piątek, 30 lipca 2021

UKAMIENOWANIE

„A gdy on odbywał przewód sądowy, żona jego przysłała mu ostrzeżenie: „Nie miej nic do czynienia z tym Sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie wiele nacierpiałam się z Jego powodu.”. Tymczasem arcykapłani i starsi namówili tłumy, żeby prosiły o Barabasza, a domagały się śmierci Jezusa. Pytał ich namiestnik: „Którego z tych dwóch chcecie, żebym wam uwolnił?”. Odpowiedzieli: „Barabasza.”. Rzekł do nich Piłat: „Cóż więc mam uczynić z Jezusem, którego nazywają Mesjaszem?”. Zawołali wszyscy: „Na krzyż z Nim!”. Namiestnik odpowiedział: „Cóż właściwie złego uczynił?”. Lecz oni jeszcze głośniej krzyczeli: „Na krzyż z Nim!”. Piłat widząc, że nic nie osiąga, a wzburzenie raczej wzrasta, wziął wodę i umył ręce wobec tłumu, mówiąc: „Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego. To wasza rzecz.”. A cały lud zawołał: „Krew Jego na nas i na dzieci nasze.”.”

(Mt 22,19-25)

Czyż nie jesteśmy winni wszelkim naszym nieszczęściom?! Czyż mając coś „do czynienia z tym Sprawiedliwym, wiele nie nacierpimy się z Jego powodu”?! Czy sprzeniewierzając się Bogu, niszcząc wszystko, cokolwiek z Ojcem Niebieskim związane, zabijając w człowieku wiarę, nadzieję i miłość, nie wołamy z nienawiścią przesiąkniętym ludem: „Krew Twoja na nas i na dzieci nasze!”, upominając się (świadomie lub nie) kary za nasze przewinienia?!

Otrzymaliśmy od naszego Pana i Stworzyciela wolną wolę. W związku z tym samodzielnie podejmujemy decyzje, dokonujemy wyborów z różnym w konsekwencjach skutkiem, ale mimo to za wszelkie nieszczęścia, których doświadczamy, obwiniamy nikogo innego jak Boga, siebie całkowicie rozgrzeszając i w ogóle nie przyglądając się osobistym intencjom oraz działaniom przez pryzmat rachunku sumienia, W obliczu niepowodzeń czy cierpień, rozczarowań czy porażek pretensjonalnym tonem niezadowolenia i roszczeń zwracamy się do Ojca Niebieskiego, domagając się wyjaśnień Jego obojętności i braku interwencji. Na co dzień nie pamiętamy o Bogu. Ignorujemy Go, poddając nierzadko w wątpliwość Jego istnienie i wszechmoc oraz traktując Stworzyciela Nieba, i Ziemi jako wymysł ludzi niezaradnych, zaściankowych, zacofanych i karykaturalnie śmiesznych. W życiu codziennym odrzucamy Boga. Funkcjonujemy według własnych zasad, podyktowanych potrzebami i zachciankami, marzeniami i ambicjami. Korzystamy z otrzymanej od Stwórcy wolnej woli, nadużywając owego przywileju i wykorzystując prawa z nim związane w sposób bezmyślny, egoistyczny i egocentryczny oraz pyszny. W ogóle nie liczymy się z naszym Panem. W ogóle nie interesujemy się Jego wolą, troską i rodzicielskim zaangażowaniem jakim jest Sam w Sobie poprzez Miłość, którą jest do nas – Jego dzieci. Pogardzamy Nim i Jego Mądrością, dlatego ignorujemy i łamiemy Prawo, jakiego winniśmy przestrzegać, by uniknąć wszystkiego, co dla nas zgubne i toksyczne. Umniejszamy Stworzyciela Nieba i Ziemi oraz poniżamy. Odrzucamy Boga i żyjemy egoistycznie, bo tylko dla siebie i według własnych zamiarów, potrzeb, celów i ambicji, ale!... Kiedy tylko wpadamy w wir nieszczęść, z którymi sobie nie radzimy i których nie rozumiemy, zwracamy się gniewnie do Ojca Wszechmogącego z żądaniem zbawiennej interwencji, z żądaniem cudu. W obliczu zaś braku owej zbawiennej interwencji i oczekiwanego cudu, w obliczu samotności i przygnębienia wynikającego z poczucia bezsilności oraz niemocy oskarżamy milczącego Stworzyciela, obrzucając Go pytaniami powtarzanymi rozpaczliwie przez obłąkane echo: „Gdzie jest Bóg?; Jak On może tak bezdusznie i bezczynnie przyglądać się ludzkiej krzywdzie?!; Dlaczego Bóg nic nie robi, by ratować człowieka z opresji?”… Niestety w lawinie owych wszystkich oskarżających i dociekliwych zagadnień zawsze, albo bardzo, bardzo często brakuje obiektywnej samooceny. Równie dobrze bowiem można byłoby zapytać: Gdzie jestem i jaki jestem?!; Jak mogę tak bezdusznie i z taką zawziętością czynić źle sobie oraz drugiemu człowiekowi?!; Dlaczego nic nie robię, by zapobiec ludzkiej krzywdzie?!…

Nauczyliśmy się Bogiem wyręczać, usprawiedliwiać własne przewinienia i grzechy, które niczym rdza niszczą nasze myśli, mowę, uczynki oraz wszelkie starania. Nauczyliśmy się szastać Imieniem Pana naszego Wszechmogącego bez zastanowienia oraz cienia bojaźni, mimo!, że Ojciec Niebieski ostrzega przed konsekwencjami owego haniebnego czynu, zaznaczając stanowczo, iż „nie pozostawi bezkarnie tego, który wzywa Jego imienia do czczych rzeczy” (Wj 20,7); a!, czyż nie jest czczą rzeczą (na przykład) kraść własnymi rękoma, wskazując dłonie złożone w modlitwie i tym samym oskarżając człowieka niewinnego za czyn, jakiego myśmy sami się dopuścili?!... Z jakiegoż więc powodu i jakim prawem służymy złu i budujemy zło, a oczekujemy i żądamy dobra?! Czy dewastacja nie jest zaprzeczeniem tworzenia?!...

Jakże często, w obliczu współczesnych klęsk żywiołowych i ludzkich tragedii, słyszę rozpaczliwy krzyk wołania: „Gdzie jest Bóg?!”; „Dlaczego nie reaguje?!”; „Jak może patrzeć spokojnie na krzywdę człowieka?!”…

A, gdzie byłeś i jesteś ty?

Bóg stworzył człowieka z Miłości i dla Miłości. Oddał mu wszystko, co najlepsze i co potrzebne do szczęścia. Otoczył go szczególną rodzicielską troską, błogosławił i obdarzał Swą łaską. Zasadziwszy ogród Eden, wziął człowieka i umieścił go w owym wyjątkowym, rajskim miejscu, a w trosce o jego szczęście zakazał mu spożywania owoców z drzewa poznania dobra i zła, którego smak jest trucizną – śmiercią (Rdz 2,8-25). Pycha nasza jednak sprzeniewierzyła się Bogu. Człowiek złamał zakaz i osobiście, własną decyzją oraz dokonanym wyborem odrzucił i Miłość Ojcowską, i życie, i szczęście. Nieprzemyślanym zachowaniem i egoizmem sam siebie skazał na śmierć oraz na cierpienie.

Czy możemy mieć o to pretensje do Boga?! Czy On jest winien naszej banicji, którą żeśmy sami wybrali, przekornie i pysznie sprzeniewierzając się woli Ojca?!

To my jesteśmy „ludem o twardym karku” (Wj 32,9). To my szemramy nieustannie przeciw Bogu (Lb 14,20-35), więc… jak długo On ma znosić nasz upór zatwardziałych, egoistycznych serc?!... Czy my bylibyśmy wyrozumiali wobec kogoś tak okrutnie nas krzywdzącego jak chcemy, by Pan był wyrozumiały wobec nas mimo naszego zawziętego trwania w grzechu i nie! słuchania Jego głosu?!

Z Miłości i rodzicielskiej troski Bóg zawarł z człowiekiem przymierze, wyznaczając mu w ustalonym przez siebie Prawie granice moralnego postępowania, w którym zawarte jest sedno szczęśliwego życia. Wiedząc więc, że przestrzeganie owego Prawa i tym samym wypełnianie woli Ojca jest szczerym dobrem dla nas – skarbem bezcennym i najważniejszym, mamy prawo mieć pretensje do Stworzyciela Nieba i Ziemi, że z własnej winy dźwigamy ciężar konsekwencji naszych przewinień, będących wynikiem nierespektowania obowiązujących zasad?! Bóg przecież był i jest wobec człowieka uczciwy. Zawierając z nim przymierze, zaznaczył wyraźnie, stanowczo, kategorycznie, iż „każdy występek z ojca na syna zostanie ukarany do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy nienawidzą swego Stworzyciela, a łaska zaś będzie okazana do tysiącznego pokolenia tym, którzy Go miłują i przestrzegają Jego przykazań” (Wj 20,5-6). Mając zatem tak krystalicznie jasno przedstawione warunki, śmiemy mieć dodatkowo jakiekolwiek roszczenia i pretensje?! Bóg przecież wyraźnie nadmienia, iż wystarczy Go miłować i przestrzegać Jego przykazań, by być szczęśliwymi. Jeżeli więc sprzeniewierzamy się woli Ojca, którym pogardzamy i którego odrzucamy, i łamiemy Prawo przez Niego ustalone oraz wprowadzone, to sami sobie jesteśmy wrogami i sami siebie skazujemy na cierpienia oraz kataklizmy, tragedie i ból, porażki i obciążenia. W podejmowanych decyzjach i działaniu kierujemy się egoizmem, którego rozmiar jest przerażający. Z tytułu bowiem owego egoizmu dbamy tylko i wyłącznie o siebie poprzez realizowanie własnych zamiarów i zaspokajanie osobistych ambicji. Odrzucamy Boga. Ignorujemy prawo. Nie przestrzegamy przykazań, a toksyczność konsekwencji naszych grzechów świadomie przenosimy na nasze dzieci do trzeciego i czwartego pokolenia. Miłość do siebie samego tak bardzo nas zaślepia, że egoistyczne dbanie tylko i wyłącznie o własne potrzeby przyczynia się do zaniedbywania potomstwa. Brak szacunku do Boga i brak pokory wobec ustalonych przez Niego przykazań powoduje, że odbieramy własnym pociechom szczęście płynące z łaski, jaką Pan obiecał okazywać do tysiącznego pokolenia.

Kto zatem jest winien wszystkim kataklizmom i tragediom ludzkiej niedoli?... Bóg czy człowiek?...

Analiza Pisma Świętego w kontekście relacji Ojca Wszechmogącego z Jego dzieckiem – z każdym z nas – wyraźnie wskazuje kierunek, w którym owe relacje winny się rozwijać a którym jest Miłość i przestrzeganie Prawa – przykazań. Wspomniana analiza odsłania również oblicze Boga jako Miłosiernego, ale (o czym dziś zwykło się zapominać) i Sprawiedliwego! Sędziego, za dobro wynagradzającego, a karzącego za zło. W związku z tym nie powinniśmy mieć żadnych wątpliwości w kwestii winy, którą za wszelkie nasze nieszczęścia zwykliśmy lekkomyślnie obarczać naszego Pana, sobie nie czyniąc rachunku sumienia. „Nie miejmy więc nic do czynienia z tym Sprawiedliwym, bo w konsekwencji pychy i egoizmu wiele nacierpieć się z Jego powodu możemy”, krnąbrną postawą oraz zatwardziałością serc domagając się ukarania naszych występków poprzez obciążenie obowiązkiem zadośćuczynienia za popełnione przez nas grzechy naszych dzieci do trzeciego i czwartego pokolenia. Zatem (może warto pamiętać, że) nie miłując Boga i nie przestrzegając Jego przykazań sami siebie i przyszłe pokolenia, będące przedłużeniem naszego rodu, narażamy na cierpienie, każdym grzechem żądając od Pana i Stworzyciela Nieba, i Ziemi: Krew Jego na nas i na dzieci nasze!… Krew Jego na nas i na dzieci nasze!… Krew Jego na nas i na dzieci nasze!...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz