„A
gdy on odbywał przewód sądowy, żona jego przysłała mu ostrzeżenie: „Nie miej
nic do czynienia z tym Sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie wiele nacierpiałam się
z Jego powodu.”. Tymczasem arcykapłani i starsi namówili tłumy, żeby prosiły o
Barabasza, a domagały się śmierci Jezusa. Pytał ich namiestnik: „Którego z tych
dwóch chcecie, żebym wam uwolnił?”. Odpowiedzieli: „Barabasza.”. Rzekł do nich
Piłat: „Cóż więc mam uczynić z Jezusem, którego nazywają Mesjaszem?”. Zawołali
wszyscy: „Na krzyż z Nim!”. Namiestnik odpowiedział: „Cóż właściwie złego
uczynił?”. Lecz oni jeszcze głośniej krzyczeli: „Na krzyż z Nim!”. Piłat
widząc, że nic nie osiąga, a wzburzenie raczej wzrasta, wziął wodę i umył ręce
wobec tłumu, mówiąc: „Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego. To wasza
rzecz.”. A cały lud zawołał: „Krew Jego na nas i na dzieci nasze.”.”
(Mt
22,19-25)
Czyż nie jesteśmy winni wszelkim naszym
nieszczęściom?! Czyż mając coś „do czynienia z tym Sprawiedliwym, wiele nie
nacierpimy się z Jego powodu”?! Czy sprzeniewierzając się Bogu, niszcząc
wszystko, cokolwiek z Ojcem Niebieskim związane, zabijając w człowieku wiarę,
nadzieję i miłość, nie wołamy z nienawiścią przesiąkniętym ludem: „Krew Twoja
na nas i na dzieci nasze!”, upominając się (świadomie lub nie) kary za nasze
przewinienia?!
Otrzymaliśmy od naszego Pana i
Stworzyciela wolną wolę. W związku z tym samodzielnie podejmujemy decyzje,
dokonujemy wyborów z różnym w konsekwencjach skutkiem, ale mimo to za wszelkie
nieszczęścia, których doświadczamy, obwiniamy nikogo innego jak Boga, siebie
całkowicie rozgrzeszając i w ogóle nie przyglądając się osobistym intencjom
oraz działaniom przez pryzmat rachunku sumienia, W obliczu niepowodzeń czy
cierpień, rozczarowań czy porażek pretensjonalnym tonem niezadowolenia i
roszczeń zwracamy się do Ojca Niebieskiego, domagając się wyjaśnień Jego
obojętności i braku interwencji. Na co dzień nie pamiętamy o Bogu. Ignorujemy
Go, poddając nierzadko w wątpliwość Jego istnienie i wszechmoc oraz traktując
Stworzyciela Nieba, i Ziemi jako wymysł ludzi niezaradnych, zaściankowych,
zacofanych i karykaturalnie śmiesznych. W życiu codziennym odrzucamy Boga.
Funkcjonujemy według własnych zasad, podyktowanych potrzebami i zachciankami,
marzeniami i ambicjami. Korzystamy z otrzymanej od Stwórcy wolnej woli,
nadużywając owego przywileju i wykorzystując prawa z nim związane w sposób
bezmyślny, egoistyczny i egocentryczny oraz pyszny. W ogóle nie liczymy się z
naszym Panem. W ogóle nie interesujemy się Jego wolą, troską i rodzicielskim
zaangażowaniem jakim jest Sam w Sobie poprzez Miłość, którą jest do nas – Jego
dzieci. Pogardzamy Nim i Jego Mądrością, dlatego ignorujemy i łamiemy Prawo,
jakiego winniśmy przestrzegać, by uniknąć wszystkiego, co dla nas zgubne i
toksyczne. Umniejszamy Stworzyciela Nieba i Ziemi oraz poniżamy. Odrzucamy Boga
i żyjemy egoistycznie, bo tylko dla siebie i według własnych zamiarów, potrzeb,
celów i ambicji, ale!... Kiedy tylko wpadamy w wir nieszczęść, z którymi sobie
nie radzimy i których nie rozumiemy, zwracamy się gniewnie do Ojca
Wszechmogącego z żądaniem zbawiennej interwencji, z żądaniem cudu. W obliczu
zaś braku owej zbawiennej interwencji i oczekiwanego cudu, w obliczu samotności
i przygnębienia wynikającego z poczucia bezsilności oraz niemocy oskarżamy
milczącego Stworzyciela, obrzucając Go pytaniami powtarzanymi rozpaczliwie
przez obłąkane echo: „Gdzie jest Bóg?; Jak On może tak bezdusznie i bezczynnie
przyglądać się ludzkiej krzywdzie?!; Dlaczego Bóg nic nie robi, by ratować
człowieka z opresji?”… Niestety w lawinie owych wszystkich oskarżających i
dociekliwych zagadnień zawsze, albo bardzo, bardzo często brakuje obiektywnej
samooceny. Równie dobrze bowiem można byłoby zapytać: Gdzie jestem i jaki
jestem?!; Jak mogę tak bezdusznie i z taką zawziętością czynić źle sobie oraz
drugiemu człowiekowi?!; Dlaczego nic nie robię, by zapobiec ludzkiej krzywdzie?!…
Nauczyliśmy się Bogiem wyręczać,
usprawiedliwiać własne przewinienia i grzechy, które niczym rdza niszczą nasze
myśli, mowę, uczynki oraz wszelkie starania. Nauczyliśmy się szastać Imieniem
Pana naszego Wszechmogącego bez zastanowienia oraz cienia bojaźni, mimo!, że
Ojciec Niebieski ostrzega przed konsekwencjami owego haniebnego czynu,
zaznaczając stanowczo, iż „nie pozostawi bezkarnie tego, który wzywa Jego
imienia do czczych rzeczy” (Wj 20,7); a!, czyż nie jest czczą rzeczą (na
przykład) kraść własnymi rękoma, wskazując dłonie złożone w modlitwie i tym
samym oskarżając człowieka niewinnego za czyn, jakiego myśmy sami się
dopuścili?!... Z jakiegoż więc powodu i jakim prawem służymy złu i budujemy
zło, a oczekujemy i żądamy dobra?! Czy dewastacja nie jest zaprzeczeniem
tworzenia?!...
Jakże często, w obliczu współczesnych
klęsk żywiołowych i ludzkich tragedii, słyszę rozpaczliwy krzyk wołania: „Gdzie
jest Bóg?!”; „Dlaczego nie reaguje?!”; „Jak może patrzeć spokojnie na krzywdę
człowieka?!”…
A, gdzie byłeś i jesteś ty?
Bóg stworzył człowieka z Miłości i dla
Miłości. Oddał mu wszystko, co najlepsze i co potrzebne do szczęścia. Otoczył
go szczególną rodzicielską troską, błogosławił i obdarzał Swą łaską.
Zasadziwszy ogród Eden, wziął człowieka i umieścił go w owym wyjątkowym,
rajskim miejscu, a w trosce o jego szczęście zakazał mu spożywania owoców z
drzewa poznania dobra i zła, którego smak jest trucizną – śmiercią (Rdz
2,8-25). Pycha nasza jednak sprzeniewierzyła się Bogu. Człowiek złamał zakaz i
osobiście, własną decyzją oraz dokonanym wyborem odrzucił i Miłość Ojcowską, i
życie, i szczęście. Nieprzemyślanym zachowaniem i egoizmem sam siebie skazał na
śmierć oraz na cierpienie.
Czy możemy mieć o to pretensje do Boga?!
Czy On jest winien naszej banicji, którą żeśmy sami wybrali, przekornie i
pysznie sprzeniewierzając się woli Ojca?!
To my jesteśmy „ludem o twardym karku”
(Wj 32,9). To my szemramy nieustannie przeciw Bogu (Lb 14,20-35), więc… jak
długo On ma znosić nasz upór zatwardziałych, egoistycznych serc?!... Czy my
bylibyśmy wyrozumiali wobec kogoś tak okrutnie nas krzywdzącego jak chcemy, by
Pan był wyrozumiały wobec nas mimo naszego zawziętego trwania w grzechu i nie!
słuchania Jego głosu?!
Z Miłości i rodzicielskiej troski Bóg
zawarł z człowiekiem przymierze, wyznaczając mu w ustalonym przez siebie Prawie
granice moralnego postępowania, w którym zawarte jest sedno szczęśliwego życia.
Wiedząc więc, że przestrzeganie owego Prawa i tym samym wypełnianie woli Ojca
jest szczerym dobrem dla nas – skarbem bezcennym i najważniejszym, mamy prawo
mieć pretensje do Stworzyciela Nieba i Ziemi, że z własnej winy dźwigamy ciężar
konsekwencji naszych przewinień, będących wynikiem nierespektowania
obowiązujących zasad?! Bóg przecież był i jest wobec człowieka uczciwy.
Zawierając z nim przymierze, zaznaczył wyraźnie, stanowczo, kategorycznie, iż
„każdy występek z ojca na syna zostanie ukarany do trzeciego i czwartego
pokolenia względem tych, którzy nienawidzą swego Stworzyciela, a łaska zaś
będzie okazana do tysiącznego pokolenia tym, którzy Go miłują i przestrzegają
Jego przykazań” (Wj 20,5-6). Mając zatem tak krystalicznie jasno przedstawione
warunki, śmiemy mieć dodatkowo jakiekolwiek roszczenia i pretensje?! Bóg
przecież wyraźnie nadmienia, iż wystarczy Go miłować i przestrzegać Jego
przykazań, by być szczęśliwymi. Jeżeli więc sprzeniewierzamy się woli Ojca,
którym pogardzamy i którego odrzucamy, i łamiemy Prawo przez Niego ustalone
oraz wprowadzone, to sami sobie jesteśmy wrogami i sami siebie skazujemy na
cierpienia oraz kataklizmy, tragedie i ból, porażki i obciążenia. W podejmowanych
decyzjach i działaniu kierujemy się egoizmem, którego rozmiar jest
przerażający. Z tytułu bowiem owego egoizmu dbamy tylko i wyłącznie o siebie
poprzez realizowanie własnych zamiarów i zaspokajanie osobistych ambicji.
Odrzucamy Boga. Ignorujemy prawo. Nie przestrzegamy przykazań, a toksyczność
konsekwencji naszych grzechów świadomie przenosimy na nasze dzieci do trzeciego
i czwartego pokolenia. Miłość do siebie samego tak bardzo nas zaślepia, że
egoistyczne dbanie tylko i wyłącznie o własne potrzeby przyczynia się do
zaniedbywania potomstwa. Brak szacunku do Boga i brak pokory wobec ustalonych
przez Niego przykazań powoduje, że odbieramy własnym pociechom szczęście
płynące z łaski, jaką Pan obiecał okazywać do tysiącznego pokolenia.
Kto zatem jest winien wszystkim
kataklizmom i tragediom ludzkiej niedoli?... Bóg czy człowiek?...
Analiza Pisma Świętego w kontekście
relacji Ojca Wszechmogącego z Jego dzieckiem – z każdym z nas – wyraźnie wskazuje
kierunek, w którym owe relacje winny się rozwijać a którym jest Miłość i
przestrzeganie Prawa – przykazań. Wspomniana analiza odsłania również oblicze
Boga jako Miłosiernego, ale (o czym dziś zwykło się zapominać) i
Sprawiedliwego! Sędziego, za dobro wynagradzającego, a karzącego za zło. W
związku z tym nie powinniśmy mieć żadnych wątpliwości w kwestii winy, którą za
wszelkie nasze nieszczęścia zwykliśmy lekkomyślnie obarczać naszego Pana, sobie
nie czyniąc rachunku sumienia. „Nie miejmy więc nic do czynienia z tym Sprawiedliwym,
bo w konsekwencji pychy i egoizmu wiele nacierpieć się z Jego powodu możemy”,
krnąbrną postawą oraz zatwardziałością serc domagając się ukarania naszych
występków poprzez obciążenie obowiązkiem zadośćuczynienia za popełnione przez
nas grzechy naszych dzieci do trzeciego i czwartego pokolenia. Zatem (może
warto pamiętać, że) nie miłując Boga i nie przestrzegając Jego przykazań sami
siebie i przyszłe pokolenia, będące przedłużeniem naszego rodu, narażamy na
cierpienie, każdym grzechem żądając od Pana i Stworzyciela Nieba, i Ziemi: Krew
Jego na nas i na dzieci nasze!… Krew Jego na nas i na dzieci nasze!… Krew Jego
na nas i na dzieci nasze!...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz