Miłość
„Biada
ci, narodzie grzeszny, ludu obciążony nieprawością, plemię zbójeckie, dzieci
wyrodne! Opuścili Pana, wzgardzili Świętym Izraela, odwrócili się wstecz. Gdzie
was jeszcze uderzyć, skoro mnożycie przestępstwa? Cała głowa chora, całe serce
osłabłe…”
(Iż
1,4-5)
Bardzo często zastanawiam się, czy
człowiek jest w ogóle zdolny do miłości?... Do zakochania się i do kochania z
pewnością ma pewne predyspozycje, ale… czy do miłości?!...
Nieustannie zdradzamy Pana Boga. Nie
potrafimy odwzajemnić Miłości, którą nas obdarza zawsze i wszędzie bez względu
na czas, miejsce, sytuacje czy okoliczności, a nawet bez względu na nasz
charakter, na naszą wrodzoną skłonność do podłości, agresji, zbrodni, nierządu
i innych potworności, które mnożą się za naszym pośrednictwem w przerażającym,
bo destrukcyjnym dla świata tempie. Podobnie jak Lucyfer, my również się
odwracamy od swojego Stwórcy, polegając jedynie na wierze we własne możliwości
i we własną potęgę naukowego rozumu, okazującą się w chwilach kryzysów i
życiowych porażek jedynie zwykłą, ludzką bezsilnością i bezradnością.
Dopuszczamy się zdrady Boga poprzez koncentrację na człowieku, poprzez
renesansowe wywyższenie człowieka. Czytając poszczególne wersety Pisma
Świętego, dokonujemy interpretacji Słowa w kontekście naszych, osobistych
poglądów i potrzeb. W ów lekturze stawiamy człowieka na pierwszym, honorowym
miejscu. Miłość Bożą zaś traktujemy jako wolę Stwórcy, który pragnie oddać Swój
tron istocie ludzkiej. Z tego też powodu wszelkiego rodzaju kazania, rekolekcje
nierzadko kipią patosem uwielbienia człowieka, a nie Ojca Niebieskiego,
wydającego się znajdować gdzieś w rozmytym mgłą tle naszej doczesnej
egzystencji. Z powodu wspomnianej interpretacji Pisma Świętego zwykliśmy
również usprawiedliwiać grzech i to, co dla Boga jest odrażające i obrzydliwe,
dla nas staje się jedną z wielu cech ludzkiej natury, którą winniśmy
zaakceptować i przyjąć za normalną część naszej specyfiki. W obliczu owej
rozmnażającej się i wszechogarniającej nas tolerancji żąda się od wiernych
miłosierdzia, rozumianego i pojmowanego w kategorii ślepego przyjmowania
wypaczeń jako czegoś nic nieznaczącego i bagatelizowanego, bo traktowanego
pobłażliwie i obojętnie, a tym samym podobnie do reakcji na kolor włosów czy
oczu. Obrzydliwość i bluźnierczą skłonność człowieka przysłania się apelami,
nawołującymi chrześcijan do obowiązku ignorowania grzechu, nawet ciężkiego,
poprzez uwrażliwianie katolików na szacunek wobec godności dzieci Bożych,
zasługujących na miłość, co idealnie potwierdza abp Vincezo Paglia, opowiadając
się na łamach włoskiej gazety „Corierre Della Sera” za ustawodawczą legalizacją
związków partnerskich w środowiskach homoseksualnych, a tym samym uzasadniając
swą postawę w poruszonej kwestii ludzkich skłonności tym, iż „wobec coraz
większej liczby związków nierodzinnych taka [ustawodawcza] interwencja jest
konieczna”, ponieważ „wszyscy są kochani przez Pana i wszyscy muszą być
kochani”.
Jakże elastycznie potrafimy rozciągnąć
granicę Bożej cierpliwości, okazując się bardziej miłosierni niż Sprawiedliwy! Nasz Ojciec Niebieski w
ogóle potrafi być Miłosiernym. Jakże sprytnie potrafimy dopuścić się nadużycia
zapisu Pisma Świętego, by uczynić z Sędziego Najwyższego pobłażliwego, wszystko
wybaczającego adwokata, który bez względu na ludzki czyn oraz winę i
konsekwencje decyzji czy działania zawsze opowie się obronnie po stronie
człowieka. Jakże inteligentnie potrafimy wykorzystać Boga do usprawiedliwienia
wszystkich wykroczeń i przewinień, powołując się na prawo człowieka do
Ojcowskiej Miłości; a przecież!, Pan kocha Swoje stworzenie, ale
potępia grzech, jakiego ów stworzenie się dopuszcza, dlatego (właśnie z tytułu Miłości) wprowadza
ograniczenia w formie zasad Prawa, spisanego Dziesięcioma Przykazaniami na
kamiennych tablicach, przekazanych nam przez Mojżesza reprezentującego naród
wybrany. My jednak, na czele z kościelną świtą pewnych hierarchów duchownych,
ze wspomnianego zapisu wybieramy to, co dla nas korzystne, bo ułatwiające
codzienne życie i rozluźniające relacje międzyludzkie. Z tego właśnie powodu
Przykazanie Miłości, ograniczamy i skracamy do jednego, dla nas!,
najważniejszego zwrotu, nakazującego nam „miłować bliźniego” i to bardzo często
(w wymaganiach niektórych kapłanów) nawet kosztem siebie samych, rezygnujących
z prawa do szacunku i odwzajemnienia nam miłowania przez bliźniego, który
nagle! staje się bogiem. Konsekwencją owego zawężania odczytu wspomnianego
przykazania jest chociażby bluźnierczy rytuał Pachamamy w Ogrodach Watykańskich
z udziałem samego papieża Franciszka, jak również zestawienie Matki Ziemi z
Maryją, jakiego dopuścił się o. Remigiusz Recław, usprawiedliwiając ową
bluźnierczą otwartość na pogańskie obrzędy religijne głowy Kościoła katolickiego,
stojącej w akcie tejże otwartości i tolerancji w sprzeczności z pierwszym z Dziesięciu Przykazań zakazem, wyraźnie i dobitnie
zaznaczającym, iż każdy chrześcijanin (bez wyjątku!) „nie będzie miał bogów
cudzych przed swym Panem i Stwórcą”.
Gdzież w tym wszystkim jest miłość do
Ojca?!...
Niestety nie jesteśmy zdolni do miłości.
Bóg tak nas umiłował, „że Syna swego
Jednorodzonego dał, abyśmy – my!, wierzący w Niego – nie zginęli, a mieli życie
wieczne” (J 3,16), a my w zamian odwzajemniamy się:
1. czynieniem
obcego bóstwa, stawianego przed Nim w postaci wielbionego i adorowanego
człowieka z akceptacją wszelkich jego wad, wykroczeń, wypaczeń i kaprysów, w
postaci pieniądza i wygody, w postaci marzeń, jakie pragniemy spełnić za
wszelką cenę, czy poglądów, jakie usilnie próbujemy wcielić w rzeczywistość, w
postaci miejsca lub przedmiotu, od których się uzależniamy emocjonalnie
2. nadużywaniem
Imienia Jego, degradowanego do rangi westchnień i przekleństw, używanych w
różnorodnych sytuacjach czy okolicznościach
3, ignorowaniem
świąt poprzez spędzanie wolnego czasu według osobistych potrzeb i planów,
nieuwzględniających spotkania z Bogiem podczas Eucharystii
4. brakiem
szacunku do matki i ojca, traktowanych jako prokreatorów i żywicieli, a w dobie
ich starości jako elementy zbędne i zakłócające codzienny tryb życia,
skoncentrowanego głównie na karierze zawodowej, zdobywanej z przeogromnym
zaangażowaniem
5. aborcją,
eutanazją
6. seksem
traktowanym liberalnie z utożsamieniem potrzeb seksualnych z potrzebą
oddychania, od której zależy doczesne być, albo nie być
7. złodziejstwem,
którym próbujemy uzupełnić sobie materialne braki, nieuczciwością, kłamstwem,
niosącym ze sobą fizyczne korzyści
8. przeinaczaniem
Prawdy
9. pożądaniem
mężczyzny lub kobiety bez względu na kogokolwiek i czegokolwiek, i traktowaniem
obiektu wspomnianego pożądania w sposób przedmiotowy, a nie! podmiotowy
10. zazdrością
i zawiścią…
Ot, tacy właśnie jesteśmy.
Czyż nie podobni w owych wyliczonych
relacjach z Bogiem do Syna Jutrzenki?
Hedonizm jest naszym „światłem”
przewodnim. W codziennym życiu kierujemy się przede wszystkim potrzebą
zaspokojenia przyjemności. Nie szukamy dobra, a zła. Nie miłujemy dobra, bo
jest ono wobec nas zbyt wymagające i ograniczające drzemiące w nas zapędy do
grzechu. Nieustannie jednak ulegamy temu, co lekkie, łatwe i przyjemne, ale
niemiłe w oczach Boga i Bogu się sprzeniewierzające. Zatracamy się we własnych
potrzebach i słabościach, zachciankach i kaprysach, a wyrzuty sumienia
znieczulamy nierzadko świętokradczą spowiedzią, bogato złożoną na tacy ofiarą,
fizyczną obecnością na Mszy Świętej, ilością, ale niekoniecznie jakością,
modlitw. Chcemy doznawać i doświadczać, aż tak bardzo, że nawet w wyborze
nabożeństw kierujemy się szatą odprawianej ceremonii liturgicznej, więc
urządzamy maratony za charyzmatykami, którzy są nas w stanie porwać
nadprzyrodzonymi zjawiskami, omamić cudami, uradować dreszczykami emocji, a
przecież Bóg w Księdze proroka Amosa, wyraźnie nas ostrzega, że „nienawidzi
naszych świat i brzydzi się nimi, że nie będzie miał upodobania w naszych
uroczystych zebraniach, że nie znosi składanego Mu przez nas całopalenia i
składanych Mu ofiar, gdyż na ofiary biesiadne z tucznych wołów nie chce
patrzeć”, dlatego w owym ostrzeżeniu Ojciec Niebieski krzyczy gniewnie: „Idź
precz ode Mnie ze zgiełkiem pieśni twoich, i dźwięku twoich harf nie chcę słyszeć”,
bo Pan nasz pragnie, by „sprawiedliwość wystąpiła jak woda z brzegów i by prawość
się wylała jak nie wysychający potok” (Am 5, 14-15, 21-24).
Miłość więc nie jest niczym innym jak pokorą
i posłuszeństwem wobec Stwórcy. Miłość to wypełnianie woli Ojca poprzez przestrzeganie
ustalonych przez Niego praw – poprzez spełnianie Jego oczekiwań (Mt 12,46-50).
Czy jesteśmy do tego zdolni?!, czy raczej
tylko zachłanni?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz