Nadzieja
„A
cała ziemia w podziwie powiodła wzrokiem za Bestią; i pokłon oddali Smokowi, bo
władzę dał Bestii. I pokłon oddali Bestii, mówiąc: „Któż jest podobny do Bestii
i któż potrafi rozpocząć z nią walkę?”.”
(Ap
13,3-4)
Jakaż w nas nadzieja i jakaż dzięki niej
wytrwałość, wyrozumiałość, cierpliwość i jakież zaufanie do Boga oraz pokorne
oczekiwanie na Jego pomocną interwencję w momentach codziennych kryzysów? Jakaż
w nas wiara, że w Ojcu jest wszystko, cokolwiek człowiekowi potrzebne do bycia
szczęśliwym? Jakaż w nas nadzieja, iż Bóg, który „tak bowiem umiłował świat, że
Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale
miał życie wieczne” (J 3,16), traktowany jest w sposób pogardliwy z
przekonaniem lub ze zwątpieniem w Jego wszechmoc i Miłosierdzie?...
Zawsze dążymy do tego, by było w życiu tak,
jak my sami tego chcemy! Podejmujemy decyzje i działania, budując rzeczywistość
wokół siebie według własnych potrzeb i oczekiwań. W doczesnym życiu bardziej
bowiem hołdujemy osobistej wygodzie niż Bogu, którego odrzucamy i ignorujemy z
tytułu rygorystycznych zasad Prawa, zdradzającego wymagające oblicze Pana – Stworzyciela
Nieba i Ziemi, jak również wydającego się ograniczać naszą wolność, przy czym
(świadomie czy nie) owym krnąbrnym, niepokornym i buńczucznym oraz egoistycznym
zachowaniem zbaczamy z Drogi, jaką jest Sam Jezus Chrystus, narażając się nie
różne niebezpieczeństwa, nieprzyjemności, rozczarowania, cierpienia,
nieszczęścia… i wszelkiego rodzaju sytuacje, niszczące w nas poczucie
bezpieczeństwa i harmonii, a więc tego, czego pragniemy i co usiłujemy zdobyć w
zmaganiach z przekornym losem każdego dnia. Niestety konsekwencje naszych
wyborów, decyzji, czynów czy stosunków międzyludzkich często są niezgodne z
naszymi oczekiwaniami. Rozczarowują nas, a wówczas i nastawiają wrogo wobec
Samego Boga, dlatego też zwykliśmy w formie wyporu poczucia własnej winy
obarczać Ojca Niebieskiego odpowiedzialnością za ludzkie błędy i przewinienia,
dlatego zwykliśmy z lekkością i bezmyślnością oskarżać Stwórcę o zło, do
którego (paradoksalnie!) sami się przyczyniliśmy poprzez zaspokajanie
osobistych potrzeb i głodu własnego egoizmu oraz egocentryzmu. Stąd też wzięły
się bluźniercze pytania, typu: „Gdzie był Bóg, gdy wojna pochłaniała miliony
niewinnych ofiar?!”; „Jak Bóg może spokojnie patrzeć na głodujące,
wykorzystywane fizycznie lub psychicznie dzieci?!”; „Jak Bóg może być obojętny
wobec umierania dzieci i cierpienia matek, które muszą zmierzyć się ze śmiercią
własnych pociech?!” – pytania, jakie tak naprawdę powinniśmy zadawać sobie sami
w każdej godzinie przemijającego czasu naszej doczesnej wędrówki do Królestwa
Niebieskiego. Owe pytania demaskują bowiem naszą podłą, odrażającą naturę, bo
to nie Bóg, ale ludzie wywołują konflikty polityczne, wojny, zabijają, grabią,
niszczą; bo to nie Bóg, a ludzie obojętnie gromadzą informacje medialnych
wiadomości, odsłaniające tragedie głodujących czy wykorzystywanych przedmiotowo
małoletnich; a śmierć dzieci i żałoba rodziców?...
Czy ważny jest tylko nasz ból?!
Bóg Ojciec poświecił na Krzyżu własnego
Syna, by nas ratować z otchłani piekielnych dla życia wiecznego w Królestwie
Niebieskim, a my tę Miłość depczemy… Jezus Chrystus jako Dziecko konał w
męczarniach w imię naszego Zbawienia, a my przechodzimy obok umierającej
Pociechy z lodowatą znieczulicą w sercach, obojętnie przyglądając się Jej
cierpieniom i biernie współuczestnicząc w katowaniu Niewinnego, z którego
Ofiary czerpiemy przywileje, jakich nawet nie jesteśmy godni. Matka Boża
została przeszyta mieczem boleści i bezradności na wskroś, tracąc umiłowanego
Syna w sposób bestialski i bardziej niż okrutny, ale my gardzimy Maryją, bo to
tylko nasze uczucia się liczą, a cudza tragedia jest tylko zdarzeniem
podnoszącym napięcie i statystyki.
A, gdybyśmy tak odwrócili sytuację i
stanęli po przeciwnej stronie balustrady?
Wyobraźmy sobie, że śmierć przychodzi do
naszego domu, staje przed nami twarzą w twarz i informuje nas, iż musi zabrać
nasze bezbronne, niewinne dziecko, by ratować w ten sposób życie sąsiada, za
którym w dodatku nie bardzo przepadamy, bo z którym nie łączą nas życzliwe
relacje. Wyobraźmy sobie, że od tego momentu czuwamy w szpitalu przy łóżku
ciężko chorej, umierającej pociechy, a salę, w jakiej przebywamy osaczeni
cierpieniem, strachem, niepewnością i wyczekiwaniem, mijają rozbawieni,
ignorujący nas odwiedzający. Słyszymy dźwięki raniące nasze serce jeszcze boleśniej.
Słyszymy bowiem radość i beztroskę, żarty i wypowiedzi pełne spontaniczności, a
my… dławimy się żalem, bo jesteśmy zauważani w miażdżącym nas cierpieniu, ale
ignorowani, odrzuceni, nie wspierani, nie pocieszani, a nawet nie szanowani
choćby odgłosem milczenia, jakiego okazania nam byśmy prawdopodobnie w tym
momencie potrzebowali, by dostrzec w kimś nas mijającym empatię i zrozumienie
przeżywanego przez nas udręczenia. Wyobraźmy sobie również finał owej historii…
Nasze dziecko wydaje ostatnie, bezsilne tchnienie z obumierającej piersi, jak
Jezus konający na Krzyżu, a my właśnie w tej chwili potwornie bolesnego
rozstania z ukochaną pociechą, niczym Maryja, upadamy pod łóżkiem szpitalnym,
jak Matka Boża pod Drzewem Zbawienia, i… - dosłownie! – wyjemy z rozpaczy, a
gdy tak wijemy się w bezradności i niemocy, w konwulsjach miażdżącego nas
cierpienia i katującej nas bestialsko żałoby, ktoś nagle zagląda do sali i
zwraca nam uwagę, że zachowujemy się niestosownie, bo zagłoś; no! – a tym kimś
jesteśmy właśnie my - my, którzy chcemy żyć dziś wygodnie i spokojnie,
komfortowo i sielankowo z wywyższeniem własnego ego, a z poniżeniem bliźniego,
jeśli ten nie dopasowuje się do naszych potrzeb.
Tak wygląda nasza „nadzieja” – to nasze
oczekiwanie na spełnienie naszych! pragnień i kaprysów, a odrzucenie woli Ojca.
Z powodu owej „nadziei” nie stać nas na cierpliwość, na pokorę. Odczuwane przez
nas apetyty są krwiożercze i zachłanne, żądające i roszczeniowe, pretensjonalne
i nieposkromione w zachłanności, dlatego Aron pozwolił ludowi Izraela „uczynić
boga, który by szedł przed nim” (Wj 32,1), gdy ten stanie w obliczu niepewności
i lęku o jutro, a tym samym gdy ten poprzez nieoczekiwane wydarzenia zostanie ogołocony
z kontroli nad teraźniejszością i przyszłością; dlatego ów lud złożył pokłon
cielcowi wykonanemu ze złota, tańcząc i śpiewając na chwałę wykonanemu posągowi
(Wj 32,19); dlatego też „cała ziemia w podziwie wodzi wzrokiem za Bestią i
oddaje pokłon Smokowi, dającemu władzę Bestii”, bo nie potrafimy w Bogu
dostrzec Przeciwnika Bestii, który ją wywyższa i który (dzięki temu) jest
zdolny rozpocząć z nią walkę (Ap 13,3-4); dlatego współczesny Kościół chyli
służalczo czoło przed państwową władzą, a nie przed Majestatem Pana i Stwórcy
Nieba oraz Ziemi, ulegając niedorzecznym, bo obowiązującym jedynie w miejscach
kultów religijnych, obostrzeniom, które na przykład w ogóle nie są
przestrzegane w restauracjach i barach, a tym samym prawdopodobnie nie aż! tak
restrykcyjnie obowiązkowe w wymienionych placówkach…
Jakaż jest nasza wiara, a wraz z nią
idąca w parze, nadzieja?!, skoro nie ufamy w zbawienną wszechmoc Boga, skoro
wątpimy, że Ojciec Niebieski jest w stanie nas ocalić i wyprowadzić z „ziemi
egipskiej” – z zagrożenia śmiertelnego pandemii koronawirusa; skoro sami księża
toną we wszem ogarniającej ich panice i histerii, i!, uciekając przed COVID-19,
zamykają szczelnie kościoły, odgradzają się od wiernych, zatrzaskują w
tabernakulum Eucharystię i w nawach świątyń ukrywają sakramenty, uciekając w
rezultacie owych decyzji od Samego Zbawcy – Dawcy Życia. Jakaż jest nasza
nadzieja?!... i czy w ogóle jest?...
Pan nas „wykarmił i wychował jak synów, lecz my występujemy nieustannie przeciw Niemu,
i choć wół rozpoznaje swego pana i osioł żłób swego właściciela, tak my na niczym
się nie znamy i niczego nie rozumiemy” (Iż 1,2-3), dlatego jesteśmy pozbawieni
zdolności do odczuwania nadziei, a przez to do trwania w ufności Bogu i w cierpliwości,
w pokorze i w modlitwie, a przez to też jesteśmy naturą podobni do Syna Jutrzenki,
gdyż – jak Lucyfer – stawiamy przed swym Panem jedynie żądania i prosimy uparcie
oraz egoistycznie o realizację własnych intencji, wyznaczając swemu Ojcu skrupulatnie
wymierzony czas, w jakim Stwórca winien spełnić nasze oczekiwania; dlatego… „liczba
Bestii to liczba człowieka”.
c.d.n.