poniedziałek, 7 czerwca 2021

NA PERONIE

„Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie Moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie.”

(Mt 11,28-30)

Cierpienie i poczucie bezradności wobec doświadczanego nieszczęścia budzi w naszych sercach gniew wobec Boga, którego wówczas odbieramy jako nieobecnego, nieczułego, egoistycznego, podłego, a (może ?!) nawet w ogóle nieistniejącego. Rozczarowanie brakiem oczekiwanego cudu i wszechmocnej ingerencji Ojca Niebieskiego, rozgoryczenie przeżywaną tragedią, niemoc wobec faktów dziejących się wbrew naszej woli i poza naszym jakimkolwiek wpływem, strach przed niewiadomą i utratą tego, kto lub co dla nas w danym momencie jest najważniejsze… - to wszystko i więcej powoduje, że wyżej przytoczone słowa, wypowiedziane przez Pana Jezusa a zapisane w Ewangelii przez świętego Mateusza, są bezsensownym bełkotem kompletnej bzdury. Dźwigamy bowiem krzyż, który wcale nie jest lekki ani słodki, który nas przytłacza, obezwładnia i niszczy, powala, rozsypuje na kawałki. W związku z tym nierzadko obrażamy się na Boga, odwracamy się od Niego i z wielkim hukiem gniewu zatrzaskujemy za sobą drzwi, rezygnując z bycia członkiem Kościoła, z bycia dzieckiem Ojca Niebieskiego, z chrześcijaństwa. Tymczasem…

Znam osobiście osobę, będącą świadectwem na istnienie Boga – Zenię, wiernie czuwającą od kilku tygodni przy umierającym i bardzo ciężko chorym mężu, cierpliwie i pokornie trwającą u jego boku jakby czekała na peronie, z którego jej ukochany towarzysz doczesnego życia – Ryszard niebawem wsiądzie w pociąg, zmierzającymi torami przeznaczenia do Domu Ojca, na którym ona zostanie, gdy on już odjedzie, pozostawiając za sobą rodzinę i wspólne, piękne wspomnienia, a po sobie tęsknotę, bolesną tęsknotę...

Obecnie wspomniany Ryszard nie żyje… Zmarł 5 czerwca 2021 roku o godzinie 19:00 w łóżku szpitalnej sali, w towarzystwie żony i dzieci, otaczających go modlitwą, z krzyżem w zaciśniętej dłoni i z medalikiem Najświętszej Maryi Panny na piersiach, z namaszczeniem, udzielonym przez ks. Bolesława, który w dniach jego choroby i cierpienia był codziennym gościem wygasającego parafianina…

Co mnie urzekło w tej historii i z jakiego powodu, za zgodą Zeni, pragnę się podzielić owym pięknym świadectwem wiary, nadziei i miłości?...

A, no to, że w obliczu wiary i miłości Boga, jarzmo dźwigane przez Ryszarda i jego żonę okazało się słodkie, a brzemię lekkie; to, że wspomniane małżeństwo swą postawą pokornego trwania w chorobie oraz bólu i pokornego przyjęcia nieuniknionej śmierci wypełniło słowa wypowiedziane przez Jezusa, dając nam potwierdzenie, iż obietnica Chrystusa nie jest mrzonką, a możliwością i prawdą. W związku z tym utrudzeni i umęczeni możemy znaleźć w Bogu pokrzepienie, jeśli tylko zwrócimy się do Ojca Niebieskiego ze szczerą wiarą i oddaniem, z miłością, z której wypływa zaufanie i nasze „fiat”, nasza odwaga i wytrwałość. W świetle owej historii mam takie nieodparte wrażenie, że Pan posłużył się Ryszardem, by zmusić nasze jałowe umysły do refleksji a zatwardziałe serca do bicia rytmem Jego Rodzicielskich uczuć. Zgodnie z rokowaniami, z mądrością medycyny śmierć powinna nastąpić zdecydowanie dużo wcześniej, a mimo to czekała cierpliwie za progiem kilka miesięcy. Zgodnie z wiedzą i przekonaniami lekarzy, fachowo odczytujących wyniki przeprowadzanych systematycznie badań, Ryszard bardzo cierpiał, a mimo to jako jedyny pacjent, co potwierdził personel szpitala, nigdy tego nie okazał, leżąc spokojnie i cichutko w łóżku z krzyżem w dłoni i z medalikiem Najświętszej Maryi Panny na piersiach, nigdy nie krzyczał i nie jęczał, nigdy o nic nie prosił i nigdy, mimo odczuwanego bólu, nie był ciężarem dla opiekujących się nim ludzi. Postawa chorego, któremu po zabiegach pielęgnacyjnych pracownicy szpitala oddawali odkładany na czas wspomnianych czynności krzyż, wzbudzała w lekarzach oraz w pielęgniarkach zdumienie, ogromne zaskoczenie zdradzane w rozmowach z żoną pacjenta, w których pojawiały się pytania o źródło zauważanej, niebywałej siły i pokory oraz nieskazitelnej harmonii wewnętrznego spokoju… Można zatem określić postawę cierpiącego, cichutkiego Ryszarda jako przyczynę refleksji wdzierającej się w serca i umysły ludzi nauki – medycyny, nie dopuszczających do świadomości istnienia Boga. Postawę zaś małżonków z czterdziestopięcioletnim stażem, okazujących sobie wzajemnie sympatię, szacunek, troskę i delikatność, można z kolei uznać za piękne świadectwo miłości trwałej i wytrzymałej, bo pobłogosławionej przez Ojca Niebieskiego sakramentalnym „tak”, a dziś w dobie rozwodów i rozwiązłości potwornie oraz przerażająco rzadkiej, ponieważ ze strachem kojarzonej z odpowiedzialnością za drugiego człowieka w tym, co dobre, i w tym, co złe dopóki śmierć nie rozwiąże ślubnego węzła dwóch osób, stanowiących w obliczu Stwórcy jedno ciało.

Ileż się pojawiało pytań? Ileż było wnikliwej dociekliwości ludzi niewierzących, przewijających się przez salę, w której leżał umierający Ryszard, a nie potrafiących zdusić w sobie narastającego zumienia i podziwu dla pokornych w chorobie i cierpieniu małżonków zrośniętych ze sobą Bożą miłością? Ileż u boku gasnącego w bólu, a cierpliwego pacjenta odbyło się rozmów na temat wiary, Trójcy Świętej i Maryi? Ileż dni i tygodni żył człowiek, któremu godziny zostały policzone przez medyczne kalkulacje i lekarską wiedzę oraz doświadczenie?

- W jakim celu to wszystko?

Osobiście opowiedziana historia – historia prawdziwa jest dla mnie głosem Boga, który cierpiącym a pokornym Ryszardem, zaprzeczającym swą postawą medycznej mądrości, wołał do ludzi otaczających umierającego pacjenta: „Oto JESTEM!”. Wspomniana historia jest również dla mnie niezbitym dowodem na to, że w Chrystusie każdy z nas znajdzie pocieszenie i pokrzepienie, kiedy tylko z wiarą i miłością oraz nadzieją przyjdzie do Jezusa udręczony, obciążony i umęczony, oddając się Maryi pod opiekę ze szczerym, bezkompromisowym i zdecydowanym w sercu oraz na ustach: „fiat!”.

Ryszarda nie ma już wśród nas fizycznie. Odszedł do Domu Ojca, wypowiadając przed ostatnim wydechem swego doczesnego życia: „Do widzenia”. Zostawił żonę i dzieci oraz wnuki. Zostawił po sobie wspomnienia i tęsknotę. Zostawił ukochaną towarzyszkę swojego życia, która podczas rozmowy telefonicznej wyznała mi: „Bogu dziękuję, że Pan Jezus jest ze mną i Maryja. Nie jestem sama. Mam się do Kogo odezwać, Komu wyżalić”…

Każdemu z nas życzę takiej łaski wiary, nadziei i miłości, bo dzięki wspomnianej łasce jarzmo będzie słodkie a brzmię lekkie.

Módlmy się za duszę śp. Ryszarda oraz za duszę wszystkich tych ludzi, którzy opiekowali się nim podczas jego choroby i do których Bóg Ojciec postawą swego cierpiącego, a pokornego i cichego syna mówił: „Oto JESTEM!”, by zostali uwolnieni od wszystkiego, co złe i Panu naszemu niemiłe a dla nich zgubne, by zostali uzdrowieni i nawróceni a w konsekwencji przyjętej przez ich „fiat” łaski wiary, nadziei i miłości uświęceni. Módlmy się również za każdego, kto przeczyta niniejszy artykuł i pozna historię Ryszarda oraz Zeni, by miał w sobie dar bycia dzieckiem, które z oddaniem i ufnością lgnie w ramiona Rodzica – Jezusa i Maryi, odnajdując w owych ramionach pocieszenie i pokrzepienie, gdy udręczenie, umęczenie i obciążenie będą stanem nie do zniesienia dla człowieka, a w obliczu Ojcowskiej Miłości jedynie słodkim jarzmem i lekkim brzemieniem. Módlmy się za siebie wzajemnie na cześć i chwałę Boga Ojca Wszechmogącego, a także na pożytek nasz jako rodziny w Chrystusie Panu naszym i na pożytek całego Kościoła Świętego.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz