wtorek, 9 sierpnia 2022

ZWÓJ

Popatrzyłem, a oto wyciągnięta była w moim kierunku ręka, w której był zwój księgi. Rozwinęła go przede mną; był zapisany z jednej i drugiej strony, a opisane w nim były narzekania, wzdychania i biadania. A On rzekł do mnie: „Synu człowieczy, zjedz to, co masz przed sobą. Zjedz ten zwój i idź przemawiać do Izraelitów!”. Otworzyłem więc usta, a On dał mi zjeść ów zwój, mówiąc do mnie: „Synu człowieczy, nasyć żołądek i napełnij wnętrzności swoje tym zwojem, który ci podałem.”. Zjadłem go, a w ustach moich był słodki jak miód. Potem rzekł do mnie: „Synu człowieczy, udaj się do domu Izraela i przemawiaj do nich moimi słowami. Jesteś bowiem posłany nie do ludu o mowie niezrozumiałej lub trudnym języku, ale do domu Izraela; nie do wielu narodów o niezrozumiałej mowie i o trudnym języku, których słów byś nie zrozumiał. Chociaż gdybym cię do nich posłał, usłuchaliby ciebie.”

(Ez 2,9-10; 3,1-6)

Czy można wątpić w Miłość, którą jest i którą obdarza oraz otacza nas Bóg nawet w najtrudniejszych momentach codzienności, będących dla cierpiących krzyżem niemożliwym do udźwignięcia? Czy można wątpić w Miłość Ojca Wszechmogącego, dającego w imię zbawienia umiłowanych dzieci - nas – Syna Swego Jednorodzonego, „aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16)? Czy można wątpić nawet w chwilach przerastających ludzką odporność i ludzkie oczekiwania, odzierających człowieka z siły i nadziei a karmiących duszę jedynie bezradnością oraz cierpieniem, jakiego bezwzględność rozciąga ciało doświadczanego bólem człowieczyny na krzyżu doli czy niedoli, przybijając do drewnianych ramion codziennych tragedii jego członki gwoźdźmi całkowitego zniewolenia, bo niemocy?

Jakże piękna i dobra, ale i jakże trudna, bo niezrozumiała jest Miłość Boga do córki – kobiety i syna – mężczyzny… Jakże skomplikowane i nieprzewidywalne wydają się relacje Pana – Stworzyciela Nieba i Ziemi z człowiekiem… Jakże przerażające może być dla człowieka zaskoczenie doświadczające go wydarzeniami, których ślad wżera się w jego duszę i ciało cierpieniem, a które (zgodnie z logiką ludzkiego pojmowania i rozumowania świata) powinny być usuwane przez Ojca, byśmy nie musieli poznawać bólu i rozgoryczenia, smutku i bezsilności, strachu i tęsknoty...

Doczesne życie jest niczym „zwój księgi” zapisany z jednej i drugiej strony a trzymany przez wyciągniętą w naszym kierunku rękę, która rozwija go przed nami, żądając jednocześnie, byśmy zjedli to, co nas tu i teraz dotyczy, w celu nasycenia żołądka i napełnienia wnętrzności, czyli w celu nakarmienia i zaspokojenia naszego ciała, by nigdy więcej nie narzekało, by dosadnie poznało smak codzienności, by napoiło się otaczającą je rzeczywistością, by nigdy nie odczuwało głodu i łaknienia, by było dzięki temu pokorne i posłuszne potrzebom duszy zmierzającej do Boga w imię świętości jako swego powołania – zmierzającej do Domu Rodzinnego, jakim jest przecież Królestwo Niebieskie. Wszelkie doświadczenia, wspomnienia, wydarzenia, doznania są, niczym innym, jak zapisem nas samych – pielgrzymów pokonujących przyziemny szlak prowadzący nas do Ojca, są, niczym innym, jak źródłem naszej siły i dojrzewającego w nas dobra, choć w swej treści są przede wszystkim zapisem narzekań, wzdychań i biadań, nieustannego, wypływającego z nas lamentowania, co świadczy o naszej słabej, nierzadko zatwardziałej i niewiernej Bogu naturze, o naszym nieposkromionym apetycie na więcej i jeszcze więcej, i wciąż więcej…

Tak niewdzięcznie nie potrafimy cieszyć się drobnostkami. Z dnia na dzień stajemy się coraz bardziej wymagający i coraz bardziej zachłanni. Nie umiemy docenić tych, z którymi jest nam dane być, i tego, czym zostaliśmy obdarowani. W efekcie nieposkromionej, niewdzięcznej natury nierzadko patrzymy na życie z perspektywy przygnębienia i niezadowolenia, niekończącego się narzekania i biadolenia. Wzdychamy za tym lub tamtym, pomijając tych, dzięki którym jesteśmy kochani i dzięki którym powinniśmy być szczęśliwi, oraz nie zauważając tego, dzięki czemu jesteśmy naprawdę bogaci. Z powodu owej zatwardziałości nasza codzienność ciąży nam na ramionach istnienia niczym przykra konieczność – pasmo problemów, jakie (w sumie) tworzymy sami, zmartwień, kłopotów, smutków i goryczy, niepowodzeń i rozczarowań . Stajemy się zgorzkniali, pyszni, egoistyczni, ślepi i głusi, egocentryczni i skąpi wobec drugiego człowieka w relacjach z bliźnim często przez nas odrzucanym oraz ignorowanym, co jeszcze bardziej nas upośledza emocjonalnie, gdyż zatruwa destrukcyjną, toksyczną samotnością. Niestety nierzadko wówczas potrzebujemy doświadczyć cierpienia, niekoniecznie własnego – niekiedy kogoś z sąsiedztwa, by w porę się przebudzić i by zrozumieć kim właściwie ja jestem, a także w jakim celu w ogóle ja jestem.

W świetle takiej refleksji każdy z nas z osobna powinien się zatrzymać! Każdy! - bez wyjątku. W świetle takiej refleksji stanęłam dziś sama podczas Mszy Świętej odprawionej przez ks. Wiesława w intencji zmarłego tragicznie i za wcześnie śp. Bartosza.

Rodzina straciła swego ukochanego „anioła”, (jak mówią:) dziecko o złotym, bo dobrym sercu, niezdolnym do gniewu, złości, przekory czy niezadowolenia.

Dlaczego?!…

Nie wiem. Nie potrafię i nie chcę wypowiadać się w imieniu Pana Boga, który jako Jedyny zna odpowiedź.

Dzięki jednak wyżej przytoczonemu fragmentowi Księgi Ezechiela ujrzałam rodzinę silną, bo zjednoczoną i solidarną w bólu, trzymającą się razem i tym samym przypominającą potężny okręt, który kadłubem rozcina wzburzone fale sztormem pompowanego oceanu i który uparcie oraz wytrwale posuwa się do przodu ku nadziei do brzegu następnego dnia, który jest przykładem wspólnoty mocnej w Panu dla innych rodzin, albo niedoceniających siebie, albo niepotrafiących tak pięknie się wspierać czy nawet żyć w jedności ze sobą na co dzień. Zobaczyłam każdego z nich pogrążonego w ogromnej żałobie i cierpieniu. Widziałam każdego z nich siedzącego przed zwojem księgi – ich życia, zapisanego z jednej i drugiej strony tą okropną, niesprawiedliwą (wydaje się) tragedią i usłyszałam słowa pierwszego czytania, jakie zabrzmiało podczas nabożeństwa: „Zjedz ten zwój i idź przemawiać do Izraelitów!”, a po chwili usłyszałam kolejny na głos czytany wers: „Zjadłem go, a w ustach moich był słodki jak miód”…

Zrozumiałam, że nasze tragedie, choćby w ludzkim rozumowaniu i pojmowaniu świata były niemożliwe do przełknięcia, stają się słodyczą naszej zdobywanej mądrości życiowej, ale tylko dzięki Bogu – Jego Opatrzności i Jego Błogosławieństwu, Jego Obecności. To Ojciec Wszechmogący może jedynie sprawić, że to, co dziś jest potwornie bolesne i gorzkie, i cierpkie, i odrażająco bolesne, ma szansę okazać się czymś bezcennym, bo słodkim jak miód.

A, kiedy usłyszałam kolejne słowa następnego wersu Księgi Ezechiela, w którym Pan mówi: „Jesteś bowiem posłany”, zrozumiałam, że doświadczana tragedia czyni nas wyjątkowymi, bowiem czyni nas duchowo bogatszymi, silniejszymi, odporniejszymi, zdolniejszymi do radości, jaka płynie nawet z najdrobniejszych i zdawałoby się nieistotnych, gdyż błahych elementów codzienności, bowiem czyni nas świadkami Bożej Wszechmocy, jeśli tylko zdołamy się zawierzyć: siebie i swoje cierpienie, swój ból i swoją gorycz, całą swoją tragedię Ojcu Niebieskiemu.

Któż lepiej i mądrzej może przemawiać do Izraelitów, jeśli nie ci, których życie doświadczyło i którzy nakarmili swe ciała oraz dusze, nasycili swe żołądki i napełnili wnętrzności przykrością dźwiganej na ramionach niedoli? Któż inny, jeśli nie oni właśnie?!

Pan Bóg wybiera ludzi szczególnie przez Siebie umiłowanych, by przemawiali swoim życiem „nie do ludu o mowie niezrozumiałej lub trudnym języku, ale do domu Izraela; nie do wielu narodów o niezrozumiałej mowie i o trudnym języku, których słów by nie zrozumieli”, ale do domu Izraela, by ewangelizowali i krzewili wiarę, nadzieję oraz miłość w sercach zatwardziałych i zagubionych. Pan Bóg doświadcza każdego według jego siły i wyjątkowości, tak jak Abrahama stojącego w obliczu złożenia ofiary całopalnej z własnego syna Izaaka.

Tak. To okropne i niesprawiedliwe! Tak. To podłe i okrutne! Tak. To potworne i nieludzkie! Tak – tak mamy prawo krzyczeć, uciśnięci bólem i zmiażdżeni tragedią, z jaką przyszło nam się zmierzyć.

Czemu jednak nikt tak nie protestował, kiedy to Sam Bóg Swego Syna Jednorodzonego pozwolił nam złożyć w ofierze całopalnej dla naszego zbawienia?…

Nie ma większej tragedii od śmierci dziecka. Nie ma większego bólu.

Rodzina straciła Bartosza. Pogrążona w żałobie zjada zwój swej księgi – dźwiga krzyż potwornej tragedii. Wierzę jednak, że dzięki Panu Bogu, dzięki Jego Ojcowskiej Miłości gorycz doświadczanego bólu stanie się smakiem miodu, bo błogosławieństwem w ich cierpieniu jest ich solidarność i jedność, bo ich ból jest dla nas wszystkich nauką życia – tego, kim jesteśmy i kim powinniśmy być dla siebie wzajemnie na co dzień, i tego, co tak naprawdę jest szczęściem i bezcennym skarbem dla człowieka, tego, że życie doczesne nie jest gwarancją starości, a jedynie obowiązkiem czuwania na nadejście swego Pana; bo ich ból jest wiarygodnym potwierdzeniem Słów Pisma Świętego, którymi Bóg upomina nas, byśmy „nie bali się, jako mała trzódka, gdyż spodobało się Ojcu naszemu dać nam królestwo, byśmy sprzedali nasze mienie i dali jałmużnę, byśmy sprawili sobie trzosy, które nie niszczeją, skarb niewyczerpany w niebie, gdzie złodziej się nie dostaje ani mol nie niszczy” (Łk 12, 32-33), i którymi Pan nas poucza, że tylko tam, „gdzie jest skarb nasz, tam będzie i serce wasze” (Łk 12,34).

Pogrążona w żałobie rodzina Bartosza sercem swym jest już w Królestwie Niebieskim, bo tam jest ich śp. „anioł” – dziecko.

Dlaczego tak się stało?! Dlaczego?!…

Nie wiem.

Jedynym pocieszeniem i słodyczą o smaku miodu tej potwornej tragedii jest to, że Bartosz jest już w Królestwie Niebieskim.

Czy powinniśmy pytać, dociekać przyczyny i prawdy takiej, jaką chcielibyśmy przyjąć z ulgą za coś oczywistego i namacalnego?

A czy nie będziemy wówczas zakłócać relacji Boga z tym, którego przedstawiając, wyprzedzamy wymówienie jego imienia przyjętym skrótem: „śp.”? W końcu Jezus zwraca się do nas z prośbą o zaufanie i zawierzenie Mu naszego cierpienia, mówiąc: „Dopuścicie dzieci i nie przeszkadzajcie im przyjść do Mnie, do takich bowiem należy królestwo niebieskie” (Mt 19,14).

Z pewnością znajdą się tacy, którzy tragedii pogrążonej w żałobie rodziny śp. Bartosza nie zrozumieją, którzy może nawet odważą się ich zranić jeszcze bardziej i jeszcze mocniej niesprawiedliwymi, pozbawionymi szacunku i miłości komentarzami, ale tych trzeba ominąć i zignorować, pamiętając, że Bóg doświadczonych bólem i cierpieniem posyła, by ci przemawiali „do domu Izraela, nie do ludu o mowie niezrozumiałej lub trudnym języku, ale do domu Izraela; nie do wielu narodów o niezrozumiałej mowie i o trudnym języku, których słów by nie zrozumieli”, ale do domu Izraela, a więc do wybranych.

Wszystkich zaś, którzy są z domu Izraela, proszę o modlitwę za zmarłego tragicznie śp. Bartosza oraz za walczącego o życie Patryka. Niech ofiara tych chłopców będzie drzewem rodzącym dobre owoce, a cierpienie ich rodzin zwojem księgi, zapisanym z jednej i drugiej strony świadectwem wiary, nadziei i miłości.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz