czwartek, 21 stycznia 2021

NADUŻYCIE - zakończenie

„Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nastaw mu i drugi! Temu, co chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące! Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie.”

 (Mt 5,38-42)

(...)

W kwestii natomiast nakłaniania chrześcijan przez Jezusa do tego, by „iść dwa tysiące kroków, jeśli by kto zmuszał nas do pójścia z nim tysiąc kroków” (Mt 5,41), dostrzegam troskliwy apel Boga o konieczność zachowania empatii wobec drugiego (każdego!) człowieka, dla którego nasza obecność, jako osób wierzących i napełnionych Duchem Świętym, może okazać się w konsekwencji całego życia i perspektywy czasu zaczynem zbawienia tegoż właśnie człowieka, znajdującego się być może na rozdroży decyzji i wyborów. Chrystus owymi słowami próbuje nas zachęcić do zachowania wobec bliźniego cierpliwości i wyrozumiałości, wrażliwości i wytrwałości, wynikającej z pokory. Nie zawsze przecież trafiamy w życiu na ludzi, którzy już przy pierwszym wrażeniu potrafią zaskarbić sobie nasze serca. Nie zawsze spotykamy osoby, wzbudzające w naszych sercach sympatię. Nierzadko bywa nawet tak, że chcielibyśmy uniknąć towarzystwa danego człowieka, do którego z takich czy innych powodów czujemy niechęć, a który wydaje się być zachłanny i spragniony naszego towarzystwa. Czasami możemy poznać kogoś, kto nie pasuje do naszego statusu społecznego, naszych przyjaciół i znajomych, naszych zainteresowań i upodobań, celów i zamiarów czy perfekcyjnie poukładanego życia. Niekiedy spotykamy człowieka o burzliwej przeszłości z olbrzymim bagażem nieprzyjemnych doświadczeń czy konsekwencji jego myśli, mowy, czynów i zaniedbań. Nierzadko też z tytułu obawy, jako zwykłego, niemal instynktowego odruchu obronnego przed kłopotami, wolelibyśmy uniknąć towarzystwa tego rodzaju osób, dlatego też bardzo często chowamy się przed nimi pod płaszczykiem obojętności, ignorancji, zabiegania i braku czasu, niedostępności, nawet wtedy, kiedy one same zabiegają o naszą uwagę, proszą o nasze pięć minut zwykłej, prostej dyskusji chociażby o pogodzie i samopoczuciu.

Oczywiście i bezdyskusyjnie!, wszystkie relacje międzyludzkie budowane przez nas – chrześcijan winny być kształtowane na bazie niezwykle istotnego fundamentu, a mianowicie Przykazania Miłości. W związku z tym każda, zawierana przez nas znajomość powinna być formą wzajemnego szacunku. Nie mamy zatem obowiązku poświęcać się drugiemu człowiekowi bezwarunkowo i bezkompromisowo, jak to nieraz się słyszy podczas soczyście wygłaszanych w kazaniach pouczeniach, nakazach i wymaganiach kapłańskich księży, którzy bardzo często bezczelnie wręcz żądają od swych parafian heroicznej, nadludzkiej postawy wobec bliźniego, na jaką sami nie są chętni się zdecydować w swej posłudze duszpasterskiej. Osobiście spotkałam się z postawionym mi zarzutem, że powinnam poświęcić siebie dla drugiego człowieka, bo z tytułu wiary i oddania się Panu Bogu taki mam obowiązek, jako chrześcijanka. Uzasadnieniem owego żądania była wypowiedź papieża Franciszka, na którą wymagający wobec mnie kapłan się powołał, tłumacząc mi, iż nie powinnam się bać zapachu owiec, tj. do każdego i wobec każdego mam być ufnie otwarta, nawet!, jeśli tego wymaga sytuacja, kosztem siebie samej, a w związku z tym i kosztem mojej rodziny. Naturalnie nie pozostawiłam owej sugestii duchownego bez komentarza, bowiem:

po pierwsze!, winna jestem przestrzegać najważniejszego ze wszystkich Praw Bożych – Przykazania Miłości, będącego podwaliną w ogóle życia chrześcijańskiego, więc!... tyle daję bliźniemu, ile dać mam obowiązek sobie i tyle zatrzymuję dla siebie, ile jestem w stanie ofiarować bliźniemu, a zatem mam pełne zobowiązanie szanować i miłować drugiego człowieka, ale w relacjach z nim mam jednakowoż pełne prawo żądać od tegoż człowieka szacunku i miłości wobec siebie o tym samym charakterze a jednocześnie i tej samej jakości przy zachowaniu czystości serca, oddanego przede wszystkim memu Stwórcy;

po drugie!, nie jestem powołana do kapłaństwa, by stać na straży stada wszystkich owiec, a jestem powołana do bycia żoną i matką, dlatego też z tytułu tegoż właśnie powołania mam obowiązek wobec mego Ojca Wszechmogącego być oddaną memu Panu, a w drugiej kolejności chrześcijańskiej pokory wobec woli Boga, a nie! księdza, mam obowiązek być odpowiedzialną i oddaną rodzinie, jaką było mi dane stworzyć i jakiej nie mam prawa poświęcać czy okradać z czegokolwiek, dlatego też apel papieża Franciszka, nawołującego do pełnej posługi owcom bez względu na ich zapach, adresowany jest i powinien do kapłanów – do duchownych w ogóle, a nie ludzi świeckich, którzy – podobnie do mnie – winni wypełniać wolę Boga w roli, do jakiej zostali powołani, bo to księża, odpowiedzialni za powierzane im stada, muszą zabiegać o każdą duszę, bez względu na trud podejmowanego działania i bez względu na upór duszy, wyrywanej z płomieni piekielnego potępienia.

Zatem, jeśli w moim życiu pojawi się osoba, nie mająca wiele wspólnego ze mną pod względem doświadczenia czy zainteresowań, upodobań czy charakteru, a szanująca mnie i spragniona mojego towarzystwa, nie powinnam od niej uciekać, by egoistycznie ocalić wygodny stan przemijającej bezpowrotnie codzienności. Mam wówczas obowiązek, któremu winna jestem starać się sprostać, podarować tej osobie część swojego czasu, gdyż owe kilkanaście lub kilkadziesiąt minut może okazać się dla niej zbawienne i owocne. Jeśli ktoś z szacunkiem zaczepia mnie na ulicy, pytając o godzinę, a ja z uprzejmością nie tylko udzielę mu odpowiedzi, ale i poświęcę określony moment na dyskusję, automatycznie staję się apostołem Bożej Miłości i świadkiem Miłosierdzia Ojca Wszechmogącego. Jeżeli ktokolwiek zwraca się do mnie z prośbą o pomoc, o rozmowę, o poradę, o poświecenie mu (np.) trzydziestu minut wolnego czasu, szanując mnie i mą godność, jako człowieka, i respektując moje prawo do prywatności czy moje zobowiązania wobec rodziny, wówczas winna jestem pochylić się nad nim, nawet gdyby odliczane przez zegar minuty przekroczyły ustalony wcześniej limit. W przypadku jednak ludzi, pozbawionych zasad i wartości, skupionych tylko i wyłącznie na sobie w sposób egocentryczny i egoistyczny, naruszających moje prawo do bycia osobą szanowaną i kochaną, nie mamy – uważam – obowiązku towarzyszenia im w ich codziennej wędrówce na warunkach, podyktowanych przez rosnącą w nich pychę. Poświecenie samego siebie, jako chrześcijanina idącego u boku takiego właśnie człowieka nie tysiąc, a dwa tysiące kroków, staje się automatycznie sprzeniewierzeniem się Bogu poprzez niewypełnienie Jego woli i nieprzestrzeganie Przykazania Miłości. Poświęcenie się jest wówczas niczym innym, jak pożywką dla rosnącej w egoiście i egocentryku pychy, a tym samym zaczynem grzechu, jakiego się dopuszcza za naszym pośrednictwem i ślepym zaangażowaniem się w człowieka potrzebującego raczej nagany i upomnienia niż wsparcia. Zatem w relacjach międzyludzkich winniśmy przede wszystkim przestrzegać Przykazania Miłości, bowiem ów prawny zapis Bożej Mądrości daje każdemu chrześcijaninowi sposobność zachowania rozsądku i czystości sumienia. Chrześcijanin powinien bowiem podobać się przede wszystkim swemu Panu, a nie człowiekowi. Chrześcijanin winien wzrastać duchowo w Bogu, a nie w osobie o nieposkromionym apetycie na bycie ważniejszą od wszystkich, a nie w osobie ceniącą sobie nade wszystko własną wygodę oraz osobiste korzyści. Poświęcenie się takiemu człowiekowi nie owocuje zazwyczaj żadnym dobrem, a jedynie zepsuciem i grzechem, a więc tym, co Ojcu Wszechmogącemu niemiłe. Można okazać zbłąkanej owcy cierpliwość i wyrozumiałość, należy również okazać szacunek, jako stworzeniu Bożemu, ale jeśli widzimy, że zarysowujące się między nami a taką osobą relacje stają się konsumpcją naszej osobowości, wiary, nadziei i miłości, naszej rodziny i życia w ogóle, winniśmy się natychmiast wycofać ze wspólnej podróży i uciąć drogę stawianych razem kroków przed przekroczeniem wspomnianego przez Jezusa tysiąca, by nie utracić kontaktu z naszym Panem, by nie stracić miłości do siebie samych i do bliźnich.

W myśl wyżej przytoczonej wypowiedzi Jezusa, ale też z tytułu łaski, jaką otrzymałam od Boga – bo to nie moja wrodzona wyjątkowość – nie lubię selekcjonować ludzi na lepszych i gorszych pod względem pochodzenia, życia, wykształcenia, zachowania czy bagażu doświadczeń. Wobec każdego mam – spływający od Boga – szacunek i na każdego patrzę przez pryzmat własnej osoby, a więc sposobu, w jaki sama chciałabym być potraktowana. Towarzysząca mi empatia zawsze była dla mnie motorem odważnego angażowania się w drugiego człowieka, co bardzo często było przyczyną toksycznych relacji, w których nierzadko byłam traktowana w sposób przedmiotowy. Obecnie jednak, w wyniku przykrych doświadczeń i w efekcie rozmowy ze śp. o. Leszkiem Niewiadomskim, zaczęłam nie tylko szanować i miłować ludzi, ale nareszcie i również samą siebie, wyznaczając pewne granice, jakich przekroczenie naruszyłoby wartość i znaczenie Przykazania Miłości. Dziś – bez względu na charakter, osiągnięcia, wykształcenie, pochodzenie czy majątek, albo pozycję społeczną danej osoby – bardzo chętnie idę tysiąc lub nawet dwa tysiące kroków u boku kogoś, kto mnie szanuje, kocha, docenia, kto z rozmów ze mną czy obcowania ze mną czerpie dla własnej duszy dobre owoce Bożej Mądrości i Miłości, ale wobec tych, którzy potrafią się do mnie w ogóle nie odzywać, o mnie nie pamiętać, którzy lgną do mnie tylko w chwilach własnych potrzeb i egoistycznie starają się mnie wykorzystać, jako narzędzie do poprawienia sobie nastroju lub sytuacji, stałam się powściągliwa i ostrożna. Absolutnie się nie narzucam. Milczę, gdy i jestem zapomniana. Nie zabiegam o znajomości, nie będące szczerymi i odwzajemnianymi szacunkiem relacjami. Nie pozwalam sobą manipulować i nie pozwalam siebie wykorzystywać, gdyż jestem człowiekiem, a nie psem wykonującym posłusznie wszystkie aporty. Nie zezwalam na traktowanie siebie samej w sposób, w jaki nie chciałabym nigdy potraktować kogoś, z kim spotykam się w drodze codziennej podróży do Domu.

„Dajmy temu, kto nas prosi, i nie odwracajmy się od tego, kto chce od nas pożyczyć” (Mt 5,42), ale zawsze z zachowaniem wierności Bogu poprzez przestrzeganie Przykazania Miłości, by nie dopuścić do nadużycia przytoczonych słów Jezusa Chrystusa, które w konsekwencji rodzi owoce złe i robaczywe.




wtorek, 19 stycznia 2021

NADUŻYCIE - c.d.

„Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu         złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nastaw mu i drugi! Temu, co chce prawować się         z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa         tysiące! Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie.”

(Mt 5,38-42)

(...)

Wskazówka natomiast, sugerująca, byśmy „temu, co chce prawować się z nami i wziąć naszą szatę, odstąpili i płaszcz”, nie nakazuje – w moim przekonaniu – chrześcijaninowi, by z tytułu naśladowanej przez niego Miłości i Miłosierdzia pozbywał się kompletnie wszystkiego, nawet!, kosztem siebie czy swojej rodziny, w celu uszczęśliwienia, albo pobudzenia jeszcze większego apetytu zachłanności, osoby żądającej od nas przekazania naszych dóbr materialnych w sposób bezwzględny i bezkompromisowy. Uważam, że nieprawdą jest, byśmy – jako katolicy – mieli ślepy obowiązek przyjmowania każdego w bezgranicznym służalstwie i bezmyślnej hojności, odzierającej nas absolutnie ze wszystkiego i tym samym pozbawiającej nas godnych warunków codziennego życia. Takim postępowaniem, nierzadko od chrześcijan oczekiwanym i  wymaganym od samych dostojników Kościoła, naruszamy Przykazanie Miłości, według którego Bóg nakłania nas, jako chrześcijan, do sprawiedliwego podziału między nami a bliźnimi z tytułu obowiązku traktowania drugiej osoby na równi ze sobą i traktowania siebie na równi z tą właśnie osobą. Jeśli więc cokolwiek komuś dajemy, musimy uwzględnić w owej hojności zachowanie dla nas takiej samej miary dóbr, jakimi zdecydowaliśmy się kogoś obdarzyć, by nie stracić możliwości korzystania z pozostających nam zasobów, ale również, byśmy mieli zdolność materialną do zadbania o nasze rodziny, za jakie przecież jesteśmy i winniśmy być odpowiedzialni. Nie wolno zatem bezmyślnie pozbywać się wszystkiego, cokolwiek posiadamy, bo tak ktoś sobie tego życzy. Nikt nie ma prawa zmuszać nas do ślepego posłuszeństwa w kwestii odzierania nas z wszelkich dóbr materialnych. Nikt też nie ma prawa wymagać od nas bezgranicznie hojnej gościnny, w wyniku której zostalibyśmy ogołoceni dosłownie ze wszystkiego i tym samym skazani na nędzę, ubóstwo, głód czy poniżające warunki codziennego życia. Zatem wszystkie apele, dotyczące bezkompromisowego, służalczego obowiązku przyjmowania uchodźców bez wyznaczania im jakichkolwiek granic i oczekiwań z wymuszeniem od chrześcijan ślepego poświęcenia siebie w celu uszczęśliwienia nierzadko „wilków w owczej skórze”, uważam za bezpodstawne i bezsensowne, krzywdzące dla katolików i tym samym narażające wolność naszego wyznania, kultu religijnego, Eucharystii i bycia z Bogiem oraz w Bogu. Nie możemy bowiem – zgodnie z Przykazaniem Miłości, które powinno być podłożem interpretacyjnym wyżej przytoczonego fragmentu Ewangelii według św. Mateusza (Mt 5,38-42) – traktować siebie, jako ofiarę całopalną, w imię miłości bliźniego, gdyż wówczas zaniedbujemy miłość do siebie samych – miłość, jakiej żąda od nas Sam Stwórca. Jeśli więc Bóg wymaga od chrześcijan, by szanowali i miłowali siebie tak samo, jak winni szanować i miłować bliźnich, to jakim prawem niektórzy dostojnicy Kościoła zmuszają nas wygłaszanymi kazaniami i pouczeniami do służenia innym nawet kosztem siebie?!... Czy wówczas nie tworzą herezji? Czy nie konstruują nowego prawa, sprytnym przewartościowaniem już istniejącego Przykazania Miłości, które w głoszonych hasłach kościelnego humanizmu brzmi zuchwale: „miłuj bliźniego swego, niekoniecznie siebie samego”?!

Śmiem twierdzić, iż wspomniani, nadgorliwi dostojnicy kościelni interpretują Pismo Święte fragmentarycznie, nie łącząc poszczególnych rozdziałów i wersów w logiczną całość. Jeśli bowiem Bóg daje człowiekowi Przykazanie Miłości, jako najważniejsze Prawo, będące podwaliną całego kodeksu moralnego prawdziwego chrześcijanina, to każda nauka, wskazówka, każde oczekiwanie i żądanie, przedstawione w Piśmie Świętym przez Stwórcę, powinny być odczytywane w tymże właśnie kontekście, jako sensie kształtującego katolicki charakter i wynikające z niego zachowanie. Nie zgadzam się więc z humanistycznym światopoglądem kościoła, będącego nowotworem państwa w państwie, a polegającego na wprowadzaniu reformy, w myśl której chrześcijanin ma obowiązek się całkowicie poświęcić, by jego kosztem inni budowali poczucie własnej wartości a w konsekwencji pychy. Każdy uchodźca, przyjmowany do danego kraju o fundamentach chrześcijańskich winny jest przestrzegać tradycji!, wynikającej z obowiązującego teraz lub kiedyś, ale mimo wszystko wyraziście wcementowanego w kulturę wyznania chrześcijańskiego, obyczajów i zwyczajów!, prawa!, obowiązku pracy i integracji! Jeśli wspomniany uchodźca nie potrafi dostosować się do formy danego kraju, winien opuścić jego terytorium, bo jeśli ktoś nas nie szanuje i nie miłuje lub nas nie chce, nie mamy obowiązku być z tą osobą i przy tej osobie kosztem samych siebie, a!, że obowiązkiem każdego katolika jest naśladowanie Chrystusa, to skoro Jezus nie poniżał się chociażby przed kobietą kananejską i to ona musiała okazać Synowi Człowieczemu oddanie, szacunek i wiarę (Mt 15,21-28), tak i my winniśmy żądać od przyjmowanych gościnnie uchodźców respektu do nas, jako dzieci Bożych, a tym samym i do naszego Ojca Wszechmogącego. Przesadne poniżanie się i służalcza, pozbawiona godności chrześcijańskiej postawa, jest formą oddania hołdu bóstwu, nie będącym Trójcą Świętą, a tym samym jest bluźnierczym złamaniem pierwszego Przykazania.

Nie zgadzam się również, iż Kościół winien być ubogi, jak twierdzi papież Franciszek. Majątek Kościoła to majątek Boga – w ten sposób powinniśmy patrzeć na kwestię bogactwa materialnego, jakim dysponuje dziś Instytucja powołana do życia przez Chrystusa. Oczywiście, nie wolno nam mylić wilczego apetytu niektórych kapłanów, ulegających pokusom wygody doczesnego życia, bo to grzech!, ale wymieniony aspekt należy traktować, jako zdolność Kościoła do oddania cezarowi – państwu – tego wszystkiego, co do niego należy, by móc Bogu oddać to, co należy do Boga (Mt 22,15-22). Całkowite ogołocenie Instytucji, powołanej do życia przez Chrystusa, z wszelkich dóbr materialnych tylko osłabia tę Instytucję i naraża na porażkę, na zniszczenie. Ubóstwo, jako nędza, bieda, pusty skarbiec, to brak możliwości dbania o Kościół. Konserwacje świątyń, cmentarzy, remonty wszelkiego rodzaju, jakiekolwiek, nawet drobne naprawy wymagają od chrześcijan inwestycji finansowej. Wszelkie prace, związane z wymienionymi dziedzinami, należy bowiem opłacić. Wszelkie podatki i zobowiązania finansowe trzeba przecież uregulować wobec państwa, jak chociażby w Niemczech czy we Francji. Nikt niczego – z urzędu państwowego – nie wykona bezpłatnie. Nikt nie zwolni Kościoła z jakichkolwiek finansowych świadczeń, nałożonych na tę Instytucję przez urzędników i polityków. Nikt też nie przewiezie rekolekcjonisty z jednego miejsca na ziemi w drugie za darmo, by ten mógł głosić ludziom Słowo Boże. Nikt nie wesprze misjonarzy czy misjonarki, by ci mieli szansę dawania świadectwa Ojcowskiej Obecności w krajach, zapomnianych przez cezarów tego świata, i by ci misjonarze oraz misjonarki mieli szansę ewangelizowania i wypełniania Bożej woli. Do realizacji tego wszystkiego Kościół po prostu potrzebuje pieniędzy, więc z tego tytułu nie może być ubogi.

W omawianym przez Jezusa prawie odwetu, które Syn Człowieczy krytykuje, namawiając chrześcijan, by „temu, kto chce prawować się z nimi i wziąć ich szatę, odstąpili i płaszcz” (Mt 5,40), chodzi raczej o pozbycie się zarazy przesadnego dbania o bogactwo materialne w życiu doczesnym, niszczącą bogactwo duchowe, które winno wzrastać według woli Bożej na chwałę Ojca Wszechmogącego, a także na pożytek nasz i całego Kościoła świętego, chodzi raczej o walkę z egoizmem i zniewalające człowieka zamiłowanie do wygody. Zatem!, jeśli w codziennym trudzie pojawi się sprawa o majątki rodzinne, w której bierze udział skłócone, przypominające wygłodniałe hieny grono, nie warto uczestniczyć w tego rodzaju zmaganiach, gdyż w sporach o dobra materialne duch nierzadko naraża się na gniew, nienawiść, mściwość, zazdrość, zawiść i agresję, a więc na wszystko, co Bogu w żaden sposób nie jest miłe i co chrześcijaninowi w żaden sposób nie służy, czego przykładem mogą być dziś tak niezwykle popularne rodzinne waśnie o miedzę, podział majątku, dom, ziemię.

W celu zobrazowania niniejszego rozważania pozwolę sobie przytoczyć osobisty przykład – otóż:

Całe dorosłe życie mieszkałam na przysłowiowych walizkach. Prosiłam Pana Boga o dach chociażby mieszkania spółdzielczego. Miałam bowiem serdecznie dość użerania się z niepewnością, dotyczącą ilości czasu, w przedziale którego mogłabym zostać w danym miejscu, dotyczącą wysokości wynagrodzenia, po jaki przychodzili raz w miesiącu różnorodni, nierzadko nieuprzejmi i nieuczciwi właściciele wynajmowanych przeze mnie apartamentów. Dziś po spełnionej przez Pana Boga prośbie żyję spokojnie i bezpiecznie. Mam mieszkanie spółdzielcze. Nie jest to moja własność, ale suchy kawałek podłogi pod zadaszeniem i w objęciu czterech ścian, dzięki czemu ani deszcz nie leje mi na głowę, ani wiatr nie przelicza moich żeber, ani mróz nie szczypie mojej skóry. Oboje z mężem mamy majątek w postaci ziemi, którą pozostawili po sobie do podziału dla potomnych nasi dziadkowie. Niestety, ze względu na brak zgody w rodzinach, wspomniany majątek jest depozytem ugorów. Wokół wrze od sprzeczek, kłótni, zazdrości i zawiści. Kuzyni, kuzynki, ciotki, wujkowie i cała inna gałąź rodzinnej wspólnoty nie są w stanie dojść do porozumienia. Szarpią się ze sobą i przekomarzają. Jeden chce wszystko, by drugi nie otrzymał nic, a trzeci żąda sprawiedliwego podziału. Tego rodzaju sytuacja aż sprzyja sądowym debatom i rozważaniom. My jednak, w myśl Bożej woli – „temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz” (Mt 5,40) – zdecydowaliśmy się wycofać z ringu rodzinnej waśni i zrezygnować z walki o grunt, którego drapieżne wyrywanie sobie wzajemnie spod szpon zawiści i chciwości jedynie nam ubliża. Oczywiście spotykamy na swoje drodze ludzi, którzy traktują naszą decyzję, jako objaw głupoty, ale to dlatego, że człowiek zwykł przyglądać się rzeczom i sprawom z bliska. Jednak z perspektywy czasu, odsłaniającej przyszłość, z umiejętności zachowania trzeźwego dystansu do analizowanej sytuacji i do kalkulacji strat oraz zysków należy interpretować rozgrywające się zawzięcie spory majątkowe. Rodzina prawuje się z nami o szatę. Brak zgody w skłóconej rodzinie wymaga inwestycji finansowej w sąd, adwokatów, geodetów, czas, świadków itd. Gdybyśmy to wszystko przeliczyli, doszlibyśmy do wniosku, że koszt naszego udziału w owej ubliżającej ludzkiej godności walce o leżące odłogiem ugory może być sumą pieniędzy, którą Bóg mógłby nam podarować na zakup mieszkania lub domu w miejscu przez Niego pobłogosławionym… Czy warto więc prawować się o szatę, zdzieraną siłą z naszych ramion?... Niech biorą i nasz płaszcz. Wiara i pokora wobec Boga może być wynagrodzona korzyścią, jakiej walczący o grunta rodzinnego majątku nie są w stanie przewidzieć i jakiej kawałek wydłubanej wojną ziemi nie będzie nigdy w stanie dorównać.

W owej prośbie Jezusa, nakłaniającego nas do ustępstwa, chodzi – moim zdaniem – o rezygnację z zawziętej walki i zażegnanie nienawistnych sporów o dobra materialne, których wartość nie powinna przekroczyć bezcenności ludzkiej godności, honoru, pobożności i skromności. Mając dach nad głową, nie powinno się żądać więcej, by mieć ponad stan, jeśli podejmowane wyzwanie będzie w efekcie źródłem naszego zepsucia i grzechu, naszego odejścia od Boga i Jego Prawa. Posiadając schronienie, nawet w mieszkaniu spółdzielczym czy socjalnym, nie wyobrażam sobie, by w imię przyziemnego, przysługującego mi prawa do domu, zmuszać brata, nie posiadającego środków materialnych, do spłacenia mnie tytułem zadośćuczynienia i uregulowania mojego prawa dziedziczenia. Czy finansowy cel ma mieć większą wartość od człowieka? Czy zmuszony moim uporem i bezwzględnością do spłacenia mnie brat ma obowiązek sprzedać dom rodzinny, by oddać mi część pieniędzy wyliczonej z transakcji, której pozostałość może nie wystarczyć na zakup schronienia? Czy wspomniany upór i bezwzględność mają być powodem bezdomności mojego bliźniego?

Nie.

Chrystus nakłania nas do odstąpienia od zachłanności i zawiści, od zawziętości i chciwości oraz mściwości, nakłania nas do zachowania wewnętrznej harmonii i godności, do bycia przede wszystkim z Bogiem i w Bogu, a nie przy ziemi, której powierzchnie grodzilibyśmy płotem uczuć niemiłych Ojcu Wszechmogącemu.

c.d.n.






środa, 13 stycznia 2021

NADUŻYCIE

„Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nastaw mu i drugi! Temu, co chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące! Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie.”

(Mt 5,38-42)

W każdej rozmowie, tak jakoś często mi się to szczęście (?!) zdarza, na temat wzorowej postawy prawdziwego chrześcijanina, wszyscy oczekujący bezgranicznej uległości ucznia Jezusa Chrystusa wobec otaczającego go wymagającego i roszczeniowego tłumu, powołują się na wyżej przytoczony fragment Ewangelii według świętego Mateusza, żądając, by katolik za każdym razem w niewygodnych relacjach międzyludzkich składał swe ciało i duszę oraz życie doczesne w formie ślepego posłuszeństwa oraz pokory, jako ofiarę całopalną na przygotowanym powyższym cytatem stosie obowiązku, który to wierny Bogu człowiek winien wypełnić. Zatem – zgodnie z logiką najgorliwiej i najbardziej zawzięcie wypowiadających się w kwestii tzw. prawa odwetu – każdy wierzący, będący poniżanym, bitym, upokarzanym czy wyzywanym, musi! pogodzić się ze swoim okrutnym losem, musi! zaakceptować pogardliwy stosunek określonej grupy społecznej wobec siebie, musi! pogodzić się ze swoją pozycją bycia podmuszkiem pod stopami ludzi nierzadko godzących w odczucia religijne chrześcijan, musi! biernie przyjmować lawinę wszelkich ciosów, musi! być takie lelum polelum pozbawione kręgosłupa moralnego i charakteru, budzącego w towarzystwie respekt, przysługujący przecież każdemu bez względu na poglądy czy wyznanie. Rozumienie wypowiedzi, dotyczącej konieczności nastawienia drugiego policzka w sytuacji, w której zostaniemy uderzeni w prawy policzek, wydaje mi się krzywdząco powierzchowne. Uważam bowiem (choć proszę wziąć pod uwagę, iż mogę być w błędzie), że Panu Jezusowi wcale, ale to wcale nie chodziło o uczynienie nas – Jego wyznawców ludźmi jałowymi, nijakimi, uległymi, podporządkowanymi, ślepymi i głuchoniemymi na jakiekolwiek oznaki braku szacunku wobec chrześcijan, a tym bardziej wobec Samego Ojca Wszechmogącego, bo gdyby tak właśnie było, jak twierdzą zwolennicy przekonania, że katolik to ten, któremu można dokuczyć i z którym można zrobić wszystko, cokolwiek dusza zepsuta zapragnie, nie otrzymalibyśmy Przykazania Miłości, dającego nam prawo do miłości na takim samym poziomi i na takich samych warunkach, jakie przysługują bliźniemu. W związku z tym w przypadku nastawiania policzków w sytuacji nas upokarzającej chodzi bardziej i przede wszystkim – w moim skromnym odczuciu – o umiejętność panowania nad emocjami, o zdolność nie podlegania żądzy zemsty i odwetu. Jezus namawia Swych uczniów do odstąpienia od pokusy, jaką jest prowokacja, przez którą sami stalibyśmy się oprawcami, a jednocześnie ofiarami grzechu. Jeśli więc ktokolwiek nas uderzy, poniży, upokorzy, zrani w jakikolwiek sposób, po prostu mamy obowiązek w owych toksycznych relacjach opanowania naturalnie rosnącego w nas gniewu, okiełznania negatywnych emocji i mamy również prawo do odejścia od osoby nas krzywdzącej, porzucenia jej i odizolowania się od niej, o czym wyraźnie wspomina Bóg ustami Swego Syna, zaznaczając, iż „jeśli nas w jakim miejscu nie przyjmą i nie będą słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich” (Mk 6,11). Zatem!, mamy możliwość odwrócenia się od ludzi, pogardzających nami jako chrześcijanami, a w myśl Przykazania Miłości mamy także możliwość, a nawet przysługujące nam prawo żądać szacunku od wszystkich, z jakimi przyszło nam się spotkać - szacunku, jakim sami winniśmy obdarowywać mijanych w drodze do Królestwa Niebieskiego podróżnych, choćby ci zmierzali w przeciwnych niż my kierunkach. Nie jest więc prawdą, a raczej zakłamaniem i nadużyciem, by Chrystus wymagał od nas biernej postawy wyjałowionej neutralności. Mamy bowiem obowiązek walczenia z gniewem, by uderzeni, poniżeni, skrzywdzeni czy upokorzeni i prowokowani do agresji, nie ulec pragnieniom odwetu oraz zemsty. Mamy także prawo, a nawet przywilej w sytuacji, w której nie jesteśmy szanowani i traktowani poważnie, a przez to i niechciani lub nie czujemy się potrzebni oraz akceptowani, wyjść z takiego toksycznego towarzystwa, by definitywnie odsunąć się od osób wrogo wobec chrześcijan nastawionych jako wyznawców Boga Ojca Wszechmogącego w Trójcy Świętej Jedynego. Błędne interpretowanie wyżej przytoczonej wypowiedzi Jezusa Chrystusa i wręcz nauczanie biernej, wyjałowionej, nijakiej postawy przesadnej uległości wobec różnorodnych obelg, godzących w religijne uczucia katolików, będącej haniebnym porównywaniem owej uległości z pokorą, wydaje się niczym innym, jak herezją, z powodu której kościół, będący instytucją skonstruowaną z ludzi żyjących przede wszystkim według własnych intencji, a nie według Bożej woli, staje się obojętny wobec różnorodnych bluźnierstw. Przykładem wspomnianej obojętności są chociażby przemilczenia w sprawie licznych profanacji, jakimi w ostatnim czasie bombardowana była i jest chociażby Polska, ignorowania publicznych oszczerstw, przedstawiających zdeformowany wizerunek Jezusa, czego robaczywym owocem jest film fabularny pt. „Pierwsze kuszenie Chrystusa”, wywołujący ogromny skandal na emitującym ową produkcję Netflix’ie a ukazujący Syna Człowieczego, jako homoseksualistę.

Bardzo często spotykam się z pouczeniami, zmuszającymi mnie do ślepego posłuszeństwa wobec kapłanów bez względu na ich realny, prawdziwy stosunek do swego powołania poprzez stosunek do Boga i Matki Bożej oraz wbrew zaleceniom św. Tomasza z Akwinu czy św. Piotra (Dz 5,29), wyraźnie i dobitnie zaznaczających, iż bezwzględne posłuszeństwo człowiek winien okazać tylko i wyłącznie Swemu Stwórcy, ze względu na słabą i omylną oraz skłonną do grzechu naturę człowieka, jakim przecież jest każdy duchowny bez względu na zajmowaną przez siebie pozycję w hierarchii Kościoła, do czego również namawia nas Sam Jezus, prosząc byśmy zawsze byli czujni, gdyż „przeciwnik nasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć” (1P 5,8). Oczywiście nie chodzi mi o wprowadzenie w strukturę Kościoła Świętego samowolki i całkowitego rozluźnienia, co nie jest nawet zgodne z wolą Ojca Wszechmogącego, nakazującego, byśmy my jako „młodzieńcy byli posłuszni starszym, (od których to z kolei Pan żąda, aby) paśli stado, które jest przy nich, strzegąc go nie pod przymusem, ale z własnej woli, jak Bóg chce, nie ze względu na niegodziwe zyski, ale z oddaniem, i nie jak ci, którzy ciemiężą gminy, ale jako żywe przykłady dla stada” (1P 5,1-3). Zatem, jeśli kiedykolwiek znajdziemy się u boku kogokolwiek, nawet tego, co winien być dla nas przykładem, a wbrew woli Ojca prowadzi nas niejako „wilk w owczej skórze” na rzeź i zgubę, mamy obowiązek pokornie zauważyć ową przykrą, toksyczną relację, ale i obowiązek odejść od niemiłego Panu naszemu towarzystwa, ze względu na czujność wobec złego i Przykazanie Miłości. Mamy również obowiązek bronić honoru Boga, Ducha Świętego, Syna Człowieczego i Maryi Panny, a także Kościoła Świętego, broniąc w ten sposób jednocześnie praw chrześcijan do szacunku i do wolności wyznania czy uczestniczenia w rytuałach religijnych. Tymczasem w obliczu politycznych zawirowań i pandemii, filmowych produkcji i rozhasania bluźnierstw, oszczerstw, profanacji większość dostojników kościoła wydaje się przesadnie respektować odwrotność sensu, wyżej przytoczonej wypowiedzi Chrystusa w sprawie prawa odwetu, więc biernie wszystkiemu się przygląda, wszystko posłusznie akceptuje i respektuje z poświęceniem nawet swego posłuszeństwa wobec Boga, a tym samym naraża chrześcijan na potępienie nieograniczonymi dyspensami na każdą dziedzinę życia religijnego oraz świeckiego przy nadużywaniu Miłosierdzia, do którego uzurpują sobie wszyscy bezwzględne i bezwarunkowe przywileje korzystania z dobroci Ojca Niebieskiego. A, przecież… nie chodzi o podejmowanie wyzwania, walczenie mieczem, odpowiadaniem agresją na agresję. Nastawiając drugi policzek, kiedy prawy został uderzony, zachowujemy ostrożność wobec zniewolenia nas gniewem i pragnieniem zemsty, co nie znaczy, że nie mamy prawa domagania się prawa do szacunku i respektowania naszej wolności wyznania religijnego czy uczestniczenia w Eucharystii lub (nawet!), co najgorsze, odprawienia Mszy Świętej według obowiązujących obrzędów liturgicznych, zmienianych na potrzeby polityki według państwowych modernizacji przez osoby świeckie i traktujące Boga, jako twór ludzi społecznie nieudolnych. Mamy obowiązek!, bez gniewu i agresywnej zawziętości, walczyć dyplomatycznie, ale wytrwale i dzielnie o honor, i dobre Imię Ojca Niebieskiego, Syna Człowieczego, Ducha Świętego i Maryi oraz o Kościół Święty, jak również o wspólnotę. W myśl bowiem Przykazania Miłości mamy miłować bliźniego swego, jak siebie samego. Zatem wszelka agresja ze strony wspomnianego bliźniego nie powinna być odpierana agresją, ale też nie powinna być pielęgnowana i ugruntowywana w jego naturze poprzez bierną postawę ponizanego chrześcijanina. Katolik to nie przysłowiowy chłopiec do bicia czy worek treningowy. W związku z powyższymi rozważaniami śmiem twierdzić, iż zwrot: „nastaw drugi policzek” oznacza: „nie bądź mściwy”, a przykazanie: „miłuj bliźniego swego, jak siebie samego” połączone z wyjaśnieniem prawa odwetu w rzeczywistości zachęca nas i zobowiązuje do walki o należący się nam szacunek. Zatem nikt nie ma najmniejszego prawa żądać od nas bezgranicznie wręcz głupiego poddaństwa wobec osoby w ogóle nie traktującej nas z powagą i czcią, a w dodatku poniżającej nas, upokarzającej, raniącej i odzierającej nas z poczucia własnej wartości oraz godności, nawet!, wobec osoby, która jest kapłanem. Jeśli w jakimkolwiek towarzystwie zetkniemy się z toksyczną, uwłaczającą nam relacją, mamy prawo „odwrócić się od takiej grupy lub jednostki, strzepnąć proch z nóg i odejść”. Nikt nie może nas zatrzymać we wspomnianym towarzystwie i zmuszać nas do pokornego przyjęcia roli chłopca do bicia, bo – jestem przekonana – nie taka jest wola Boga, który Sam nakazuje nam „miłować samych siebie”, a tym samym walczyć o samych siebie, ale bez używania gniewu i zawiści, zemsty i agresji. Każdy z nas jest bowiem dzieckiem Ojca Wszechmogącego. W każdym wierzącym w Jezusa Chrystusa mieszka Bóg. Każde ciało chrześcijanina to świątynia Ducha Świętego. Każdy katolik jest dzieckiem Matki Bożej. Zatem… pozwalając na poniżanie nas samych, na ranienie nas samych, na upokarzanie nas samych i na pogardzanie nami samymi, pozwalamy na poniżanie, ranienie, upokarzanie i obrażanie Ojca, Syna i Ducha Świętego oraz Maryi Panny, a poprzez dopuszczanie się do zemsty i gniewu oraz mściwości i zawiści równocześnie dopuszczamy się grzechu, który w konsekwencji naszych myśli, naszej mowy, naszych uczynków i zaniedbań brutalnie odrywa nas od Boga, niszcząc nasze dusze i ciała, i ściągając nas podstępem humanizmu, tolerancji, pobłażliwości, wygody i fałszywego miłosierdzia w piekielne otchłanie wiekuistego potępienia.

Miłujmy zatem siebie w identycznej mierze jak bliźnich i nie pozwólmy sobie odebrać prawa do wiary, do Eucharystii, do sakramentów, do bycia z Bogiem, bo bycia chrześcijaninem, do szacunku. Zaatakowani nadstawmy drugi policzek, by nie zniewolił nas gniew i nienawiść, agresja i mściwość, a z tytułu wspomnianej miłości odejdźmy od osób nas atakujących, ignorując ich zapędy i jednocześnie wyznaczając granice, których nie mają prawa przekraczać, by w jakikolwiek sposób pozbawić nas godności i wartości.

c.d.n.