„Bój się Boga!” – zwykło się mówić głosem, siejącym
przerażenie i trwogę. Każdy zły czyn obklejany był (i niekiedy jeszcze jest) owym
ostrzeżeniem. Bogiem zwykło się straszyć jakby był katem, potworem, kimś
przerażającym i niepożądanym, kimś, kogo się szanuje tylko i wyłącznie z powodu
odczuwanego lęku a nie z tytułu miłości, rozpalanej w sercu ogniem
bezwarunkowego uczucia.
„Bój się Boga! Bój się Boga!” – jękiem panicznego
strachu nawołuje wielopokoleniowe echo, obijające się o ciemnicę codziennego życia,
którego korytarzami błądzą po omacku sparaliżowani trwogą ludzie, szczuci owym
niezrozumiałym nakazem. Ojcem Niebieskim zwykło się zastraszać ludzi jak kiedyś
dzieci Baba Jagą.
„Bój się Boga!” – drży w przestrzeni groźba
przerażających, mrocznych konsekwencji, jakie można grzechem w sposób świadomy
lub nieświadomy ściągnąć na siebie oraz przyszłe pokolenia, groźba odzierająca
człowieka z poczucia własnej wartości i skazująca go na sidła kompleksów oraz
lęków, zabijających duszę w sposób powolny a skuteczny. Wyżej przywołane hasło
brzmi jak wezwanie do ucieczki, jak nakaz odejścia od Stwórcy.
Z kim lub z czym bowiem może kojarzyć się Bóg, którego trzeba się bać?...
Nie potrafię się bać Boga. Nie umiem. Nie można
przecież bać się kochającego Ojca, który zapewnia człowiekowi szczęście i który
sprawia, że czuje się on bezpiecznym i silnym, potrzebnym i wartościowym w
towarzystwie Stwórcy. Trzeba się starać być lepszym niż się było wczoraj.
Należy starać się żyć zgodnie z wolą Boga. Można walczyć z osobistymi
słabościami, ale nie można nieustannie żyć w strachu przed Ojcem Niebieskim i
przed karą, którą może nam Stwórca wymierzyć i która wyobrażeniem swych
rozmiarów wywołuje strach, jak i paraliżuje przerażeniem okradając ze zdolności
godnego funkcjonowania.
Wydaje mi się, że przywołane ostrzeżenie, siejące
trwogę, bierze się ze źle zrozumianego, albo zinterpretowanego siódmego Daru
Ducha Świętego – Daru Bojaźni Bożej. Prawdopodobnie kiedyś puścił ktoś wodze
ludzkiej wyobraźni, nadbudowując wartość wspomnianego daru i wywołując panikę.
Strach, dzięki owej powierzchowności, zaczął się rozprzestrzeniać wezwaniem do
lęku. Dar Bojaźni Bożej nie jest koniecznością i obowiązkiem pielęgnowania w
sercu strachu przed Ojcem Niebieskim. Nie jest wezwaniem do codziennego życia w
trwodze. Dar Bojaźni Bożej jest – jak to pięknie i obrazowo wytłumaczył o.
Remigiusz Recław, którego słowa pozwolę sobie teraz przytoczyć na zakończenie –
świadomością, iż „Bóg tak bardzo boi się o mnie, że przyjął ciało, zmarł,
zmartwychwstał i posłał swojego Ducha”, jest świadomością, która rozpala w
sercu człowieka wdzięczność i szacunek a tym samym pragnienie bycia lepszym, by
z każdym dniem podobać się Ojcu Niebieskiemu coraz bardziej i to nie z powodu
lęku a z tytułu odwzajemnianej miłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz