Pamiętam… paraliżujący strach, krzyk rozpaczy
rozrywający brutalnością struny głosowe, potężny odgłos bijącego szybko i
rytmicznie serca, które przerażone wydawało się pragnąć wyrwać z klatki
piersiowej by uciec przed osaczającym rzeczywistość koszmarem, odgłos…
zagłuszający wszystkich i wszystko – nic nie istniało oprócz systematycznego
dudnienia kurczącego się organu, odbijającego echem tupot kroków panicznie i na
oślep pędzących gdzieś przed siebie w poszukiwaniu schronienia przed
zagrożeniem.
Pamiętam… ból i bezradność, cierpienie i kruchość,
nicość i ciemność, rodzinne Auschwitz, dyżury przy oknach w oczekiwaniu na
zwiastun sytuacji, a tym samym na znak – na potwierdzenie, czy szykować się do
ucieczki, czy zostać w domu?, musztry, w których trwaliśmy z zaciśniętymi
zębami wbrew ludzkim zdolnością do wytrwałości w milczeniu.
Pamiętam… nocne błądzenie po mieście ulicznym
labiryntem wygnańca. W domu przecież nie mogliśmy spać spokojnie i bezpiecznie.
Uciekaliśmy przed tobą, szukając schronienia u obcych ludzi, bo przecież twoje
rodzeństwo szczelnie się przed nami zamykało, odmawiając pomocy czy
zainteresowania… Ja, córka alkoholika, do tej pory tak naprawdę ich nie znam.
Pamiętam smak upokorzenia, które odarło mnie z
poczucia własnej wartości i godności, kiedy to niektóre matki moich koleżanek
zakazywały mi jakiegokolwiek kontaktu ze swoimi dziećmi, rzucając mi w twarz
wykrzykiwanym argumentem: „… bo ty jesteś chodzące zło!”, kiedy to sąsiedzi
biernie współuczestniczyli w naszej tragedii, omawianej później za naszymi
plecami, kiedy to młodzież gromadząca się pod klatką schodową szydziła z nas i
wytykała palcami niczym dziwolągi.
Pamiętam!, i… nie zapomnę, bo to wszystko to ja –
twoja córka, która stoi bezradnie i ufnie przed tobą jako mała dziewczynka
przerażona, katowana, odarta z godności i poczucia własnej wartości, okradziona
z imienia, przeklęta, schłostana biczem nienawiści i potwornej agresji,
niepotrafiąca się bawić i śmiać, zmuszona do bycia dorosłą osobą, bo zmuszona
do przejęcia twoich ojcowskich obowiązków wobec młodszego rodzeństwa i wobec
zniszczonej mamy potrzebującej przecież wsparcia i pomocy, bojąca się samej
siebie jako „chodzącego zła”.
Pamiętam… i wybaczam.
Dziś staję przed tobą nie jak przed tatą, ale jak
przed człowiekiem i z pragnieniem chrześcijańskiego serca przyznaję, że chcę,
byś umiał sobie wybaczyć, by się nawrócić, by doświadczyć Miłości, by zostać
zbawionym. Modlę się za ciebie w tej właśnie intencji.
Nie stać mnie na nic więcej.
Mówią, że najgorszym nieszczęściem człowieka jest
umieranie w samotności.
Nieprawda!, bowiem samotność bywa bardzo często
najskuteczniejszą ucieczką od zła, a śmierć w odosobnieniu i tęsknocie
najlepszym momentem na spotkanie się z Bogiem, na pojednanie się z Ojcem
Niebieskim, na wtopienie się w Jego Miłosierne ramiona z dziecięcą prostotą,
zaufaniem i bezgraniczną wdzięcznością. Najgorszym nieszczęściem człowieka jest
więc brak możliwości zostania zbawionym, samozniszczenie wywołane odrzuceniem
prawdy i sakramentu pokuty.
Dziś… wybaczam, ale to Jego zasługa, bo to On – Sam
Pan Bóg kiedyś podszedł do mnie, zawołał mnie po imieniu, objął mocno ramionami
moje obolałe ciało i cierpiącą w nim duszę, przytulił do serca, pobłogosławił
Ojcowskim pocałunkiem w czoło i pozwolił doświadczyć Prawdziwej Miłości, w
świetle której twoje uczucia – twój stosunek do mnie jako niekochanego dziecka,
nie mają już żadnego znaczenia.
To wszystko minęło. Wybaczam, nie czuję gniewu,
pragnę twojego i naszego zbawienia, ale… nie umiem zapomnieć. Nie jestem
uzależniona od wspomnień. Nie czuję potrzeby rozgrzebywania tego wszystkiego,
bo… w jakim celu?, ale nie potrafię wymazać przeszłości z pamięci.
To bardzo boli.
Może mało mam w sobie pokory? Może to ty musisz się
pojednać z Bogiem, by zwrócić nam naszą tożsamość, którą wydarłeś, zabrałeś,
zamknąłeś i zawzięcie trzymasz w butelce własnego uzależnienia? Może muszę
pamiętać, by umieć poczuć i zrozumieć drugiego człowieka?...
Rozważając 24 godziny Męki Naszego Pana Jezusa
Chrystusa, które tak zmysłowo opisuje Luisa Piccarreta, zobaczyłam obraz
katowanego i potwornie cierpiącego Człowieka, poczułam Jego ból na własnej
skórze, utonęłam w przeogromnym smutku i wdzięczności za Jego Ofiarę oraz
Miłość, topiłam się łzami… Tak bardzo pragnęłam do Niego podejść, by pomóc Mu
wstać z podłogi, by palcami uczesać Jego wyszarpywane, potargane włosy, by
dłonią oczyścić Jego twarz z plwocin i krwi… Zobaczyłam w nim siebie i moje
rodzeństwo, moją mamę, i poczułam Miłość i Oczyszczenie, Wolność i Świeżość, bo
oto ja – „chodzące zło” – jestem córką Boga, jestem krwią i duchem cała Jego,
kochana i szanowana i wyjątkowa w tym, jaką po prostu jestem kobietą, żoną,
matką i siostrą czy przyjaciółką lub koleżanką, dlatego…
W Świetle Tego Wszystkiego, czego doświadczyłam,
wybaczam ci tato, modląc się, byś zrozumiał, przemyślał, doznał szczerego
pragnienia pokuty i pojednania się z Panem Bogiem, byś został zbawiony.
Tylko na tyle dziś mnie stać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz