„Przyjdźcie
do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię.
Weźcie Moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny
sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest
słodkie, a moje brzemię lekkie.”
(Mt
11,28-30)
Cierpienie i poczucie bezradności wobec
doświadczanego nieszczęścia budzi w naszych sercach gniew wobec Boga, którego
wówczas odbieramy jako nieobecnego, nieczułego, egoistycznego, podłego, a (może
?!) nawet w ogóle nieistniejącego. Rozczarowanie brakiem oczekiwanego cudu i
wszechmocnej ingerencji Ojca Niebieskiego, rozgoryczenie przeżywaną tragedią,
niemoc wobec faktów dziejących się wbrew naszej woli i poza naszym jakimkolwiek
wpływem, strach przed niewiadomą i utratą tego, kto lub co dla nas w danym
momencie jest najważniejsze… - to wszystko i więcej powoduje, że wyżej
przytoczone słowa, wypowiedziane przez Pana Jezusa a zapisane w Ewangelii przez
świętego Mateusza, są bezsensownym bełkotem kompletnej bzdury. Dźwigamy bowiem
krzyż, który wcale nie jest lekki ani słodki, który nas przytłacza, obezwładnia
i niszczy, powala, rozsypuje na kawałki. W związku z tym nierzadko obrażamy się
na Boga, odwracamy się od Niego i z wielkim hukiem gniewu zatrzaskujemy za sobą
drzwi, rezygnując z bycia członkiem Kościoła, z bycia dzieckiem Ojca
Niebieskiego, z chrześcijaństwa. Tymczasem…
Znam osobiście osobę, będącą świadectwem
na istnienie Boga – Zenię, wiernie czuwającą od kilku tygodni przy umierającym
i bardzo ciężko chorym mężu, cierpliwie i pokornie trwającą u jego boku jakby
czekała na peronie, z którego jej ukochany towarzysz doczesnego życia – Ryszard
niebawem wsiądzie w pociąg, zmierzającymi torami przeznaczenia do Domu Ojca, na
którym ona zostanie, gdy on już odjedzie, pozostawiając za sobą rodzinę i
wspólne, piękne wspomnienia, a po sobie tęsknotę, bolesną tęsknotę...
Obecnie wspomniany Ryszard nie żyje…
Zmarł 5 czerwca 2021 roku o godzinie 19:00 w łóżku szpitalnej sali, w
towarzystwie żony i dzieci, otaczających go modlitwą, z krzyżem w zaciśniętej
dłoni i z medalikiem Najświętszej Maryi Panny na piersiach, z namaszczeniem,
udzielonym przez ks. Bolesława, który w dniach jego choroby i cierpienia był
codziennym gościem wygasającego parafianina…
Co mnie urzekło w tej historii i z
jakiego powodu, za zgodą Zeni, pragnę się podzielić owym pięknym świadectwem
wiary, nadziei i miłości?...
A, no to, że w obliczu wiary i miłości
Boga, jarzmo dźwigane przez Ryszarda i jego żonę okazało się słodkie, a brzemię
lekkie; to, że wspomniane małżeństwo swą postawą pokornego trwania w chorobie
oraz bólu i pokornego przyjęcia nieuniknionej śmierci wypełniło słowa
wypowiedziane przez Jezusa, dając nam potwierdzenie, iż obietnica Chrystusa nie
jest mrzonką, a możliwością i prawdą. W związku z tym utrudzeni i umęczeni
możemy znaleźć w Bogu pokrzepienie, jeśli tylko zwrócimy się do Ojca
Niebieskiego ze szczerą wiarą i oddaniem, z miłością, z której wypływa zaufanie
i nasze „fiat”, nasza odwaga i wytrwałość. W świetle owej historii mam takie
nieodparte wrażenie, że Pan posłużył się Ryszardem, by zmusić nasze jałowe
umysły do refleksji a zatwardziałe serca do bicia rytmem Jego Rodzicielskich
uczuć. Zgodnie z rokowaniami, z mądrością medycyny śmierć powinna nastąpić
zdecydowanie dużo wcześniej, a mimo to czekała cierpliwie za progiem kilka
miesięcy. Zgodnie z wiedzą i przekonaniami lekarzy, fachowo odczytujących
wyniki przeprowadzanych systematycznie badań, Ryszard bardzo cierpiał, a mimo to
jako jedyny pacjent, co potwierdził personel szpitala, nigdy tego nie okazał,
leżąc spokojnie i cichutko w łóżku z krzyżem w dłoni i z medalikiem
Najświętszej Maryi Panny na piersiach, nigdy nie krzyczał i nie jęczał, nigdy o
nic nie prosił i nigdy, mimo odczuwanego bólu, nie był ciężarem dla
opiekujących się nim ludzi. Postawa chorego, któremu po zabiegach
pielęgnacyjnych pracownicy szpitala oddawali odkładany na czas wspomnianych
czynności krzyż, wzbudzała w lekarzach oraz w pielęgniarkach zdumienie, ogromne
zaskoczenie zdradzane w rozmowach z żoną pacjenta, w których pojawiały się
pytania o źródło zauważanej, niebywałej siły i pokory oraz nieskazitelnej
harmonii wewnętrznego spokoju… Można zatem określić postawę cierpiącego,
cichutkiego Ryszarda jako przyczynę refleksji wdzierającej się w serca i umysły
ludzi nauki – medycyny, nie dopuszczających do świadomości istnienia Boga.
Postawę zaś małżonków z czterdziestopięcioletnim stażem, okazujących sobie
wzajemnie sympatię, szacunek, troskę i delikatność, można z kolei uznać za
piękne świadectwo miłości trwałej i wytrzymałej, bo pobłogosławionej przez Ojca
Niebieskiego sakramentalnym „tak”, a dziś w dobie rozwodów i rozwiązłości
potwornie oraz przerażająco rzadkiej, ponieważ ze strachem kojarzonej z odpowiedzialnością
za drugiego człowieka w tym, co dobre, i w tym, co złe dopóki śmierć nie
rozwiąże ślubnego węzła dwóch osób, stanowiących w obliczu Stwórcy jedno ciało.
Ileż się pojawiało pytań? Ileż było
wnikliwej dociekliwości ludzi niewierzących, przewijających się przez salę, w
której leżał umierający Ryszard, a nie potrafiących zdusić w sobie
narastającego zumienia i podziwu dla pokornych w chorobie i cierpieniu
małżonków zrośniętych ze sobą Bożą miłością? Ileż u boku gasnącego w bólu, a
cierpliwego pacjenta odbyło się rozmów na temat wiary, Trójcy Świętej i Maryi?
Ileż dni i tygodni żył człowiek, któremu godziny zostały policzone przez
medyczne kalkulacje i lekarską wiedzę oraz doświadczenie?
- W jakim celu to wszystko?
Osobiście opowiedziana historia – historia
prawdziwa jest dla mnie głosem Boga, który cierpiącym a pokornym Ryszardem,
zaprzeczającym swą postawą medycznej mądrości, wołał do ludzi otaczających
umierającego pacjenta: „Oto JESTEM!”. Wspomniana historia jest również dla mnie
niezbitym dowodem na to, że w Chrystusie każdy z nas znajdzie pocieszenie i
pokrzepienie, kiedy tylko z wiarą i miłością oraz nadzieją przyjdzie do Jezusa
udręczony, obciążony i umęczony, oddając się Maryi pod opiekę ze szczerym, bezkompromisowym
i zdecydowanym w sercu oraz na ustach: „fiat!”.
Ryszarda nie ma już wśród nas fizycznie.
Odszedł do Domu Ojca, wypowiadając przed ostatnim wydechem swego doczesnego życia:
„Do widzenia”. Zostawił żonę i dzieci oraz wnuki. Zostawił po sobie wspomnienia
i tęsknotę. Zostawił ukochaną towarzyszkę swojego życia, która podczas rozmowy telefonicznej
wyznała mi: „Bogu dziękuję, że Pan Jezus jest ze mną i Maryja. Nie jestem sama.
Mam się do Kogo odezwać, Komu wyżalić”…
Każdemu z nas życzę takiej łaski wiary, nadziei
i miłości, bo dzięki wspomnianej łasce jarzmo będzie słodkie a brzmię lekkie.
Módlmy się za duszę śp. Ryszarda oraz za
duszę wszystkich tych ludzi, którzy opiekowali się nim podczas jego choroby i do
których Bóg Ojciec postawą swego cierpiącego, a pokornego i cichego syna mówił:
„Oto JESTEM!”, by zostali uwolnieni od wszystkiego, co złe i Panu naszemu niemiłe
a dla nich zgubne, by zostali uzdrowieni i nawróceni a w konsekwencji przyjętej
przez ich „fiat” łaski wiary, nadziei i miłości uświęceni. Módlmy się również za
każdego, kto przeczyta niniejszy artykuł i pozna historię Ryszarda oraz Zeni, by
miał w sobie dar bycia dzieckiem, które z oddaniem i ufnością lgnie w ramiona Rodzica
– Jezusa i Maryi, odnajdując w owych ramionach pocieszenie i pokrzepienie, gdy udręczenie,
umęczenie i obciążenie będą stanem nie do zniesienia dla człowieka, a w obliczu
Ojcowskiej Miłości jedynie słodkim jarzmem i lekkim brzemieniem. Módlmy się za siebie
wzajemnie na cześć i chwałę Boga Ojca Wszechmogącego, a także na pożytek nasz jako
rodziny w Chrystusie Panu naszym i na pożytek całego Kościoła Świętego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz