wtorek, 30 czerwca 2020

CZŁOWIEK - cz.III


Nadzieja
„A cała ziemia w podziwie powiodła wzrokiem za Bestią; i pokłon oddali Smokowi, bo władzę dał Bestii. I pokłon oddali Bestii, mówiąc: „Któż jest podobny do Bestii i któż potrafi rozpocząć z nią walkę?”.”
(Ap 13,3-4)
Jakaż w nas nadzieja i jakaż dzięki niej wytrwałość, wyrozumiałość, cierpliwość i jakież zaufanie do Boga oraz pokorne oczekiwanie na Jego pomocną interwencję w momentach codziennych kryzysów? Jakaż w nas wiara, że w Ojcu jest wszystko, cokolwiek człowiekowi potrzebne do bycia szczęśliwym? Jakaż w nas nadzieja, iż Bóg, który „tak bowiem umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16), traktowany jest w sposób pogardliwy z przekonaniem lub ze zwątpieniem w Jego wszechmoc i Miłosierdzie?...
Zawsze dążymy do tego, by było w życiu tak, jak my sami tego chcemy! Podejmujemy decyzje i działania, budując rzeczywistość wokół siebie według własnych potrzeb i oczekiwań. W doczesnym życiu bardziej bowiem hołdujemy osobistej wygodzie niż Bogu, którego odrzucamy i ignorujemy z tytułu rygorystycznych zasad Prawa, zdradzającego wymagające oblicze Pana – Stworzyciela Nieba i Ziemi, jak również wydającego się ograniczać naszą wolność, przy czym (świadomie czy nie) owym krnąbrnym, niepokornym i buńczucznym oraz egoistycznym zachowaniem zbaczamy z Drogi, jaką jest Sam Jezus Chrystus, narażając się nie różne niebezpieczeństwa, nieprzyjemności, rozczarowania, cierpienia, nieszczęścia… i wszelkiego rodzaju sytuacje, niszczące w nas poczucie bezpieczeństwa i harmonii, a więc tego, czego pragniemy i co usiłujemy zdobyć w zmaganiach z przekornym losem każdego dnia. Niestety konsekwencje naszych wyborów, decyzji, czynów czy stosunków międzyludzkich często są niezgodne z naszymi oczekiwaniami. Rozczarowują nas, a wówczas i nastawiają wrogo wobec Samego Boga, dlatego też zwykliśmy w formie wyporu poczucia własnej winy obarczać Ojca Niebieskiego odpowiedzialnością za ludzkie błędy i przewinienia, dlatego zwykliśmy z lekkością i bezmyślnością oskarżać Stwórcę o zło, do którego (paradoksalnie!) sami się przyczyniliśmy poprzez zaspokajanie osobistych potrzeb i głodu własnego egoizmu oraz egocentryzmu. Stąd też wzięły się bluźniercze pytania, typu: „Gdzie był Bóg, gdy wojna pochłaniała miliony niewinnych ofiar?!”; „Jak Bóg może spokojnie patrzeć na głodujące, wykorzystywane fizycznie lub psychicznie dzieci?!”; „Jak Bóg może być obojętny wobec umierania dzieci i cierpienia matek, które muszą zmierzyć się ze śmiercią własnych pociech?!” – pytania, jakie tak naprawdę powinniśmy zadawać sobie sami w każdej godzinie przemijającego czasu naszej doczesnej wędrówki do Królestwa Niebieskiego. Owe pytania demaskują bowiem naszą podłą, odrażającą naturę, bo to nie Bóg, ale ludzie wywołują konflikty polityczne, wojny, zabijają, grabią, niszczą; bo to nie Bóg, a ludzie obojętnie gromadzą informacje medialnych wiadomości, odsłaniające tragedie głodujących czy wykorzystywanych przedmiotowo małoletnich; a śmierć dzieci i żałoba rodziców?...
Czy ważny jest tylko nasz ból?!
Bóg Ojciec poświecił na Krzyżu własnego Syna, by nas ratować z otchłani piekielnych dla życia wiecznego w Królestwie Niebieskim, a my tę Miłość depczemy… Jezus Chrystus jako Dziecko konał w męczarniach w imię naszego Zbawienia, a my przechodzimy obok umierającej Pociechy z lodowatą znieczulicą w sercach, obojętnie przyglądając się Jej cierpieniom i biernie współuczestnicząc w katowaniu Niewinnego, z którego Ofiary czerpiemy przywileje, jakich nawet nie jesteśmy godni. Matka Boża została przeszyta mieczem boleści i bezradności na wskroś, tracąc umiłowanego Syna w sposób bestialski i bardziej niż okrutny, ale my gardzimy Maryją, bo to tylko nasze uczucia się liczą, a cudza tragedia jest tylko zdarzeniem podnoszącym napięcie i statystyki.
A, gdybyśmy tak odwrócili sytuację i stanęli po przeciwnej stronie balustrady?
Wyobraźmy sobie, że śmierć przychodzi do naszego domu, staje przed nami twarzą w twarz i informuje nas, iż musi zabrać nasze bezbronne, niewinne dziecko, by ratować w ten sposób życie sąsiada, za którym w dodatku nie bardzo przepadamy, bo z którym nie łączą nas życzliwe relacje. Wyobraźmy sobie, że od tego momentu czuwamy w szpitalu przy łóżku ciężko chorej, umierającej pociechy, a salę, w jakiej przebywamy osaczeni cierpieniem, strachem, niepewnością i wyczekiwaniem, mijają rozbawieni, ignorujący nas odwiedzający. Słyszymy dźwięki raniące nasze serce jeszcze boleśniej. Słyszymy bowiem radość i beztroskę, żarty i wypowiedzi pełne spontaniczności, a my… dławimy się żalem, bo jesteśmy zauważani w miażdżącym nas cierpieniu, ale ignorowani, odrzuceni, nie wspierani, nie pocieszani, a nawet nie szanowani choćby odgłosem milczenia, jakiego okazania nam byśmy prawdopodobnie w tym momencie potrzebowali, by dostrzec w kimś nas mijającym empatię i zrozumienie przeżywanego przez nas udręczenia. Wyobraźmy sobie również finał owej historii… Nasze dziecko wydaje ostatnie, bezsilne tchnienie z obumierającej piersi, jak Jezus konający na Krzyżu, a my właśnie w tej chwili potwornie bolesnego rozstania z ukochaną pociechą, niczym Maryja, upadamy pod łóżkiem szpitalnym, jak Matka Boża pod Drzewem Zbawienia, i… - dosłownie! – wyjemy z rozpaczy, a gdy tak wijemy się w bezradności i niemocy, w konwulsjach miażdżącego nas cierpienia i katującej nas bestialsko żałoby, ktoś nagle zagląda do sali i zwraca nam uwagę, że zachowujemy się niestosownie, bo zagłoś; no! – a tym kimś jesteśmy właśnie my - my, którzy chcemy żyć dziś wygodnie i spokojnie, komfortowo i sielankowo z wywyższeniem własnego ego, a z poniżeniem bliźniego, jeśli ten nie dopasowuje się do naszych potrzeb.
Tak wygląda nasza „nadzieja” – to nasze oczekiwanie na spełnienie naszych! pragnień i kaprysów, a odrzucenie woli Ojca. Z powodu owej „nadziei” nie stać nas na cierpliwość, na pokorę. Odczuwane przez nas apetyty są krwiożercze i zachłanne, żądające i roszczeniowe, pretensjonalne i nieposkromione w zachłanności, dlatego Aron pozwolił ludowi Izraela „uczynić boga, który by szedł przed nim” (Wj 32,1), gdy ten stanie w obliczu niepewności i lęku o jutro, a tym samym gdy ten poprzez nieoczekiwane wydarzenia zostanie ogołocony z kontroli nad teraźniejszością i przyszłością; dlatego ów lud złożył pokłon cielcowi wykonanemu ze złota, tańcząc i śpiewając na chwałę wykonanemu posągowi (Wj 32,19); dlatego też „cała ziemia w podziwie wodzi wzrokiem za Bestią i oddaje pokłon Smokowi, dającemu władzę Bestii”, bo nie potrafimy w Bogu dostrzec Przeciwnika Bestii, który ją wywyższa i który (dzięki temu) jest zdolny rozpocząć z nią walkę (Ap 13,3-4); dlatego współczesny Kościół chyli służalczo czoło przed państwową władzą, a nie przed Majestatem Pana i Stwórcy Nieba oraz Ziemi, ulegając niedorzecznym, bo obowiązującym jedynie w miejscach kultów religijnych, obostrzeniom, które na przykład w ogóle nie są przestrzegane w restauracjach i barach, a tym samym prawdopodobnie nie aż! tak restrykcyjnie obowiązkowe w wymienionych placówkach…
Jakaż jest nasza wiara, a wraz z nią idąca w parze, nadzieja?!, skoro nie ufamy w zbawienną wszechmoc Boga, skoro wątpimy, że Ojciec Niebieski jest w stanie nas ocalić i wyprowadzić z „ziemi egipskiej” – z zagrożenia śmiertelnego pandemii koronawirusa; skoro sami księża toną we wszem ogarniającej ich panice i histerii, i!, uciekając przed COVID-19, zamykają szczelnie kościoły, odgradzają się od wiernych, zatrzaskują w tabernakulum Eucharystię i w nawach świątyń ukrywają sakramenty, uciekając w rezultacie owych decyzji od Samego Zbawcy – Dawcy Życia. Jakaż jest nasza nadzieja?!... i czy w ogóle jest?...
Pan nas „wykarmił i wychował jak synów, lecz my występujemy nieustannie przeciw Niemu, i choć wół rozpoznaje swego pana i osioł żłób swego właściciela, tak my na niczym się nie znamy i niczego nie rozumiemy” (Iż 1,2-3), dlatego jesteśmy pozbawieni zdolności do odczuwania nadziei, a przez to do trwania w ufności Bogu i w cierpliwości, w pokorze i w modlitwie, a przez to też jesteśmy naturą podobni do Syna Jutrzenki, gdyż – jak Lucyfer – stawiamy przed swym Panem jedynie żądania i prosimy uparcie oraz egoistycznie o realizację własnych intencji, wyznaczając swemu Ojcu skrupulatnie wymierzony czas, w jakim Stwórca winien spełnić nasze oczekiwania; dlatego… „liczba Bestii to liczba człowieka”.
c.d.n.



środa, 17 czerwca 2020

CZŁOWIEK - cz.II


Wiara
„Podziemny Szeol poruszył się przez ciebie, na zapowiedź twego przybycia; dla ciebie obudził cienie zmarłych, wszystkich wielmożów ziemi; kazał powstać z tronów wszystkim królom narodów. Wszyscy oni zabierają głos, by ci powiedzieć: „Ty również padłeś bezsilny jak i my, stałeś się do nas podobny! (…) Ty, który mówiłeś w swym sercu: Wstąpię na niebiosa; powyżej gwiazd Bożych postawię swój tron. Zasiądę na Górze Obrad, na krańcach północy. Wstąpię na szczyty obłoków, podobny będę do Najwyższego. Jak to? Strącony do Szeolu na samo dno Otchłani!”.
(Iz 14, 9-15)
W Kościele katolickim zwykło się zwracać uwagę ludziom dostrzegającym swą marność i nędzę, by siebie „nie przeklinali” poprzez tak bezwzględną i niesprawiedliwą (?!) samokrytykę, by nauczyli się na siebie patrzeć przez pryzmat obrazu i podobieństwa do Boga jako na istoty piękne i dobre niczym Sam Stwórca, od którego pochodzą, by zawsze mówiły o sobie w superlatywach i by zawsze starały siebie traktować z wyjątkowym szacunkiem oraz miłością, jaką winno się otaczać dziecię Ojca Niebieskiego.
Osobiście bardzo często obsypywana byłam tego rodzaju tłumaczeniami i pouczeniami, gdy tylko publicznie przedstawiałam swą skromną (?) osobę jako mizernego robaka czy pyłu niegodnego nawet spocząć na rzemieniach sandałów Jezusa Chrystusa. Bardzo często też nie umiałam, po prostu w żaden sposób nie potrafiłam przyjąć słuszności wygłaszanych wobec mnie nagan za bezwzględnie krytyczne postrzeganie siebie jako grzesznego, nędznego, nic (bez Boga!) nieznaczącego człowieka. Nie byłam w stanie pojąć: jak można istotę ludzką wywyższać ponad przeciętność, skoro jej natura jest jedynie marnością nad marnościami?!, jak można o grzeszniku zanurzonym we własnych słabościach i uległym wszelkim pokusom mówić, że jest dobry?!, jak można w potworze żądnym krwi widzieć piękno?!...
Czyżby święci, zwracający się do siebie samych jak do nędznego stworzenia, bluźnili przeciw Bogu, krytykując niedoskonałość Jego dzieła?!
Analizując zachowanie człowieka, jego współczesne priorytety, zapędy i popędy, instynktowne decyzje i działania, zainteresowania i zamiłowania, jak również analizując genezę upadku pierwszych ludzi, śmiem twierdzić, iż powyższe pouczenia i przekonania, próbujące zakorzenić się w Kościele katolickim, są niczym innym jak zalążkiem pychy, która usilnie próbuje, niczym kuszący świadomość wąż, wywyższyć istotę ludzką ponad gwiazdy Boże.
Czyż kierunek, w jakim zmierzają (bezmyślnie lub z premedytacją) propagowane przekonania nie są oddźwiękiem pragnień samego Syna Jutrzenki?! Czyż intencje sprzeniewierzenia się Stwórcy, będące zaczynem upadku pierwszych ludzi, nie były echem ambicji Lucyfera?!
Ewa sięgnęła po owoc z drzewa, rosnącego w środku ogrodu, którego to Bóg zakazał nawet dotykać w trosce, by ludzie nie pomarli, ponieważ chciała poznać dobro i zło, ponieważ pragnęła posiąść mądrość Stwórcy, ponieważ – tak jak Syn Jutrzenki, tak i ona – poczuła w sobie potrzebę bycia podobną do Najwyższego (Rdz 3, 1-7). Wspomniane pragnienie okazało się pychą. Wspomniane pragnienie okazało się również głodem wiedzy, w obliczu którego wiara została odrzucona, zdeptana, wzgardzona i bezużyteczna w przekonaniu człowieka, dążącego do zaspokojenia ambicji bycia kimś tak potężnym jak Sam Bóg.
Kimże więc jesteśmy? Czy rzeczywiście w świetle wyszczególnionego w kontekście intencji podobieństwa pierwszych ludzi do Syna Jutrzenki możemy dziś o sobie mówić jako o istotach pięknych i dobrych?
Zdecydowanie wolimy wiarygodność wiedzy niż stan wiary. Preferujemy doznania i doświadczenia. Odrzucamy zaś stan, w którym nikogo i niczego nie odczuwamy wrodzonymi, zmysłowymi zdolnościami poznawania świata. Podobnie jak Ewa chcemy wiedzieć, czym jest dana rzecz lub zjawisko. Z powodu głodu zmysłów i rozumu większość wiernych wybiera nabożeństwa o charakterze (jak to zwykło się mówić) hardkorowym. Nie umiemy bowiem zaakceptować Obecności Boga, kiedy nie odczuwamy Jego Osoby w sposób namacalny. Wchodzimy w relacje z Ojcem Niebieskim, ale zazwyczaj w scenerii charyzmatycznych fajerwerków, cudów szalejących w nas oraz wokół nas, darów, które możemy wykorzystać, by przede wszystkim być widocznymi i zauważalnymi przez tłumy, docenianymi i adorowanymi, dlatego umiejętność posługiwania się językami czy spoczynki w Duchu Świętym (?) traktujemy jako potwierdzenie naszej świętości – tego, że zostaliśmy wybrani przez Boga, namaszczeni przez Pana Nieba i Ziemi, a w konsekwencji, że jesteśmy lepsi od innych… i tak, podobnie jak Ewa, ponownie odwracamy się od swego Ojca, okazując mu brak szacunku i zaufania, iż zależy Mu na tym, byśmy nie pomarli, i tak traktujemy Go jak wroga, próbującego nas zniewolić poprzez ograniczenie naszej zdolności postrzegania i poznawania oraz zdobywania wiedzy na temat dobra oraz zła, i tak patrzymy na Niego podejrzliwie i zawistnie, więc…
Czy możemy mówić, że jesteśmy piękni? Czy rzeczywiście jesteśmy dobrzy?
Kondycja naszej wiary jest przerażająco chroma, co doskonale widać w czasach obecnej pandemii koronawirusa. Bierna postawa Kościoła jest niczym rzymski żołnierz pochylony nad ciałem Chrystusa, by gwoźdźmi ugody oraz uległości wobec władz państwowych przybić do krzyża dłonie i stopy Jezusa, by po raz kolejny skazać Syna Człowieczego na śmierć. W barach i restauracjach przy jednym stoliku gromadzą się swobodnie ludzie, rozkoszując się przyjemnością konsumpcji i rozmowy, przyjemnością własnego towarzystwa, a świątynie Boga, rażące pustką, przypominają krakowskie szopki bożonarodzeniowe, gdzie wszystko i wszyscy poruszają się według wprowadzonych mechanizmów rygorystycznie przestrzeganych obostrzeń. Księża, którzy na każdej Mszy Świętej czytają Ewangelię o cudach – o uzdrowieniach dusz i ciał, jakich dokonuje Syn Człowieczy jedynie dotykiem swych rąk, opancerzeni są w rękawiczki, maseczki i pleksowe przyłbice, by uniknąć zagrożenia zarażenia się koronawirusem. Kapłani, pouczający na kazaniach, że Pan Nieba i Ziemi jest Wszechmogący i Potężny,  izolują się ochronnie od wiernych, by się nie narażać i by chronić (?!) parafian przed śmiercią, zbierającą żniwo ostrzem COVID – dziewiętnaście.
Czyż ich postawa nie zaprzecza Słowu Bożemu, przytaczanemu lekturą Pisma Świętego na każdym nabożeństwie?! Czyż takim postępowaniem ksiądz nie krzyczy wszem wobec: „Bóg kłamie!”?!Czyż chroniąc życie doczesne wiernych i swoje, kapłan nie sprzeniewierza się prawdzie, iż prawdą, drogą i życiem jest Jezus Chrystus?!
Przerażająco chroma jest kondycja wiary w człowieku.
Czy rzeczywiście jesteśmy piękni i dobrzy, skoro potrafimy to Piękno i Dobro odrzucić w postaci Boga?
W momencie ofiarowania ksiądz unosi Hostię, powtarzając za Jezusem Słowem zapisanym w Piśmie Świętym: „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest bowiem Ciało moje” (Mt 9,26), po czym podchodzi do wiernych z Komunią Świętą, którą karmi każdego parafianina, mówiąc: „Ciało Chrystusa” i podając ów Ciało w rękawiczkach, w maseczce i przyłbicy lub pincetą…
Czy taki kapłan w ogóle wierzy w to, co właśnie wypowiadają jego usta?!
Parafianie gromadzą się w lęku przed ołtarzem. Bacznie obserwują księdza odprawiającego Mszę Świętą, wyłapując uchybienia i niedociągnięcia, niezgodne z zasadami obowiązujących obostrzeń, a jednocześnie krytykują księdza, jeśli trafi się oddany Panu Bogu, za jego wiarę, za to, że z należytą czcią i szacunkiem udziela Komunii Świętej. Owi parafianie gromadzą się w strachu przed… Ciałem Chrystusa, które – zgodnie z Pismem Świętym – uzdrawia i daje życie wieczne (J 6,26-59). Żądają sterylnych warunków, jakby Sam Bóg był źródłem zarazy, dlatego zaskakująca i niewiadoma jest ich intencja czy motywacja uczestniczenia we Mszy Świętej, bo sprzeczna z dogmatem Kościoła katolickiego, a także wypaczająca Trójcę Świętą.
Gdzie podziała się wiara?!
Kościół jest pełen ludzi: czy to świeckich, czy duchownych, którzy niby nie mają wątpliwości, iż Bóg istnieje, niby ufają w Jego wszechmoc i potęgę oraz dobroć, ale mimo to dążą do pełnej kontroli nad wszystkim i wszystkimi, jakby ich Pan nie był w stanie zapanować nad tym, co stanowi rzeczywistość w czasoprzestrzeni doczesnego życia. Owym wewnętrznym przymusem wspomniani „wierni” – podobnie jak Lucyfer czy Ewa – bardziej wierzą w siłę rozumu i nauki niż w jakiekolwiek kompetencje Stwórcy. Świadomie lub mimowolnie, pod wpływem wszem ogarniającej ich paniki społecznej, a nawet międzynarodowej, ignorują Boga, odrzucają Go, podchodzą do drzewa pełnego zakazanych owoców i czynem bluźnierstwa oraz świętokradztwa wpadają do Szeolu na samo dno Otchłani.
c.d.n.



wtorek, 16 czerwca 2020

CZŁOWIEK - cz.I


„Tu jest [potrzebna] mądrość.
Kto ma rozum, niech liczbę Bestii przeliczy; liczba to bowiem człowieka.
A liczba jego: sześćset sześćdziesiąt sześć.”
(Ap 13,18)
Ostatnie wydarzenia zatrzymania cywilizacyjnego świata w miejscu, związane z pandemią COVID – dziewiętnaście, są niczym ofiarowanie czasu, który można było i nadal można wykorzystać na obserwacje otaczającej nas rzeczywistości i współtowarzyszących nam ludzi, na szczegółową analizę uchwyconych i zdobytych spostrzeżeń, na wnioski… W owej laboratoryjnej codzienności przebywam każdego dnia, posiłkując się Eucharystią i Słowem Bożym, z którego najgłośniej przemawia do mnie, upominając się o szczególną uwagę, wyżej przytoczony fragment Apokalipsy świętego Jana. Wyszczególnione i wycięte z treści proroczej wizji jednego z apostołów Jezusa Chrystusa krzyczą we mnie, domagając się niniejszego artykułu, jakby światła dziennego i tym samym obnażenia bolesnej prawdy, jaką czuję namacalnie każdym milimetrem ciała oraz duszy, każdym zmysłem, ale mimo wszystko w delikatnym powątpiewaniu we własną wiarygodność czy słuszność owoców refleksji dręczących mnie od dłuższego czasu. Trzeba bowiem wziąć pod uwagę fakt, iż nie jestem kimś teologicznie i porządnie wykształconym o bogatej i treściwej wiedzy, a poza tym – ca najważniejsze, gdyż i uczeni mogą być w błędnym rozumowaniu tego, co czytają, analizując Biblię, lub czego doświadczają, jeśli zdobytą wiedzę opierają tylko i wyłącznie na ludzkich zdolnościach – jestem człowiekiem, więc istotą o ograniczonych umiejętnościach dotarcia do sedna i poznania realnego sensu lub wartości wszystkiego, co rzeczywiste w wymiarze materialnym, ale przede wszystkim metafizycznym – Bożym; jestem tylko chrześcijanką, która nawróciła się dokładnie 27 sierpnia 2010 roku w Miasteczku Krwi Chrystusa w Rawie Mazowieckiej i która nieustannie, niestrudzenie każdego dnia, w każdej godzinie szuka, bada, czyta i analizuje oraz poznaje swego Stwórcę, a tym samym samą siebie jako Jego dziecko i jako zarys woli Ojca Niebieskiego dojrzewający w moim powołaniu do bycia kobietą, żoną, matką, córką, siostrą, przyjaciółką lub po prostu znajomą. Trudno jest mi więc uzurpować sobie prawo do mądrości, jakiej domaga się święty Jan w wyżej przytoczonym fragmencie Apokalipsy i jaka pomogłaby zrozumieć porównanie człowieka do Bestii poprzez wskazanie ich wspólnego mianownika, czyli liczby: sześćset sześćdziesiąt sześć, zwłaszcza!, że i sami uczeni w Piśmie zaznaczają, iż owej „zagadkowej liczby imienia (tj. sumy wartości cyfrowej liter) dotąd nie odszyfrowano jednoznacznie”, ale mimo to pozwolę sobie na upublicznienie własnych wniosków, związanych z interpretacją wspomnianego mianownika człowieka oraz Bestii, jakim to oboje zostali „ochrzczeni”.
Symbolika a podobieństwo
Wybitni teologowie, wykształceni badacze prawdy zdradzają ułomność ludzkiej zdolności poznania tematów, które jest w stanie ogarnąć jedynie Mądrość Boża – Sam Stwórca Nieba i Ziemi oraz rzeczy widzialnych i niewidzialnych. Wymieniona bowiem liczba trzech szóstek, jako znamienia Bestii i człowieka, nie doczekała się jeszcze jednoznacznego, konkretnego wyjaśnienia, jakie byłoby w sanie zaspokoić wzbudzoną i podsycaną owym zagadnieniem ciekawość. W Biblii Tysiąclecia – w wydaniu IV z 1988 roku – znajduje się przypis do przytoczonego wyżej fragmentu Apokalipsy świętego Jana, oznaczonego rozdziałem 13 i wersem 18, potwierdzający wspomnianą wyżej ludzką nieudolność w dotarciu do sedna prawdy i poznania faktycznego znaczenia wyszczególnionego symbolu liczby: sześćset sześćdziesiąt sześć. W owym przypisie wybitne grono uczonych, pochłoniętych ambitną pracą nad rozszyfrowaniem intrygującej zagadki, przyznaje, iż nie poznano dotąd „liczby imienia, czyli sumy wartości cyfrowej liter”. Ogrom badań i analiz wieńczą szczegółowe informacje dotyczące jedynie symboliki zrośniętych ze sobą cyfr. Dzięki owym pracom jesteśmy w stanie bezsprzecznie poznać, iż liczba sześć jest liczbą Genesis posiadającą dwa symbole: heksagram i pieczęć Salomona, łączące żywioły i gwiazdy rządzące zodiakiem, a liczba sześćset sześćdziesiąt sześć stanowi zaprzeczenie Boskiej doskonałości i wypaczenie Trójcy Świętej. Dzięki owym pracom jesteśmy również w stanie bezproblemowo dotrzeć do bogatego źródła informacji, dokładnie opisujących charakterystykę wyszczególnionych liczb. Nie ma więc sensu powielać tego, co już zostało sprecyzowane w iście wyczerpujący oraz zadowalający sposób, bo zaspokajający głód wiedzy.
Zastanawiam się raczej nad jedną, istotną (według mnie) rzeczą – drobnym elementem, który być może został pominięty, niezauważony?...
Liczby mają bowiem ogromne znaczenie w Piśmie Świętym. Odzwierciedlają porządek świata – wszelkiego stworzenia. Odnoszą się do początku i końca. Symbolizują konstrukcję relacji oraz zależności czy sąsiedztwa, znaczenie, sens i wartość wszelkiego bytu, jaki stworzył Bóg. Z tego pewnie powodu wybitni teologowie i uczeni w Piśmie koncentrują się na odszyfrowaniu cyfrowego zapisu imienia, starając się w ów sposób obliczyć i poznać „sumę wartości cyfrowej liter”…
A, co, jeśli w owej podanej nazwie, charakteryzującej Bestię i człowieka, bardziej chodzi o literę niż sumę?
Święty Jan posłużył się zapisem cyfrowym, którym nazwał owe dwa stworzenia, by poprzez symbolikę poszczególnych liczb: szóstki i sześciuset sześćdziesięciu sześciu, obnażyć ich wspólny mianownik, którym jest… podobieństwopokrewieństwo natury porównanych ze sobą wyżej wymienionych istot. Znając bowiem znaczenie owych liczb jesteśmy w stanie wymienić wszystkie cechy złego ze względu na świadomość, iż symbol Bestii jest całkowitym wypaczeniem Trójcy Świętej. Skoro więc Bóg jako „333” jest doskonały i święty, wszechmogący i potężny, dobry i miłosierny, sprawiedliwy i uczciwy, mądry i miłujący, to Lucyfer jako „666” jest odwrotnością wszystkich, wymienionych zalet – jest uosobieniem wad, dlatego jest niedoskonały i przeciętny, silny, ale nie na miarę Samego Stwórcy, zdolny i inteligentny, ale nie nieograniczony w posiadanych umiejętnościach, a wobec tego i ułomny oraz bezradny wobec Pana Nieba i Ziemi, jest zły i bezwzględny, surowy i żądny zemsty, nieuczciwy i niesprawiedliwy, stronniczy i egocentryczny, egoistyczny i pyszny, nienawidzący, bo przepełniony gniewem, roszczeniowy i żądający, ogołacający, a nie ubogacający. Skoro więc Bóg jest Prawdą, Drogą i Życiem, tak Syn Jutrzenki jest kłamstwem, końcem i śmiercią. Skoro więc z Bogiem łączą się trzy cnoty teologiczne, jak wiara, nadzieja i miłość, tak z Lucyferem kojarzą się tylko doznania i doświadczenia, wszystko to, co zbadane i co namacalne, co znajduje się w intelektualnym zasięgu rozumowych umiejętności, jak również kojarzy się beznadzieja i niemoc oraz nienawiść.
Zatem!, jeśli na podstawie owej symboliki liczb jesteśmy w stanie scharakteryzować Dobro i zło, tak z cyfrowego zapisu imienia Bestii, będącego równocześnie imieniem człowieka, jesteśmy w stanie dostrzec podobieństwo łączące owe dwa stworzenia, a tym samym jesteśmy w stanie poznać pokrewieństwo natury ludzkiej z naturą upadłego anioła. W owym, wyszczególnionym celu winniśmy może bardziej posłużyć się literą, jako psychoanalizą, niż liczbą, jako matematycznym rozszyfrowywaniem kodu poszczególnych cyfr. Przyglądając się więc cechom charakteryzującym złego, poznajemy prawdę o nas samych – prawdę: kim jest człowiek? Ów wspólny mianownik jako liczba imienia, zapisana trzema szóstkami, jest psychologicznym odzwierciedleniem podobieństwa i pokrewieństwa istoty ludzkiej z istotą Bestii. Wszystkie więc wyżej wymienione cechy charakteryzujące Syna Jutrzenki są opisem idealnie przedstawiającym prawdziwą, bezwstydnie obnażoną szczerością naturę człowieka.
Ludzie są jak Bestia, bo Bestia jest jak ludzie.
Owa zależność wynikająca z pokrewieństwa i podobieństwa natury wymienionych stworzeń może wywoływać oburzenie oraz rozgniewanie, ale…
czyż grzech nie jest naszą słabością?, czyż czynienie zła nie jest w nas odruchem niemal bezwarunkowym, aktywnością, która się po prostu w nas dzieje i za naszym pośrednictwem urzeczywistnia, czynnością niekontrolowaną i naturalną niczym oddychanie, a przez to i niemal niezauważalną oraz niepostrzeżenie wypływającą na zewnątrz z naszych trzewi; a czyż czynienie dobra nie wymaga od nas zaangażowania, poświecenia, wysiłku i wyrzeczenia – tego, co nas często zniechęca i męczy?, czyż nie czerpiemy większej przyjemności z wygody jaką jest sukces zrealizowanych marzeń niż z ofiarności cierpienia, cierpliwości, modlitwy i konieczności dźwigania krzyża?, czyż pycha nie stanowi naszej wrodzonej zdolności do samouwielbienia, a pokora nie jest formą niepożądaną, bo żądającą od nas wyrzeczenia się samych siebie w imię wyższych celów, często dla ludzkich zdolności poznania niezrozumiałych i (pozornie) niesprawiedliwych?, czyż nie fascynuje nas zło i wszystko, co od zła pochodzi?, czyż nie lubimy się bać i napawać cudzym cierpieniem?, czyż nie sięgamy po filmy przedstawiające przemoc z większą ekscytacją niż po dokumenty, będące świadectwem dobra?, czyż nie niszczymy więcej niż jakiekolwiek inne stworzenie?, czyż nie służymy bardziej naszemu ego niż Bogu, od którego pochodzimy, bo przez którego zostaliśmy stworzeni?
Niestety jesteśmy jak Bestia, a Bestia jest jak my z całą naszą paskudną, mroczną stroną niepohamowanej w dzikości instynktów natury, dlatego nosimy to samo imię liczby: sześćset sześćdziesiąt sześć – jesteśmy zaprzeczeniem Boskiej doskonałości i wypaczeniem Trójcy Świętej, dlatego też święci, którzy byli świadomi owej marności nad marnościami, owej nędzy, nigdy nie potrafili mówić o sobie w kontekście nieskazitelności i idealności, a jedynie grzeszności, słabości i niegodziwości, dostrzegając w sobie samych jedynie brak jakichkolwiek, chociażby mizernych zasług na Miłość, jaką mimo wszystko obdarzał ich Bóg Ojciec i za jaką byli nieustannie Panu swemu wdzięczni, starając się wynagrodzić Dobroć swego Stwórcy prowadzeniem nieustannej walki z własną naturą i jej nieposkromionym apetytem na zaspokojenie osobistych potrzeb i pragnień, popędów i instynktów, wyobrażeń i marzeń, zwalczeniem w sobie Bestii.
Oczywiście ktoś może nie zgodzić się z powyższymi rozważaniami, będącymi jedynie próbą zrozumienia wspomnianej liczby imienia, które w żaden sposób nie budzi satysfakcji ani w żaden sposób nie przyczynia się do poczucia zadowolenia, a raczej wywołuje zaskoczenie i rozczarowanie, rozgoryczenie i bunt zdrowego rozsądku, bo przecież (prawdopodobnie) każdy chce być wyjątkowy i dobry. Oczywiście ktoś może sprzeciwić się przedstawionym wnioskom, powołując się na obraz i podobieństwo człowieka do Boga, na które to istota ludzka została stworzona przez Samego Ojca, i (naturalnie!) będzie miał rację, przywołując wspomniany obraz i podobieństwo, ale!...
Czy ów obraz i podobieństwo nie dotyczą tylko wyglądu i zdolności oraz powołania nas do czynienia sobie ziemi poddanej?
Biorąc pod uwagę nasze predyspozycje, nasze skłonności do popełniania błędów, do ulegania pokusom i słabościom, do egocentryzmu i egoizmu, biorąc również pod uwagę naszą grzeszność i mroczność czy skłonność do zabijania oraz niszczenia, śmiem twierdzić, iż ludzka charakterystyka w żaden sposób nie odzwierciedla cech Boga Ojca, a trafnie utożsamia się z osobowością Bestii. Gdyby było inaczej niż sądzę, świat byłby lepszy niż jest a ludzie zdecydowanie bardziej życzliwsi i serdeczniejsi wobec siebie na wzajem niż w ogóle potrafią być, a poza tym to i czynienie dobra byłoby czymś zupełnie naturalnym, samoistnie wynikającym z naszych myśli, uczynków, słów, intencji i codziennego życia, a grzeszenie z kolei pomyłką, potknięciem, czymś, co się zdarza i co potrafilibyśmy wyeliminować, aby nigdy więcej nie obrażać Pana Boga. Tymczasem jest odwrotnie, ponieważ (niestety) nie jesteśmy jak Ojciec Niebieski idealni, doskonali, święci, miłosierni, dobrzy, sprawiedliwi, mądrzy i zdolni do tak wielkiej Miłości, do jakiej zdolny jest Stwórca. Ze względu na naszą potworną naturę, oznaczoną liczbą sześćset sześćdziesiąt sześć, a więc ze względu na naszą skłonność do zazdrości, nienawiści, agresji, pychy, jesteśmy powołani do świętości, ale – jak zaznacza święty Jan w Apokalipsie – nie wszyscy, gdyż „wszyscy mieszkańcy ziemi będą oddawać pokłon władcy (Bestii) – każdy, którego imię nie jest zapisane od założenia świata w księdze życia zabitego Baranka, (więc) jeśli kto do niewoli jest przeznaczony, idzie do niewoli, a jeśli kto na zabicie mieczem – musi być mieczem zabity” (Ap 13,8-10).
c.d.n.