„Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: „Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad własnymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: „Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły.” Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?”
(Łk 23, 28-31)
Przytoczone wyżej Słowa, wypowiedziane ustami Jezusa Chrystusa podczas Drogi Krzyżowej, w której jako wierni mamy zaszczyt uczestniczyć w każdy piątek Wielkiego Postu, od dawna mocno do mnie przemawiały i szczerze przerażały sensem treści owej proroczej wypowiedzi. Macierzyństwo bowiem od zawsze przecież kojarzyło się z błogosławionym i upragnionym stanem, ze szczęściem nie tylko matki, ale i ojca oraz całej rodziny. Potwierdzeniem jest chociażby święta Elżbieta czy Sara – żona Abrahama, tryskające nieokiełznaną radością wywołaną ciążą oraz wyczuwalną obecnością z tęsknotą wyczekiwanego potomka. Tymczasem wbrew owym faktom Chrystus zaznacza, iż to, co kojarzyło się zawsze z błogosławieństwem oraz szczęściem, stanie się przekleństwem dla każdej kobiety powołanej do macierzyństwa, a tym samym przekleństwem dla każdego mężczyzny powołanego do ojcostwa. Zapowiedź czasów, w których nastąpi odwrócenie wartości oraz w których demoralizacja stanie się potworem zżerającym dzieło Boże - rodzinę, zatrważa. Trudno bowiem przyjąć do wiadomości w stanie lekkiego oraz spokojnego ducha to, co ma stanowić zaprzeczenie i całkowite wyniszczenie dobra; to, co wskazuje, że dzieci jako duma i radość rodziców będą ich wrogami oraz utrapieniem.
Czyż nie wchodzimy w wymiar zapowiedzianego czasu upadku autorytetu rodzica i kompletnej degradacji roli mamy oraz taty, a tym samym zdeptania czwartego Przykazania – CZCIJ ojca swego i matkę swoją?!
W dobie współczesnego świata dziecko traktowane jest w iście nienaturalny sposób, wręcz chory i destrukcyjny. Wychowanie zastąpione jest hodowaniem pociech, których od najwcześniejszych lat szkolnych utwierdza się w świadomości przysługujących im praw i przywilejów, ale (niestety!) nie obowiązków. Państwo stało się przeciwnikiem rodzica, nie zaś sprzymierzeńcem. Szkoła natomiast jest instytucją obalającą autorytet ojca oraz matki. Współczesna edukacja nie ma praktycznie nic wspólnego z instytucją współpracującą z rodzicami w celu wychowania dziecka na dobrego człowieka. Bardziej natomiast przypomina system destrukcji powołany do oprogramowania intelektualnego poddawanego obróbce technicznej młodej istoty, zmierzający w konsekwencji do przeobrażenia podatnego narybku w jednostki jako roboty ślepo i posłusznie wykonujące polecenia władz. Edukacja zaś jest formą mechatroniki odzierającej potomstwo populacji ludzkiej z wrażliwości – empatii, zdolności do samodzielnego myślenia, analizowania i interpretowania a także wyciągania wniosków oraz podejmowania indywidualnych decyzji służących dobru ogółu, wartości i delikatności etycznej. Szkoła więc jest odpowiednikiem fabryki, której celem jest dziś produkcja tzw. sztucznej inteligencji, którą wcale nie będą skontrowane na wzór człowieczeństwa maszyny, a ludzie zaprogramowani na wzór robotów. W owym celu najpierw zabija się Boga, ośmieszając wiarę utożsamianą dziś z naiwnością, z ucieczką od niezaradności i społecznej ułomności, z głupotą, wyśmiewa się nadzieję jako dążenie za nierealnymi obrazami – mrzonkami i błędnie definiuje się miłość rozumianą jako zaspokojenie przede wszystkim popędu seksualnego. W owym celu niszczy się następnie autorytet rodziców, nierzadko podawanych za wzór tych, z których nie należy brać przykładu, jeśli tacy są osobami wierzącymi, a poza tym tych lekkomyślnie poświęcających karierę zawodową i sukces oraz samorealizację (cokolwiek to znaczy) rodzicielstwu. Niemal już w pierwszym dniu szkoły poucza się dzieci o ich prawach, w których zagwarantowane przywileje zwalniają pociechy z obowiązków wobec (przede wszystkim!) matki oraz ojca. Zabija się w nich wrażliwość oraz empatię. Zaszczepia się w nich brak szacunku wobec rodziców, a tym samym wobec ludzi w ogóle, a ukierunkowuje się młodych na obowiązek posłuszeństwa wobec poleceń władz formujących charakter i kondycję życia społecznego. Zasiewa się w nich i pielęgnuje egoizm oraz egocentryzm. Nieustannie wpaja się im, że rodzice muszą, a dzieci tylko mogą. Tym samym tresuje się je w bezwzględnej umiejętności żądań i roszczeń stawianych przed matką oraz ojcem. Utwierdza się dzieciaki w przekonaniu, że każdy opiekun ma bezwarunkowy obowiązek zapewnienia swojej pociesze tego, cokolwiek zostanie przez nią wskazane palcem, bo przecież żadna wspomniana pociecha na świat się nie prosiła, więc żaden ojciec czy matka łaski swym potomkom nie czynią w imię przysługującego małoletnim przywileju korzystania z dóbr doczesnego życia na miarę społecznie uwarunkowanych standardów. Każdy kilkuletni człowiek po przekroczeniu progu obowiązkowej edukacji otrzymuje numer telefonu, pod którym może poskarżyć się na niewywiązujących się z obowiązków opiekunów, którzy bardzo często poddawani są karom, polegającym na odebraniu im dzieci i pozbawianiu ich praw rodzicielskich nierzadko z błahych oraz w ogóle niepotwierdzonych dowodami powodów, za niewypełnienie narzuconych im zadań. Nawet psychologowie w mediach pouczają rodziców o konieczności płacenia dzieciom za wykonywanie nawet najdrobniejszych prac domowych, jak chociażby wyrzucenie śmieci do kontenera, posprzątanie pokoju lub poukładanie uprasowanych ubrań, w imię nauki szacunku do (nie! człowieka, a) pieniądza. Nawet w Kościele miałam przykrą przyjemność uczestniczenia w „rekolekcjach”, podczas których przez dwa dni uniwersyteckiego i błędnie poprowadzonego wykładu z zakresu psychologii ksiądz profesor rozprawiał tylko o przywilejach, przysługujących dzieciom, oraz o obowiązkach, spoczywających na matce i ojcu, rozpowszechniając ową propagandą pustych i demoralizujących słów demagogię współczesnego świata i służąc…
Czy Bogu, o którym nawet nie wspomniał przez owe dwa pierwsze dni bezwartościowych wywodów, utwierdzających pociechy w ich „świętych” racjach uświadamianych im systemem pseudo-edukacyjnym przez szkołę?!
W Internecie znalazłam następującą listę trzynastu punktów, w których wyliczone są zasady jakie matka i ojciec winni wcielić w życie, budując relacje rodzinne z własnymi pociechami:
„1. Nie krzycz na mnie. Boję się wtedy Ciebie i myślę, że skoro na mnie krzyczysz to ze mną musi być coś nie tak.
2. Słuchaj mnie. Kiedy opowiadam Ci o tym, co dla mnie ważne, patrz mi w oczy. Czuję wtedy, że ja i moje sprawy są dla Ciebie ważne.
3. Pozwól mi dorastać w moim własnym tempie. Nie zmuszaj mnie do robienia rzeczy, na które jeszcze mam czas. Pamiętaj, że jestem dzieckiem i najlepiej odkrywam świat poprzez zabawę.
4. Uwielbiam, kiedy spędzasz ze mną czas. Jesteś w dobrym humorze, bawisz się ze mną, śmiejemy się i tworzymy piękne wspomnienia, do których jako dorosły będę z przyjemnością wracał.
5. Nie porównuj mnie do rodzeństwa czy rówieśników. Czuję się wtedy gorszy, a tak bardzo potrzebuję Twojej akceptacji.
6. Przytul mnie kiedy jest mi smutno. Pozwól mi płakać. Nie mów mi, że chłopcy nie płaczą, że jestem beksą i że powinienem być w dobrym nastroju. Moje uczucia są prawdziwe. Tak samo jak Twoje.
7. Naucz mnie dbania o swoje potrzeby. Wyśpij się, odpocznij, realizuj swoje zainteresowania, spotykaj się z przyjaciółmi. Pokaż mi, że bycie rodzicem i spędzanie czasu z dzieckiem może być źródłem radości. Naprawdę nie chcę widzieć jak cierpisz i poświęcasz się dla mnie, a później jesteś zdenerwowany i sfrustrowany. Martwię się wtedy, że to przeze mnie.
8. Bądź przy mnie kiedy się boję. Nie wyśmiewaj się z moich dziecięcych lęków. Powiedz mi, że też kiedyś bałeś się ciemności i pozwól mi trzymać latarkę przy poduszce.
9. Kochaj mnie dlatego, że jestem. Nie dlatego, że szybko biegam, recytuję wiersze i jestem „grzeczny”. Kochaj mnie także wtedy kiedy popełniam błędy i potrzebuję Twojego wsparcia. Potrzebuję być pewny, że kochasz mnie także wtedy kiedy coś mi nie wyjdzie.
10. Okazuj miłość swojemu partnerowi/ partnerce. To od Was uczę się rozwiązywania konfliktów, radzenia sobie z trudnymi sytuacjami oraz zrozumienia czym jest prawdziwa miłość.
11. Pamiętaj, że najprawdopodobniej przejmę Twoje przekonania o mnie samym, o innych ludziach, o życiu. Znajdź czas, aby zastanowić się, czy Twoje przekonania są prawdziwe i czy będą mi służyć. Jeżeli myślisz, że ludzie są źli i wykorzystują innych, w życiu będzie mi trudniej i będę nieufny.
12. Wiem, że kochasz mnie i starasz się dla mnie ze wszystkich sił. Pokaż mi, że gorsze dni i drobne potknięcia są częścią życia. Wyciągnij wnioski, zadbaj o swoje samopoczucie i wybacz sobie. Dzięki temu nauczę się reagować podobnie.
13. Uśmiechaj się do mnie. Twój szczery uśmiech działa na mnie kojąco. Czuję się wtedy bezpieczny i kochany.”
W wyliczonych wyżej propozycjach nie ma niczego złego, a nawet trzeba przyznać, że są to zadania, których realizacja rzeczywiście pozwala nawiązać z dzieckiem wspaniałe relacje i umożliwia ukształtowanie w nim godnego poczucia własnej wartości oraz prawidłowej samooceny. Szkoda tylko, iż owe relacje niszczone są nierzadko przez systemy: edukacyjny i prawny, nakazujące rodzicom całkowite podporządkowanie się pociechom jakby to one były decyzyjne oraz odpowiedzialne za swych opiekunów, a małoletnich uświadamiające w ich (niemal) bezkarności, co w konsekwencji obfituje w oziębły indywidualizm przeobrażający się w egoizm, pychę, egocentryzm i narcyzm. Wszędzie matka i ojciec są zaszczuwani pouczeniami o obowiązku zachowania uległości wobec swych pociech, którym nie wolno nakazywać i zabraniać, od których nie można niczego oczekiwać i żądać, których nie można angażować do pracy polegającej chociażby na wykonywaniu najprostszych domowych czynności, bo to nic innego jak wyzysk i niewolnictwo, którym nie wolno wyznaczać granic czy obowiązków, do których nie wolno zwracać się podniesionym tonem sygnalizującym zdenerwowanie czy zmęczenie. Wielka szkoda, że owych wyżej wyliczonych zasad nie wpaja się dzieciom w momencie ich świadomości, ukazującej im ich miejsce w rodzinie czy w społeczeństwie. Ogromna szkoda, iż wyszczególnionych obowiązków nie przekazuje się dziecku w odwróconej formie, kiedy jest ono już gotowe odwzajemnić się rodzicom własnymi emocjami oraz postępowaniem w sposób dojrzały, bo świadomy, a wkracza się wówczas z deformacją moralną podatnej na wpływy psychiki młodego człowieka. Relacje są bowiem formą dialogu, więc by miały one prawidłowy charakter i dobrą kondycję wyliczone wyżej punkty winny obowiązywać obie strony: zarówno matkę i ojca jak też ich potomstwo. Zatem rodzic wobec dziecka powinien mieć jednakie prawo oczekiwania od swej pociechy, by ta:
1. Nie krzyczała na niego, kiedy próbuje z nią porozmawiać.
2. Słuchała go, kiedy pragnie i próbuje podzielić się z nią swoim doświadczeniem.
3. Zaakceptowała fakt, iż rodzic jest tylko człowiekiem posiadającym zalety, ale i wady, mającym prawo do niewiedzy, bezradności, słabości, zmęczenia czy zdenerwowania oraz mogącym z tytułu swej niedoskonałości być niezdolnym do zapewnienia jej wszystkiego, czego żąda i wymaga.
4. Kochała go za to, że jest po prostu rodzicem, a nie cudotwórcą, ponieważ żadna istota ludzka nie jest obdarzona wszechmocą i w związku z tym nie jest kompetentna czynić wszystkiego według dziecięcych kaprysów.
5. Zrozumiała, że rodzic uwielbia spędzać z nią czas.
5. Nie porównywała go do rodziców swoich koleżanek lub kolegów, pozwalających jej rówieśnikom na całkowitą swobodę i nieograniczoną wolność.
6. Okazywała mu szacunek i miłość, gdy ten kocha ją i szanuje.
7. Zaufała mu, że ten z tytułu rodzicielskiej miłości pragnie jej szczęścia i bezpieczeństwa – wszystkiego, co w życiu najlepsze.
8. Zrozumiała, iż wszelkie podejmowane decyzje i działania wynikają z troski, a nie z chęci podporządkowania jej sobie jako niewolnika.
9. Pojęła, że złe traktowanie matki i ojca (okazywana im agresja, pogarda, ignorancja i obojętność) przyczynia się do ranienia ich uczuć, a w konsekwencji do zniszczenia łączących ich więzi oraz relacji.
10. Zaakceptowania tego, że rodzic się o nią boi i martwi.
11. Przyjmowała z pokorą porady i wskazówki, doceniając rodzicielskie zaangażowanie w jej codzienne życie.
12. Chciała dostrzec w rodzicu przyjaciela, nie zaś przeciwnika i wroga.
13. Pamiętała, że karmiąc mamę i (lub) tatę nienawiścią oraz pogardą, poniżając rodzica i wstydząc się go, uwłaczając mu i okradając z poczucia własnej wartości, przyczynia się do zabicia w nim zdolności obiektywnej samooceny.
- tego wszystkiego jednak nie wpaja się przedszkolakom czy uczniom. W wykładach na temat relacji rodzinnych nieustannie mówi się o ich przywileju do brania, czerpania i korzystania, ale nie wspomina się o obowiązku odwzajemniania uczuć, słów i gestów. Wpaja się im przekonanie, że rodzic musi zrobić dla nich wszystko, cokolwiek zapragną i cokolwiek zażądają, a już nie uczy się ich szacunku do matki i ojca, respektowania wprowadzonych w życie przez autorytet rodzicielski zasad moralnych. Zwalnia się pociechy z obowiązków wobec rodziców i tym samym wobec rodzeństwa, a także z odpowiedzialności. Z tego też powodu nierzadko dziecko żyje na krawędzi bolesnej sprzeczności: w domu obcuje z rodziną hołdującą wartościom moralnym, będącym esencją Dziesięciu Przykazań, a poza domem ze środowiskiem liberałów, ateistów, dewiantów i wszystkich innych depczących kamienne tablice Dekalogu oraz stawianych za wzór godny naśladowania przez współczesną edukację w imię tolerancji, wolności i (pozornej tylko) swobody. W związku z powyższym pociecha zmuszana jest do dokonania niełatwego i raniącego ją wyboru pomiędzy tym, co tradycyjne, a tym, co nowoczesne, moderne i niestety nijakie. Emocjonalna niedojrzałość i poczucie zagubienia wzbudzane ową koniecznością dokonania wyboru nierzadko wywołuje u dziecka agresję, nerwowość, nienawiść, wulgarność i gniew. Z jednej bowiem strony pociecha pragnie i potrzebuje miłości rodziców, których współczesny model świata odrzuca i których ośmiesza. Z drugiej zaś strony chce być częścią grupy rówieśniczej. Jeśli więc dziecko, zabiegają o akceptację kolegów i koleżanek, trafi na środowisko niemające nic wspólnego z Bożym modelem rodziny i odrzucające wartości Dziesięciu Przykazań, stanie się wrogiem i utrapieniem matki oraz ojca a jednocześnie niewolnikiem rówieśników, gdyż to ich będzie pragnęło do siebie przekonać kosztem ośmieszonych oraz skrytykowanych i odrzuconych przez system edukacyjny, i prawny rodziców.
To nie są puste słowa, kiełkujące z teorii przyswojonego Dekalogu czy poznawanego Słowa i woli Ojca Wszechmogącego lekturą Pisma Świętego. Osobiście bowiem zderzyłam się z ową dominującą oraz deformującą świat sprzecznością – demoralizacją.
Kiedy mój syn uczęszczał do gimnazjum, wracał ze szkoły do domu z uwagami, w których nauczyciele nieustannie skarżyli się na jego gadulstwo podczas prowadzonych zajęć lekcyjnych. Próbowałam wielu sposobów, zaczynając od rozmowy i tłumaczenia zaistniałego problemu, by zdyscyplinować swoje dziecko do przestrzegania obowiązujących zasad. W trakcie spotkania z wychowawcą, poprosiłam, by mój syn otrzymywał więcej zadań szkolnych, by bardziej od niego wymagano niż od innych uczniów, ponieważ zauważyłam, że wspomniane gadulstwo było metodą na nudę, gdyż pojawiało się na lekcjach z przedmiotów, w których moja pociecha była zdolna i naprawdę niezwykle dobra. W odpowiedzi usłyszałam, iż przedstawiona przeze mnie propozycja jest niemożliwa do zrealizowania, bo niezgodna z obowiązującym prawem dbania o komfortowe samopoczucie jednostki. Wychowawca poinformował mnie, że to, czego bym oczekiwała od szkoły, jest dyskryminacją – odmiennym traktowaniem gimnazjalisty w grupie członków całej klasy, co niezmiernie mnie zaskoczyło jako nie tylko rodzica, ale przede wszystkim pedagoga z wykształcenia oraz zawodu. W kolejnym etapie rozmowy zaznaczyłam, iż nie mam już pomysłu na zdyscyplinowanie mojej gadatliwej pociechy. Wyliczyłam kilka zastosowanych, a nieskutecznych w rezultacie metod polegających na zabronieniu synowi (np.) korzystania z telefonu przez określony czas, grania na PlayStation, wychodzenia do kina z kolegami itp., i w odpowiedzi usłyszałam, że wychowawca będzie musiał zgłosić tę sytuację do odpowiednich władz ze względu na moje złe, wręcz karygodne traktowanie dziecka – ze względu na moje zaburzone z nim relacje. Uświadomił mi bowiem, iż haniebnie postępuję z własnym synem, iż nie mogę zabraniać mu czegokolwiek, bo moja pociecha ma prawo samodzielnego podejmowania decyzji, iż jakimikolwiek zakazami ograniczam jej wolność, co jest niedopuszczalne i bezprawne a nawet podlegające karze.
Oniemiałam!, ale po kilku sekundach milczenia, zaznaczyłam wychowawcy, że nie życzę sobie otrzymywania jakichkolwiek uwag dotyczących zachowania mojego syna podczas lekcji szkolnych. Wyjaśniłam nauczycielowi, iż wprowadzanymi podczas zajęć zakazami grono pedagogiczne ogranicza wolność mojego syna, który ma przecież święte! prawo do samodzielnego podejmowania decyzji i działań według własnych, indywidualnych potrzeb, więc jeśli chce rozmawiać podczas zajęć i dobrze się bawić, niech gada i korzysta z przysługujących mu przywilejów. Zaznaczyłam kategorycznie, że wpisywaniem uwag wychowawca ogranicza wolność mojej pociechy, co jest niedopuszczalne i bezprawne, i co kwalifikuje się do czynu godnego zgłoszenia jako przestępstwa odpowiednim władzom stojącym na straży nietykalności dziecka. Stanowczo poprosiłam, by nauczyciel nie zabraniał mojemu synowi robienia na lekcjach tego, co wynika spontanicznie z jego potrzeb oraz praw do bycia niezależnym, a także bezwarunkowo zwolnionym z obowiązków przestrzegania wprowadzanych niesłusznie zakazów. Zakończyłam swój wywód, wykorzystując argumenty wychowawcy, słowami: „Niech pan nie ogranicza wolności mojego dziecka! Nie ma prawa mu pan zakazywać swobody działania. Jeśli mój syn chce rozmawiać na lekcjach, niech gada. To jest pana problem.”.
Nie muszę wspominać, że kontratak z użyciem broni wymierzonej w rodzica przez system edukacyjny i prawno-polityczny okazał się moim zwycięstwem oraz całkowitym nokautem nauczyciela, bezmyślnie powtarzającego jak mantrę bezduszne zapiski przywilejów prawnych „chroniących” dziecko przed jego matką i ojcem.
Tak to dziś właśnie działa…
Rodzic nie ma prawa podejmowania decyzji i żądania respektowania przez dziecko obowiązujących w rodzinie oraz w domu zasad, zwłaszcza wtedy, kiedy jest chrześcijaninem – katolikiem, bo (zauważyłam) wobec (np.) muzułmanów stosuje się znacznie bardziej wyrozumiałe i łagodniejsze metody współpracy podporządkowywanej wymogom religijnym islamu, gdyż w tym konkretnym przypadku wyznawcy Allaha nie są skłonni zaakceptować pomysłów, zakłócających porządek ustalony przez Koran, dlatego też stroną decyzyjną jest przede wszystkim rodzic, a nie szkoła. Pociecha z kolei (zwłaszcza pochodząca z chrześcijańskiego – katolickiego domu) nie obciążana jest jakimikolwiek obowiązkami wobec matki czy ojca, a nawet rozpieszczana i rozwydrzana jest ogromem przywilejów szeroko pojętej wolności jednostki – świętości systemu politycznego i edukacyjnego. Problemy rodzinne związane z nawiązaniem porozumienia i obopólnego szacunku w relacjach rodziców z pociechą nie są zjawiskiem istotnym dopóki dziecko jest posłuszne państwowym instytucjom. System wychowawczy bowiem zmierza w konsekwencji do niewolniczego i tym samym usłużnego podporządkowania się jednostki władzom, a nie! rodzicom. Dopóki więc dziecko jest tworem sztucznej inteligencji działającej zgodnie z mechanizmem społecznej struktury, dopóty instytucje państwowe są ślepe i głuche wobec demoralizacji młodego człowieka poddawanego obróbce technicznej – mechatronice. Kiedy jednak pociecha wymyka się spod kontroli władz, odpowiedzialność za haniebny czyn ponoszą rodzice, których obwinia się za wszelkie zło, a którzy do niespodziewanego momentu braku uległości jednostki – „swego” podopiecznego wobec władz nie mieli prawa do podejmowania decyzji czy działań w celu wychowania własnej pociechy na DOBREGO człowieka – wychowania polegającego na przestrzeganiu wyżej wymienionych trzynastu punktów psychologicznych kształtujących rodzinne relacje, a winnych obowiązywać zarówno matkę i ojca, jak i dziecko. Krótko pisząc, trzeba z bólem serca przyznać, że w dzisiejszym modelu polityczno – edukacyjnym współczesnego świata rodzic jest materiałem genetycznym dziecka, będącego od dnia swoich narodzin własnością państwa.
W obliczu owych uwarunkowań smutnego życia, w którym rodzina jako Boża wartość jest zdeptana i zniszczona – odrzucona, rzeczywiście przyszło matkom płakać nas sobą i swoimi pociechami. Idą one drogą krzyżową, bezradnie uczestnicząc w męce - demoralizacji własnych dzieci. Różnica między nimi a Maryją jest niezwykle bolesna, bo Matka Boża była świadkiem śmierci Ciała swego Syna – Jezusa Chrystusa, a współczesne matki są świadkami śmierci dusz własnych pociech…
W takiej sytuacji ciężko jest nie płakać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz