragniemy zdobyć, posiadać i się w nim znajdować. Pogoń za miłością rozumianą w ten sposób jest spadaniem w bezdenną, chłodną, ciemną otchłań paraliżującej nas z dnia na dzień coraz większym i coraz bardziej nieprzyjemnym strachem. Wpadamy w sidła zniewolenia i nieszczęścia. Zmieniamy partnerów i partnerki jak klamry do bielizny, tłumacząc, że to nie ten lub nie ta, że trafił nam się model uszkodzony i wyszczerbiony. Szukamy, szukamy… i kończymy codzienne poszukiwania na niczym – na bolesnym i gorzkim rozczarowaniu. Wspomnianą pogoń współczesny świat określa mianem ewolucji aktualnego modelu nowoczesnej rodziny. Ślub poprzedza rozwód z żoną albo mężem, którzy się nie sprawdzili, nie zdali egzaminu. Gwarancja udanego związku małżeńskiego okazała się oszustwem. Przychodzi więc pora na nową żonę i nowego męża. Dzieci z poprzedniego związku niczym piłeczki tenisowe są odbijane przez paletki raz jednego, raz drugiego domu, z których żaden nie jest ich stałym miejscem zamieszkania, bo trochę się bywa u mamy a trochę u taty w cieniu następnych pociech – owoców nowej „miłości”, lepszej, ponieważ jeszcze nie zweryfikowanej przez problemy i trudności ludzkiego życia oraz ludzkich słabości.
Czy można debatować o ewolucji i rozwoju człowieka?
Nie ma ewolucji jeśli w rozwoju jednostki nie ma miłości. Współczesny świat jest pełen schronisk pęczniejących od nadmiaru bezpańskich kotów i bezdomnych psów, porzuconych zwierząt – współczesny świat jest pełen schronisk ludzi poranionych, porzuconych, niechcianych i cierpiących z powodu samotności.
Czymże jest miłość?!
Postarajmy ją sobie spersonalizować. Wyobraźmy sobie miłość jako człowieka. Świat współczesny ją odrzuca. Nie umiemy, nie potrafimy kochać naprawdę. Egoistycznie dążymy do zaspokajania własnych fizycznych czy emocjonalnych potrzeb, więc w obliczu tak wielkiej duchowej ułomności ludzkiego wynaturzenia, jak wspomniany stan może wyglądać?...
To człowiek odarty z osobistej wartości. Strzępy podartego i gwałtem zdzieranego z ciała ubrania wstydliwie zasłaniają intymne miejsca, ratując resztki ludzkiej godności. To człowiek podrapany, pobity, krwawiący, o skórze brudnej i pokrytej sińcami. To osoba katowana kijem, smagana batem, obrzucona pogardą i drwiną, szyderstwem i poniżeniem. To człowiek cierpiący z powodu niewysłowionego bólu ciała i ducha, leżący bezwładnie na ulicy pod murem lub płotem. To ktoś bezimienny i niepotrzebny, bo zbyt słaby. To osoba o potarganych, wyszarpywanych brutalnością włosach, posklejanych krwią, o ustach spierzchniętych i ściętych niesamowitym pragnieniem, o oczach pełnych rozgoryczenia, żebraczo błagających o litość i zrośniętych klejem wypluwanej obficie śliny. To ktoś odrzucany i pogardzany, a mimo wszystko nadal kochający. To… Jezus Chrystus.
Nikt nie potrafi kochać tak jak On, ale każdy jest w stanie być miłością i doznawać miłości – każdy, kto zna Zbawiciela osobiście. Jezus jest źródłem poszukiwanego stanu. Chrystus jest Miłością i wszyscy ci, którzy Go znają są w stanie kochać odpowiedzialnie, a tym samym i sprawiedliwie, mądrze i z zaangażowaniem.
Wielu śmieje się z Poświęcenia Chrystusa. Wielu Mękę Pańską odczytuje jako akt największej głupoty, bo przyzwolenie Ojca na tak potworne cierpienie Syna może być tylko świadectwem bestialstwa i najokrutniejszej zbrodni a nie Miłości.
Też tak kiedyś myślałam, zastanawiając się nad milczeniem Boga, cierpliwie obserwującego i biernie współuczestniczącego w Męce Jezusa. W końcu, który prawdziwie i szczerze kochający Ojciec pozwoli katom znęcać się śmiertelnie nad umiłowanym Dzieckiem?!... Każdy rzuciłby się na ratunek w cierpieniu konającego Syna. Każdy kochający tatuś...
Też tak kiedyś myślałam, aż do momentu, w którym do domu wszedł mój sześcioletni syn z przerażonym pisklęciem w objęciach. Poranionymi, obdrapanymi i delikatnie krwawiącymi rękoma obejmował małego, upierzonego ptaka. Wodą utlenioną starałam się oczyścić rany na rekach syna. On syczał i płakał. Uspakajałam go i zapewniałam, że wszystko będzie dobrze, że na szczęście nie są to poważne obrażenia i że szybko się zagoją, a kiedy mój sześcioletni syn zadał mi moje wieloletnie pytanie, nad sensem którego tak długo się zastanawiałam, szukając mądrej odpowiedzi – Jak Bóg mógł pozwolić cierpieć Jezusowi tak bardzo, skoro to aż tak niemiłosiernie boli?... – olśnił mnie Duch Święty, skłaniając mnie do udzielenia mojemu dziecku odpowiedzi w formie następującego pytania – A, dlaczego ratowałeś to pisklę, narażając siebie? Wówczas otrzymałam wyjaśnienie od Samego Pana Boga ustami sześcioletniego chłopca, który tak prosto i klarownie ukazał mi wielkość Swojego zamiaru i Potęgę Miłości jaką Sam jest: „bo gdybym go stamtąd nie wyciągnął – tłumaczył się mój syn – to ptaszek by zdechł; bo tylko ja miałem najdrobniejsze i najdłuższe ręce, którymi mogłem go wyciągnąć z pułapki i uratować; bo musiałem mu pomóc, gdyż jest malutki i bezbronny; bo nie mogłem pozwolić mu zginąć; bo ja kocham ptaki mamusiu… one tak pięknie śpiewają.”
Zrozumiałam, że ludzie byli i są takimi pisklętami w sidłach niebezpieczeństwa. Ofiara Jezusa, będąca jedynym i niepowtarzalnym świadectwem Prawdziwej Miłości, była i jest naszym ratunkiem, wybawieniem, ocaleniem, Życiem. Nie ma innej Drogi. To Jedyne Szczęście, którego szukamy.

Spójrzmy raz jeszcze na tę miłość – człowieka, skatowanego, odartego z godności, cierpiącego i leżącego w rynsztoku. Dopóki nie zrozumiemy, że to jest właśnie nasza miłość, dopóki nie podejdziemy do niej, nie podamy jej pomocnej dłoni, nie ubierzemy, nie nakarmimy, nie doprowadzimy do przyzwoitej czystości, dopóty nie będziemy umieli kochać i dopóty nie będziemy kochanymi za to jakimi po prostu jesteśmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz