środa, 17 czerwca 2020

CZŁOWIEK - cz.II


Wiara
„Podziemny Szeol poruszył się przez ciebie, na zapowiedź twego przybycia; dla ciebie obudził cienie zmarłych, wszystkich wielmożów ziemi; kazał powstać z tronów wszystkim królom narodów. Wszyscy oni zabierają głos, by ci powiedzieć: „Ty również padłeś bezsilny jak i my, stałeś się do nas podobny! (…) Ty, który mówiłeś w swym sercu: Wstąpię na niebiosa; powyżej gwiazd Bożych postawię swój tron. Zasiądę na Górze Obrad, na krańcach północy. Wstąpię na szczyty obłoków, podobny będę do Najwyższego. Jak to? Strącony do Szeolu na samo dno Otchłani!”.
(Iz 14, 9-15)
W Kościele katolickim zwykło się zwracać uwagę ludziom dostrzegającym swą marność i nędzę, by siebie „nie przeklinali” poprzez tak bezwzględną i niesprawiedliwą (?!) samokrytykę, by nauczyli się na siebie patrzeć przez pryzmat obrazu i podobieństwa do Boga jako na istoty piękne i dobre niczym Sam Stwórca, od którego pochodzą, by zawsze mówiły o sobie w superlatywach i by zawsze starały siebie traktować z wyjątkowym szacunkiem oraz miłością, jaką winno się otaczać dziecię Ojca Niebieskiego.
Osobiście bardzo często obsypywana byłam tego rodzaju tłumaczeniami i pouczeniami, gdy tylko publicznie przedstawiałam swą skromną (?) osobę jako mizernego robaka czy pyłu niegodnego nawet spocząć na rzemieniach sandałów Jezusa Chrystusa. Bardzo często też nie umiałam, po prostu w żaden sposób nie potrafiłam przyjąć słuszności wygłaszanych wobec mnie nagan za bezwzględnie krytyczne postrzeganie siebie jako grzesznego, nędznego, nic (bez Boga!) nieznaczącego człowieka. Nie byłam w stanie pojąć: jak można istotę ludzką wywyższać ponad przeciętność, skoro jej natura jest jedynie marnością nad marnościami?!, jak można o grzeszniku zanurzonym we własnych słabościach i uległym wszelkim pokusom mówić, że jest dobry?!, jak można w potworze żądnym krwi widzieć piękno?!...
Czyżby święci, zwracający się do siebie samych jak do nędznego stworzenia, bluźnili przeciw Bogu, krytykując niedoskonałość Jego dzieła?!
Analizując zachowanie człowieka, jego współczesne priorytety, zapędy i popędy, instynktowne decyzje i działania, zainteresowania i zamiłowania, jak również analizując genezę upadku pierwszych ludzi, śmiem twierdzić, iż powyższe pouczenia i przekonania, próbujące zakorzenić się w Kościele katolickim, są niczym innym jak zalążkiem pychy, która usilnie próbuje, niczym kuszący świadomość wąż, wywyższyć istotę ludzką ponad gwiazdy Boże.
Czyż kierunek, w jakim zmierzają (bezmyślnie lub z premedytacją) propagowane przekonania nie są oddźwiękiem pragnień samego Syna Jutrzenki?! Czyż intencje sprzeniewierzenia się Stwórcy, będące zaczynem upadku pierwszych ludzi, nie były echem ambicji Lucyfera?!
Ewa sięgnęła po owoc z drzewa, rosnącego w środku ogrodu, którego to Bóg zakazał nawet dotykać w trosce, by ludzie nie pomarli, ponieważ chciała poznać dobro i zło, ponieważ pragnęła posiąść mądrość Stwórcy, ponieważ – tak jak Syn Jutrzenki, tak i ona – poczuła w sobie potrzebę bycia podobną do Najwyższego (Rdz 3, 1-7). Wspomniane pragnienie okazało się pychą. Wspomniane pragnienie okazało się również głodem wiedzy, w obliczu którego wiara została odrzucona, zdeptana, wzgardzona i bezużyteczna w przekonaniu człowieka, dążącego do zaspokojenia ambicji bycia kimś tak potężnym jak Sam Bóg.
Kimże więc jesteśmy? Czy rzeczywiście w świetle wyszczególnionego w kontekście intencji podobieństwa pierwszych ludzi do Syna Jutrzenki możemy dziś o sobie mówić jako o istotach pięknych i dobrych?
Zdecydowanie wolimy wiarygodność wiedzy niż stan wiary. Preferujemy doznania i doświadczenia. Odrzucamy zaś stan, w którym nikogo i niczego nie odczuwamy wrodzonymi, zmysłowymi zdolnościami poznawania świata. Podobnie jak Ewa chcemy wiedzieć, czym jest dana rzecz lub zjawisko. Z powodu głodu zmysłów i rozumu większość wiernych wybiera nabożeństwa o charakterze (jak to zwykło się mówić) hardkorowym. Nie umiemy bowiem zaakceptować Obecności Boga, kiedy nie odczuwamy Jego Osoby w sposób namacalny. Wchodzimy w relacje z Ojcem Niebieskim, ale zazwyczaj w scenerii charyzmatycznych fajerwerków, cudów szalejących w nas oraz wokół nas, darów, które możemy wykorzystać, by przede wszystkim być widocznymi i zauważalnymi przez tłumy, docenianymi i adorowanymi, dlatego umiejętność posługiwania się językami czy spoczynki w Duchu Świętym (?) traktujemy jako potwierdzenie naszej świętości – tego, że zostaliśmy wybrani przez Boga, namaszczeni przez Pana Nieba i Ziemi, a w konsekwencji, że jesteśmy lepsi od innych… i tak, podobnie jak Ewa, ponownie odwracamy się od swego Ojca, okazując mu brak szacunku i zaufania, iż zależy Mu na tym, byśmy nie pomarli, i tak traktujemy Go jak wroga, próbującego nas zniewolić poprzez ograniczenie naszej zdolności postrzegania i poznawania oraz zdobywania wiedzy na temat dobra oraz zła, i tak patrzymy na Niego podejrzliwie i zawistnie, więc…
Czy możemy mówić, że jesteśmy piękni? Czy rzeczywiście jesteśmy dobrzy?
Kondycja naszej wiary jest przerażająco chroma, co doskonale widać w czasach obecnej pandemii koronawirusa. Bierna postawa Kościoła jest niczym rzymski żołnierz pochylony nad ciałem Chrystusa, by gwoźdźmi ugody oraz uległości wobec władz państwowych przybić do krzyża dłonie i stopy Jezusa, by po raz kolejny skazać Syna Człowieczego na śmierć. W barach i restauracjach przy jednym stoliku gromadzą się swobodnie ludzie, rozkoszując się przyjemnością konsumpcji i rozmowy, przyjemnością własnego towarzystwa, a świątynie Boga, rażące pustką, przypominają krakowskie szopki bożonarodzeniowe, gdzie wszystko i wszyscy poruszają się według wprowadzonych mechanizmów rygorystycznie przestrzeganych obostrzeń. Księża, którzy na każdej Mszy Świętej czytają Ewangelię o cudach – o uzdrowieniach dusz i ciał, jakich dokonuje Syn Człowieczy jedynie dotykiem swych rąk, opancerzeni są w rękawiczki, maseczki i pleksowe przyłbice, by uniknąć zagrożenia zarażenia się koronawirusem. Kapłani, pouczający na kazaniach, że Pan Nieba i Ziemi jest Wszechmogący i Potężny,  izolują się ochronnie od wiernych, by się nie narażać i by chronić (?!) parafian przed śmiercią, zbierającą żniwo ostrzem COVID – dziewiętnaście.
Czyż ich postawa nie zaprzecza Słowu Bożemu, przytaczanemu lekturą Pisma Świętego na każdym nabożeństwie?! Czyż takim postępowaniem ksiądz nie krzyczy wszem wobec: „Bóg kłamie!”?!Czyż chroniąc życie doczesne wiernych i swoje, kapłan nie sprzeniewierza się prawdzie, iż prawdą, drogą i życiem jest Jezus Chrystus?!
Przerażająco chroma jest kondycja wiary w człowieku.
Czy rzeczywiście jesteśmy piękni i dobrzy, skoro potrafimy to Piękno i Dobro odrzucić w postaci Boga?
W momencie ofiarowania ksiądz unosi Hostię, powtarzając za Jezusem Słowem zapisanym w Piśmie Świętym: „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest bowiem Ciało moje” (Mt 9,26), po czym podchodzi do wiernych z Komunią Świętą, którą karmi każdego parafianina, mówiąc: „Ciało Chrystusa” i podając ów Ciało w rękawiczkach, w maseczce i przyłbicy lub pincetą…
Czy taki kapłan w ogóle wierzy w to, co właśnie wypowiadają jego usta?!
Parafianie gromadzą się w lęku przed ołtarzem. Bacznie obserwują księdza odprawiającego Mszę Świętą, wyłapując uchybienia i niedociągnięcia, niezgodne z zasadami obowiązujących obostrzeń, a jednocześnie krytykują księdza, jeśli trafi się oddany Panu Bogu, za jego wiarę, za to, że z należytą czcią i szacunkiem udziela Komunii Świętej. Owi parafianie gromadzą się w strachu przed… Ciałem Chrystusa, które – zgodnie z Pismem Świętym – uzdrawia i daje życie wieczne (J 6,26-59). Żądają sterylnych warunków, jakby Sam Bóg był źródłem zarazy, dlatego zaskakująca i niewiadoma jest ich intencja czy motywacja uczestniczenia we Mszy Świętej, bo sprzeczna z dogmatem Kościoła katolickiego, a także wypaczająca Trójcę Świętą.
Gdzie podziała się wiara?!
Kościół jest pełen ludzi: czy to świeckich, czy duchownych, którzy niby nie mają wątpliwości, iż Bóg istnieje, niby ufają w Jego wszechmoc i potęgę oraz dobroć, ale mimo to dążą do pełnej kontroli nad wszystkim i wszystkimi, jakby ich Pan nie był w stanie zapanować nad tym, co stanowi rzeczywistość w czasoprzestrzeni doczesnego życia. Owym wewnętrznym przymusem wspomniani „wierni” – podobnie jak Lucyfer czy Ewa – bardziej wierzą w siłę rozumu i nauki niż w jakiekolwiek kompetencje Stwórcy. Świadomie lub mimowolnie, pod wpływem wszem ogarniającej ich paniki społecznej, a nawet międzynarodowej, ignorują Boga, odrzucają Go, podchodzą do drzewa pełnego zakazanych owoców i czynem bluźnierstwa oraz świętokradztwa wpadają do Szeolu na samo dno Otchłani.
c.d.n.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz