środa, 1 lipca 2020

CZŁOWIEK - cz.IV


Miłość
„Biada ci, narodzie grzeszny, ludu obciążony nieprawością, plemię zbójeckie, dzieci wyrodne! Opuścili Pana, wzgardzili Świętym Izraela, odwrócili się wstecz. Gdzie was jeszcze uderzyć, skoro mnożycie przestępstwa? Cała głowa chora, całe serce osłabłe…”
(Iż 1,4-5)
Bardzo często zastanawiam się, czy człowiek jest w ogóle zdolny do miłości?... Do zakochania się i do kochania z pewnością ma pewne predyspozycje, ale… czy do miłości?!...
Nieustannie zdradzamy Pana Boga. Nie potrafimy odwzajemnić Miłości, którą nas obdarza zawsze i wszędzie bez względu na czas, miejsce, sytuacje czy okoliczności, a nawet bez względu na nasz charakter, na naszą wrodzoną skłonność do podłości, agresji, zbrodni, nierządu i innych potworności, które mnożą się za naszym pośrednictwem w przerażającym, bo destrukcyjnym dla świata tempie. Podobnie jak Lucyfer, my również się odwracamy od swojego Stwórcy, polegając jedynie na wierze we własne możliwości i we własną potęgę naukowego rozumu, okazującą się w chwilach kryzysów i życiowych porażek jedynie zwykłą, ludzką bezsilnością i bezradnością. Dopuszczamy się zdrady Boga poprzez koncentrację na człowieku, poprzez renesansowe wywyższenie człowieka. Czytając poszczególne wersety Pisma Świętego, dokonujemy interpretacji Słowa w kontekście naszych, osobistych poglądów i potrzeb. W ów lekturze stawiamy człowieka na pierwszym, honorowym miejscu. Miłość Bożą zaś traktujemy jako wolę Stwórcy, który pragnie oddać Swój tron istocie ludzkiej. Z tego też powodu wszelkiego rodzaju kazania, rekolekcje nierzadko kipią patosem uwielbienia człowieka, a nie Ojca Niebieskiego, wydającego się znajdować gdzieś w rozmytym mgłą tle naszej doczesnej egzystencji. Z powodu wspomnianej interpretacji Pisma Świętego zwykliśmy również usprawiedliwiać grzech i to, co dla Boga jest odrażające i obrzydliwe, dla nas staje się jedną z wielu cech ludzkiej natury, którą winniśmy zaakceptować i przyjąć za normalną część naszej specyfiki. W obliczu owej rozmnażającej się i wszechogarniającej nas tolerancji żąda się od wiernych miłosierdzia, rozumianego i pojmowanego w kategorii ślepego przyjmowania wypaczeń jako czegoś nic nieznaczącego i bagatelizowanego, bo traktowanego pobłażliwie i obojętnie, a tym samym podobnie do reakcji na kolor włosów czy oczu. Obrzydliwość i bluźnierczą skłonność człowieka przysłania się apelami, nawołującymi chrześcijan do obowiązku ignorowania grzechu, nawet ciężkiego, poprzez uwrażliwianie katolików na szacunek wobec godności dzieci Bożych, zasługujących na miłość, co idealnie potwierdza abp Vincezo Paglia, opowiadając się na łamach włoskiej gazety „Corierre Della Sera” za ustawodawczą legalizacją związków partnerskich w środowiskach homoseksualnych, a tym samym uzasadniając swą postawę w poruszonej kwestii ludzkich skłonności tym, iż „wobec coraz większej liczby związków nierodzinnych taka [ustawodawcza] interwencja jest konieczna”, ponieważ „wszyscy są kochani przez Pana i wszyscy muszą być kochani”.
Jakże elastycznie potrafimy rozciągnąć granicę Bożej cierpliwości, okazując się bardziej miłosierni niż Sprawiedliwy! Nasz Ojciec Niebieski w ogóle potrafi być Miłosiernym. Jakże sprytnie potrafimy dopuścić się nadużycia zapisu Pisma Świętego, by uczynić z Sędziego Najwyższego pobłażliwego, wszystko wybaczającego adwokata, który bez względu na ludzki czyn oraz winę i konsekwencje decyzji czy działania zawsze opowie się obronnie po stronie człowieka. Jakże inteligentnie potrafimy wykorzystać Boga do usprawiedliwienia wszystkich wykroczeń i przewinień, powołując się na prawo człowieka do Ojcowskiej Miłości; a przecież!, Pan kocha Swoje stworzenie, ale potępia grzech, jakiego ów stworzenie się dopuszcza, dlatego (właśnie z tytułu Miłości) wprowadza ograniczenia w formie zasad Prawa, spisanego Dziesięcioma Przykazaniami na kamiennych tablicach, przekazanych nam przez Mojżesza reprezentującego naród wybrany. My jednak, na czele z kościelną świtą pewnych hierarchów duchownych, ze wspomnianego zapisu wybieramy to, co dla nas korzystne, bo ułatwiające codzienne życie i rozluźniające relacje międzyludzkie. Z tego właśnie powodu Przykazanie Miłości, ograniczamy i skracamy do jednego, dla nas!, najważniejszego zwrotu, nakazującego nam „miłować bliźniego” i to bardzo często (w wymaganiach niektórych kapłanów) nawet kosztem siebie samych, rezygnujących z prawa do szacunku i odwzajemnienia nam miłowania przez bliźniego, który nagle! staje się bogiem. Konsekwencją owego zawężania odczytu wspomnianego przykazania jest chociażby bluźnierczy rytuał Pachamamy w Ogrodach Watykańskich z udziałem samego papieża Franciszka, jak również zestawienie Matki Ziemi z Maryją, jakiego dopuścił się o. Remigiusz Recław, usprawiedliwiając ową bluźnierczą otwartość na pogańskie obrzędy religijne głowy Kościoła katolickiego, stojącej w akcie tejże otwartości i tolerancji w sprzeczności z pierwszym z Dziesięciu Przykazań zakazem, wyraźnie i dobitnie zaznaczającym, iż każdy chrześcijanin (bez wyjątku!) „nie będzie miał bogów cudzych przed swym Panem i Stwórcą”.
Gdzież w tym wszystkim jest miłość do Ojca?!...
Niestety nie jesteśmy zdolni do miłości.
Bóg tak nas umiłował, „że Syna swego Jednorodzonego dał, abyśmy – my!, wierzący w Niego – nie zginęli, a mieli życie wieczne” (J 3,16), a my w zamian odwzajemniamy się:
1. czynieniem obcego bóstwa, stawianego przed Nim w postaci wielbionego i adorowanego człowieka z akceptacją wszelkich jego wad, wykroczeń, wypaczeń i kaprysów, w postaci pieniądza i wygody, w postaci marzeń, jakie pragniemy spełnić za wszelką cenę, czy poglądów, jakie usilnie próbujemy wcielić w rzeczywistość, w postaci miejsca lub przedmiotu, od których się uzależniamy emocjonalnie
2. nadużywaniem Imienia Jego, degradowanego do rangi westchnień i przekleństw, używanych w różnorodnych sytuacjach czy okolicznościach
3, ignorowaniem świąt poprzez spędzanie wolnego czasu według osobistych potrzeb i planów, nieuwzględniających spotkania z Bogiem podczas Eucharystii
4. brakiem szacunku do matki i ojca, traktowanych jako prokreatorów i żywicieli, a w dobie ich starości jako elementy zbędne i zakłócające codzienny tryb życia, skoncentrowanego głównie na karierze zawodowej, zdobywanej z przeogromnym zaangażowaniem
5. aborcją, eutanazją
6. seksem traktowanym liberalnie z utożsamieniem potrzeb seksualnych z potrzebą oddychania, od której zależy doczesne być, albo nie być
7. złodziejstwem, którym próbujemy uzupełnić sobie materialne braki, nieuczciwością, kłamstwem, niosącym ze sobą fizyczne korzyści
8. przeinaczaniem Prawdy
9. pożądaniem mężczyzny lub kobiety bez względu na kogokolwiek i czegokolwiek, i traktowaniem obiektu wspomnianego pożądania w sposób przedmiotowy, a nie! podmiotowy
10. zazdrością i zawiścią…
Ot, tacy właśnie jesteśmy.
Czyż nie podobni w owych wyliczonych relacjach z Bogiem do Syna Jutrzenki?
Hedonizm jest naszym „światłem” przewodnim. W codziennym życiu kierujemy się przede wszystkim potrzebą zaspokojenia przyjemności. Nie szukamy dobra, a zła. Nie miłujemy dobra, bo jest ono wobec nas zbyt wymagające i ograniczające drzemiące w nas zapędy do grzechu. Nieustannie jednak ulegamy temu, co lekkie, łatwe i przyjemne, ale niemiłe w oczach Boga i Bogu się sprzeniewierzające. Zatracamy się we własnych potrzebach i słabościach, zachciankach i kaprysach, a wyrzuty sumienia znieczulamy nierzadko świętokradczą spowiedzią, bogato złożoną na tacy ofiarą, fizyczną obecnością na Mszy Świętej, ilością, ale niekoniecznie jakością, modlitw. Chcemy doznawać i doświadczać, aż tak bardzo, że nawet w wyborze nabożeństw kierujemy się szatą odprawianej ceremonii liturgicznej, więc urządzamy maratony za charyzmatykami, którzy są nas w stanie porwać nadprzyrodzonymi zjawiskami, omamić cudami, uradować dreszczykami emocji, a przecież Bóg w Księdze proroka Amosa, wyraźnie nas ostrzega, że „nienawidzi naszych świat i brzydzi się nimi, że nie będzie miał upodobania w naszych uroczystych zebraniach, że nie znosi składanego Mu przez nas całopalenia i składanych Mu ofiar, gdyż na ofiary biesiadne z tucznych wołów nie chce patrzeć”, dlatego w owym ostrzeżeniu Ojciec Niebieski krzyczy gniewnie: „Idź precz ode Mnie ze zgiełkiem pieśni twoich, i dźwięku twoich harf nie chcę słyszeć”, bo Pan nasz pragnie, by „sprawiedliwość wystąpiła jak woda z brzegów i by prawość się wylała jak nie wysychający potok” (Am 5, 14-15, 21-24).
Miłość więc nie jest niczym innym jak pokorą i posłuszeństwem wobec Stwórcy. Miłość to wypełnianie woli Ojca poprzez przestrzeganie ustalonych przez Niego praw – poprzez spełnianie Jego oczekiwań (Mt 12,46-50).
Czy jesteśmy do tego zdolni?!, czy raczej tylko zachłanni?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz