Wiara
„Podziemny
Szeol poruszył się przez ciebie, na zapowiedź twego przybycia; dla ciebie
obudził cienie zmarłych, wszystkich wielmożów ziemi; kazał powstać z tronów
wszystkim królom narodów. Wszyscy oni zabierają głos, by ci powiedzieć: „Ty
również padłeś bezsilny jak i my, stałeś się do nas podobny! (…) Ty, który
mówiłeś w swym sercu: Wstąpię na niebiosa; powyżej gwiazd Bożych postawię swój
tron. Zasiądę na Górze Obrad, na krańcach północy. Wstąpię na szczyty obłoków,
podobny będę do Najwyższego. Jak to? Strącony do Szeolu na samo dno Otchłani!”.
(Iz
14, 9-15)
W Kościele katolickim zwykło się zwracać
uwagę ludziom dostrzegającym swą marność i nędzę, by siebie „nie przeklinali”
poprzez tak bezwzględną i niesprawiedliwą (?!) samokrytykę, by nauczyli się na
siebie patrzeć przez pryzmat obrazu i podobieństwa do Boga jako na istoty
piękne i dobre niczym Sam Stwórca, od którego pochodzą, by zawsze mówiły o
sobie w superlatywach i by zawsze starały siebie traktować z wyjątkowym
szacunkiem oraz miłością, jaką winno się otaczać dziecię Ojca Niebieskiego.
Osobiście bardzo często obsypywana byłam
tego rodzaju tłumaczeniami i pouczeniami, gdy tylko publicznie przedstawiałam
swą skromną (?) osobę jako mizernego robaka czy pyłu niegodnego nawet spocząć
na rzemieniach sandałów Jezusa Chrystusa. Bardzo często też nie umiałam, po
prostu w żaden sposób nie potrafiłam przyjąć słuszności wygłaszanych wobec mnie
nagan za bezwzględnie krytyczne postrzeganie siebie jako grzesznego, nędznego,
nic (bez Boga!) nieznaczącego człowieka. Nie byłam w stanie pojąć: jak można
istotę ludzką wywyższać ponad przeciętność, skoro jej natura jest jedynie
marnością nad marnościami?!, jak można o grzeszniku zanurzonym we własnych
słabościach i uległym wszelkim pokusom mówić, że jest dobry?!, jak można w
potworze żądnym krwi widzieć piękno?!...
Czyżby święci, zwracający się do siebie
samych jak do nędznego stworzenia, bluźnili przeciw Bogu, krytykując
niedoskonałość Jego dzieła?!
Analizując zachowanie człowieka, jego
współczesne priorytety, zapędy i popędy, instynktowne decyzje i działania,
zainteresowania i zamiłowania, jak również analizując genezę upadku pierwszych
ludzi, śmiem twierdzić, iż powyższe pouczenia i przekonania, próbujące
zakorzenić się w Kościele katolickim, są niczym innym jak zalążkiem pychy,
która usilnie próbuje, niczym kuszący świadomość wąż, wywyższyć istotę ludzką
ponad gwiazdy Boże.
Czyż kierunek, w jakim zmierzają
(bezmyślnie lub z premedytacją) propagowane przekonania nie są oddźwiękiem
pragnień samego Syna Jutrzenki?! Czyż intencje sprzeniewierzenia się Stwórcy,
będące zaczynem upadku pierwszych ludzi, nie były echem ambicji Lucyfera?!
Ewa sięgnęła po owoc z drzewa, rosnącego
w środku ogrodu, którego to Bóg zakazał nawet dotykać w trosce, by ludzie nie
pomarli, ponieważ chciała poznać dobro i zło, ponieważ pragnęła posiąść mądrość
Stwórcy, ponieważ – tak jak Syn Jutrzenki, tak i ona – poczuła w sobie potrzebę
bycia podobną do Najwyższego (Rdz 3, 1-7). Wspomniane pragnienie okazało się
pychą. Wspomniane pragnienie okazało się również głodem wiedzy, w obliczu
którego wiara została odrzucona, zdeptana, wzgardzona i bezużyteczna w
przekonaniu człowieka, dążącego do zaspokojenia ambicji bycia kimś tak potężnym
jak Sam Bóg.
Kimże więc jesteśmy? Czy rzeczywiście w
świetle wyszczególnionego w kontekście intencji podobieństwa pierwszych ludzi
do Syna Jutrzenki możemy dziś o sobie mówić jako o istotach pięknych i dobrych?
Zdecydowanie wolimy wiarygodność wiedzy
niż stan wiary. Preferujemy doznania i doświadczenia. Odrzucamy zaś stan, w
którym nikogo i niczego nie odczuwamy wrodzonymi, zmysłowymi zdolnościami
poznawania świata. Podobnie jak Ewa chcemy wiedzieć, czym jest dana rzecz lub
zjawisko. Z powodu głodu zmysłów i rozumu większość wiernych wybiera
nabożeństwa o charakterze (jak to zwykło się mówić) hardkorowym. Nie umiemy
bowiem zaakceptować Obecności Boga, kiedy nie odczuwamy Jego Osoby w sposób namacalny.
Wchodzimy w relacje z Ojcem Niebieskim, ale zazwyczaj w scenerii
charyzmatycznych fajerwerków, cudów szalejących w nas oraz wokół nas, darów,
które możemy wykorzystać, by przede wszystkim być widocznymi i zauważalnymi
przez tłumy, docenianymi i adorowanymi, dlatego umiejętność posługiwania się
językami czy spoczynki w Duchu Świętym (?) traktujemy jako potwierdzenie naszej
świętości – tego, że zostaliśmy wybrani przez Boga, namaszczeni przez Pana
Nieba i Ziemi, a w konsekwencji, że jesteśmy lepsi od innych… i tak, podobnie
jak Ewa, ponownie odwracamy się od swego Ojca, okazując mu brak szacunku i
zaufania, iż zależy Mu na tym, byśmy nie pomarli, i tak traktujemy Go jak
wroga, próbującego nas zniewolić poprzez ograniczenie naszej zdolności
postrzegania i poznawania oraz zdobywania wiedzy na temat dobra oraz zła, i tak
patrzymy na Niego podejrzliwie i zawistnie, więc…
Czy możemy mówić, że jesteśmy piękni?
Czy rzeczywiście jesteśmy dobrzy?
Kondycja naszej wiary jest przerażająco
chroma, co doskonale widać w czasach obecnej pandemii koronawirusa. Bierna
postawa Kościoła jest niczym rzymski żołnierz pochylony nad ciałem Chrystusa,
by gwoźdźmi ugody oraz uległości wobec władz państwowych przybić do krzyża
dłonie i stopy Jezusa, by po raz kolejny skazać Syna Człowieczego na śmierć. W
barach i restauracjach przy jednym stoliku gromadzą się swobodnie ludzie,
rozkoszując się przyjemnością konsumpcji i rozmowy, przyjemnością własnego
towarzystwa, a świątynie Boga, rażące pustką, przypominają krakowskie szopki
bożonarodzeniowe, gdzie wszystko i wszyscy poruszają się według wprowadzonych
mechanizmów rygorystycznie przestrzeganych obostrzeń. Księża, którzy na każdej
Mszy Świętej czytają Ewangelię o cudach – o uzdrowieniach dusz i ciał, jakich
dokonuje Syn Człowieczy jedynie dotykiem swych rąk, opancerzeni są w
rękawiczki, maseczki i pleksowe przyłbice, by uniknąć zagrożenia zarażenia się
koronawirusem. Kapłani, pouczający na kazaniach, że Pan Nieba i Ziemi jest
Wszechmogący i Potężny, izolują się
ochronnie od wiernych, by się nie narażać i by chronić (?!) parafian przed
śmiercią, zbierającą żniwo ostrzem COVID – dziewiętnaście.
Czyż ich postawa nie zaprzecza Słowu
Bożemu, przytaczanemu lekturą Pisma Świętego na każdym nabożeństwie?! Czyż
takim postępowaniem ksiądz nie krzyczy wszem wobec: „Bóg kłamie!”?!Czyż
chroniąc życie doczesne wiernych i swoje, kapłan nie sprzeniewierza się
prawdzie, iż prawdą, drogą i życiem
jest Jezus Chrystus?!
Przerażająco chroma jest kondycja wiary
w człowieku.
Czy rzeczywiście jesteśmy piękni i dobrzy,
skoro potrafimy to Piękno i Dobro odrzucić w postaci Boga?
W momencie ofiarowania ksiądz unosi
Hostię, powtarzając za Jezusem Słowem zapisanym w Piśmie Świętym: „Bierzcie i
jedzcie z tego wszyscy, to jest bowiem Ciało moje” (Mt 9,26), po czym podchodzi
do wiernych z Komunią Świętą, którą karmi każdego parafianina, mówiąc: „Ciało
Chrystusa” i podając ów Ciało w rękawiczkach, w maseczce i przyłbicy lub
pincetą…
Czy taki kapłan w ogóle wierzy w to, co
właśnie wypowiadają jego usta?!
Parafianie gromadzą się w lęku przed
ołtarzem. Bacznie obserwują księdza odprawiającego Mszę Świętą, wyłapując
uchybienia i niedociągnięcia, niezgodne z zasadami obowiązujących obostrzeń, a
jednocześnie krytykują księdza, jeśli trafi się oddany Panu Bogu, za jego
wiarę, za to, że z należytą czcią i szacunkiem udziela Komunii Świętej. Owi
parafianie gromadzą się w strachu przed… Ciałem Chrystusa, które – zgodnie z
Pismem Świętym – uzdrawia i daje życie wieczne (J 6,26-59). Żądają sterylnych
warunków, jakby Sam Bóg był źródłem zarazy, dlatego zaskakująca i niewiadoma
jest ich intencja czy motywacja uczestniczenia we Mszy Świętej, bo sprzeczna z
dogmatem Kościoła katolickiego, a także wypaczająca Trójcę Świętą.
Gdzie podziała się wiara?!
Kościół jest pełen ludzi: czy to
świeckich, czy duchownych, którzy niby nie mają wątpliwości, iż Bóg istnieje,
niby ufają w Jego wszechmoc i potęgę oraz dobroć, ale mimo to dążą do pełnej
kontroli nad wszystkim i wszystkimi, jakby ich Pan nie był w stanie zapanować
nad tym, co stanowi rzeczywistość w czasoprzestrzeni doczesnego życia. Owym
wewnętrznym przymusem wspomniani „wierni” – podobnie jak Lucyfer czy Ewa –
bardziej wierzą w siłę rozumu i nauki niż w jakiekolwiek kompetencje Stwórcy.
Świadomie lub mimowolnie, pod wpływem wszem ogarniającej ich paniki społecznej,
a nawet międzynarodowej, ignorują Boga, odrzucają Go, podchodzą do drzewa
pełnego zakazanych owoców i czynem bluźnierstwa oraz świętokradztwa wpadają do Szeolu
na samo dno Otchłani.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz