środa, 28 października 2020

SIŁA

„W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, którego nazywał Piotrem, i brata jego, Andrzeja; Jakuba i Jana; Filipa i Bartłomieja; Mateusza i Tomasza; Jakuba, syna Alfeusza, i Szymona, z przydomkiem Gorliwy; Judę syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą.

Zszedł z nimi na dół i zatrzymał się na równinie. Był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo ludzi z całej Judei i z Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu; przyszli oni, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia. A cały lud starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła z Niego i uzdrawiała wszystkich.”

(Łk 6,12-19)

Każdego dnia wstaję o piątej rano bez względu na to, czy jest to dzień powszedni, czy wolny, w którym mogłabym sobie pozwolić na dłuższy sen lub po prostu poleniuchowanie w łóżku, i każdego dnia o tej porze wychodzę z psem na spacer… Wszystko jeszcze wówczas pogrążone jest w ciemności. Świat śpi, zdradzając niecierpliwość natury ptasim kwileniem czy (jak dziś) ulewnym deszczem.

Bardzo lubię ów moment samotności. Nikt i nic mi wówczas nie przeszkadza: ani kaprysy natury, ani ludzie, ani zgiełk osaczającej człowieka cywilizacji. Nikt i nic mnie wówczas nie rozprasza. Spaceruję w towarzystwie psa i myśli. Rozmawiam z Panem Bogiem i modlę się za nawrócenie wszystkich grzesznych dusz, za moją rodzinę bez wykluczania kogokolwiek ze względu na takie czy inne, zadowalające lub przykre relacje, za Kościół, za moich przyjaciół i znajomych, ale również za moich wrogów – ludzi, którzy mnie nie lubią, albo nie życzą mi dobrze, za zmarłych, za obcych mijanych na co dzień w biegu i w wirze obowiązków… Rozmyślam o wszystkim. Wspominam wszystkich i… z każdym dniem coraz mniejsze odczuwam przywiązanie do doczesności, jakbym była gotowa na nieuchronny koniec, który kiedyś przecież nastąpi (być może) w sposób nawet niezapowiedziany.

Po spacerze i modlitwie wracam do domu. Odkręcam wodę z kranu i napełniam nią czajnik, i… zatrzymuję się na chwilę w podziękowaniu Panu Bogu za ten, wydawałoby się, banalny komfort, a kiedy otwieram pojemnik z kawą, również dziękuję Ojcu Niebieskiemu za suchy, przyjemny aromat zmielonych ziaren, za kostki cukru wrzucane do szklanki, za… ciszę i spokój, akcentujące przejrzystością dźwięku każdy, nawet najdrobniejszy odgłos…

Wokół mnie jesień – i w wydarzeniach oraz w mediach, i na zewnątrz w postaci pory roku. Strugi obfitego deszczu spływają rwącym nurtem kropel po szybach, a wiatr kołysze gałęziami drzew, odbijając się delikatnym świstem od okien. A, ja myślę o błogosławieństwie, jakie miałam zaszczyt otrzymać w postaci dachu nad głową i czterech ścian skromnego mieszkania, w którym mam możliwość bezpiecznie się schronić przed zimnem, wilgocią, rozkapryszoną pogodą,… w którym mam możliwość czuć się komfortowo, choć może i niebogato, ale na pewno komfortowo, więc ponownie dziękuję Bogu za wspomniany dar, za wszystko, cokolwiek mogę swobodnie zrobić w zaciszu domowego kącika schowana przed jesiennymi humorami zmiennej pogody, niczym motyl wtulony w Ojcowskie dłonie, złożone troskliwie na kształt ciepłego schronienia. A, kiedy sięgam po pieczywo, zatrzymuję się we wdzięczności za chleb, nie pozwalający mi głodować. Ze szczerą nostalgią wzdycham do swego Pana w intencji tych, których dłonie tak dawno nie trzymały kromki obejmowanego przeze mnie chleba, więc każdy kęs, każdy okruch spożywam w pochyleniu się nad myślą o ludziach pragnących kawałeczka bagietki lub bułki nawet o sczerstwiałej skórce, i… zupełnie, bezwstydnie, prawdziwie i bez udawania czy wymuszania… jest mi z ich powodu przykro… Kiedy znów mijam na ulicy bezdomnego człowieka, nie umiem oderwać od niego oczu. Zachłannie się mu przyglądam, prosząc Boga o błogosławieństwo dla niego, i wodząc za nim bezwstydnym wzrokiem, widzę w nim po prostu siebie, bo przecież też mogłabym być nim lub mogłabym zawsze stać się nim wbrew własnej woli czy zamierzeniom, zwłaszcza!, w obecnych i sprzyjających bezdomności warunkach wszystkiego tego, co się rozgrywa na świecie w dobie koronawirusa, i… znów jest mi po prostu przykro…

Bezradnie i ze szczerym smutkiem obserwuję tłumy agresją płonących kobiet, żądających prawa do aborcji, kipiących wściekłością i nienawiścią, zalewających ulice polskich miast i miasteczek, dewastujących kościoły i profanujących manifestami osobistego niezadowolenia Eucharystię, niszczących sacrum. Zdaję sobie sprawę z różnorodności społecznej wspomnianych kobiet, wśród których są osoby wierzące i niewierzące, stare i młode, wykształcone i proste, kulturalne i odarte z przyzwoitości dobrego zachowania, zmęczone bezwzględnym życiem i zaszczute perspektywą trudnej codzienności, wymagającej od matki poświęcenia oraz zaangażowania, wyrzeczeń i nierzadko rezygnacji z samej siebie, i… jest mi ich po prostu żal, bo widzę w sercach wspomnianych, protestujących kobiet wrzących nienawiścią tylko emocje, okradające każdego człowieka z trzeźwości myślenia, z umiejętności mądrego postrzegania realnych problemów, ze zdolności podejmowania konstruktywnych i trwałych oraz owocnych w skutkach decyzji… A, do tego!, obok owych manifestujących niewiast, domagających się prawa do zabijania swych nienarodzonych dzieci, widzę ludzi umordowanych strachem przed covid-19, ludzi wrogich wobec siebie wzajemnie, bo spoglądających na przechodnia mijanego na ulicy jak na potencjalne zagrożenie dla zdrowia i życia. Owe dwa bolesne problemy zrastają się ze sobą w fali znerwicowanych, agresją podszytych tłumów. Widzę więc masę ludzi bezsilnych, bezradnych, przerażonych i pozbawionych wiary, nadziei i miłości; ludzi postrzegających przyszłość w barwach cierpienia, wegetacji, samotności i śmierci, i… ponownie ogarnia mnie przygnębienie i smutek…

W obliczu tego wszystkiego, co mnie otacza, co się wokół mnie rozgrywa, czego doświadczam, jestem bardzo, nieopisanie BARDZO!, wdzięczna Bogu za Jego Ojcowską Obecność w moim codziennym życiu, za to, że zostałam wybrana przez Jezusa spośród Jego uczniów i tym samym obdarzona łaską wiary, będącej dla mnie siłą na dziś, nadzieją na jutro i miłością wobec człowieka. Jestem wdzięczna, bowiem i świadoma, że odczuwane współczucie i zrozumienie wobec innych, których spotykam czy poznaję, nie jest cechą mojej osobowości, a światłem empatii i wrażliwości, jakim rozjaśnia moją duszę Pan Nieba i Ziemi. To Bóg Sam dotyka me serce Swą Ojcowską Miłością. To Sam Bóg uzdrawia moje oczy i otwiera je, by mogły poznać Prawdę, dlatego to właśnie dzięki Bogu posiadam przekonanie, że „moc wychodzi z Jezusa i uzdrawia wszystkich”, więc by być uzdrowionym i szczęśliwym wystarczy tylko Go dotknąć”.

Szkoda, że ludzie nie mają w sobie owej wiary – świadomości i że nawet wybrani przez Chrystusa spośród Jego uczniów na apostołów chętniej, albo i bezmyślnie?!, wybierają dla siebie postać Judasza Iskarioty, stając się w tłumie zaszczutej strachem dziczy zdrajcą swego Pana i Zbawiciela. Szkoda, że nie lgną do Boga jak tłumy „z całej Judei i z Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu”, które przychodziły do swego Mistrza i Nauczyciela, znajdując w Nim uzdrowienie ze swych chorób. Szkoda… Szkoda… Wielka szkoda,… że w obliczu osaczającej nas tragedii – pandemii koronawirusa nie walczymy o prawo do uczestniczenia w Eucharystii, a więc do bycia z Bogiem i w Bogu, szukając w Nim uzdrowienia z chorób ciała oraz ducha, o prawo do wolności i do posiadania mądrej, korzystnej dla obywateli polityki prorodzinnej, dbającej i troszczącej się o dzieci oraz ich rodziców lub opiekunów. Wielka szkoda, że w szale i amoku emocji koncentrujemy się na rzeczach w rzeczywistości najmniej istotnych, przez co nie zauważamy zakleszczającej się na naszych szyjach kolczatki pełnej, politycznej kontroli i inwigilacji ludzi nieuprzywilejowanych, czyli nie sprawujących władzy i tym samym nie mających praktycznie żadnego znaczenia. Szkoda, że odwracamy się od Boga plecami, a tym samym okradamy samych siebie z umiejętności wychwycenia prawdziwego zagrożenia, zniewalającego człowieka i podporządkowującego go w sposób bezwzględny politycznemu systemowi.

Wiara jest moją siłą. Bóg jest moją siłą. Właśnie dzięki Obecności Jezusa w moim codziennym życiu zachowuję przyzwoitą kondycję moich zmysłów, zaszczuwanych zewsząd pandemią, śmiercią ducha, eutanazją relacji międzyludzkich, agresją i wrogością, nienawiścią, chaosem i brutalnością oraz bezwzględnością instynktów samozachowawczych. Gdyby nie Bóg,… Nie wyobrażam sobie dnia pozbawionego, ogołoconego, odartego i okradzionego z wiary w Jego Wszechmoc, Miłość i Miłosierdzie oraz Sprawiedliwość i Dobroć. Nie wyobrażam sobie, zwłaszcza, że duszą moją szarpią drapieżnie i na przemian: smutek i rozgoryczenie z powodu przygnębiających wydarzeń, kształtujących współczesną rzeczywistość, oraz wdzięczność za wszystkich, których mam obok siebie, i za wszystko, cokolwiek posiadam, a także potrzeba modlitwy wstawienniczej za tych, nie mających podarowanych mi przez Boga przywilejów.

O!, Maryjo, przez Twoje Matczyne Serce gorejące Bożą Miłością i Mądrością zanurzam w Przenajdroższej Krwi Umiłowanego Syna Twojego a Pana naszego Jezusa Chrystusa cały współczesny świat, każde stworzenie, każdego człowieka – jego duszę i ciało, błagając pokornie całą swoją nędzną i marną osobą o uwolnienie od wszystkiego, co złe i Ojcu Wszechmogącemu niemiłe, o uzdrowienie dusz i ciał grzeszników, o nawrócenie i uświęcenie wszystkich, których mijam na ulicy, których spotykam realnie lub wirtualnie, którzy o mnie wspomną bez względu na to, czy przychylnie, czy nieżyczliwie, którzy są dziełem Stworzyciela Nieba i Ziemi, by zwyciężył Zbawiciel i by Królował tu i teraz i na wieki wieków.

Amen.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz