„Czyż
ci nie rozkazałem: Bądź mężny i mocny? Nie bój się i nie lękaj, ponieważ z tobą
jest Pan, Bóg twój, wszędzie, gdziekolwiek pójdziesz.”
(Joz 1,9)
Uważnie obserwuję
wydarzenia i reakcje na owe wydarzenia, wypełniające otaczającą człowieka
współczesną rzeczywistość, zaszczuwaną koronawirusem i echem, obwieszczającym
skalę rozprzestrzeniających się zagrożeń i śmierci zuchwale rozgaszczającej się
w różnorodnych zakamarkach świata; obserwuję i dostrzegam coraz bardziej
potęgujący panikę strach, nakazujący ludziom zachowanie szczególnej
ostrożności.
Nawet już i w Kościoły,
w liturgię wdarł się cień owego paraliżującego społeczeństwo lęku.
Histeria czy zdrowy
rozsądek?...
Trudno mi nie ulec
pokusie stwierdzenia, że stosunek służby zdrowia czy rządu w ogóle interpretuję
raczej w kategorii niezrozumiałej dla mnie i przedziwnej interwencji państwa w
środowisko katolickie. Nie chcę demonizować i oczywiście dopuszczam do siebie
świadomość błędu w przedstawionej śmiało ocenie zaistniałej sytuacji, ale muszę
zaakcentować pewną istotną szczelinę zaniedbania, jakiego dopuściła się
urzędowa troska o obywatela, wymuszająca na chrześcijanach zachowanie
określonych zasad szczególnej ostrożności, będącej zaczątkiem uśpienia
normalnych, spontanicznych relacji międzyludzkich na czas nieokreślony, jak
również będącej zaczynem rozluźnienia stosunków człowieka z Panem Bogiem.
Pragnę bowiem zaznaczyć, iż wprowadzone zmiany państwowego wymogu, deformujące
codzienność Kościoła, byłyby dla mnie cennym pouczeniem i bezdyskusyjną
koniecznością, kształtującą charakter obecnego życia publicznego rygorystycznie
podporządkowanego ustalonej dyscyplinie, gdyby owe wymogi dotyczyły każdej
dziedziny codziennych obowiązków oraz miejsca, w którym ludzie się tłoczą,
gromadzą, spotykają, wchodzą ze sobą w przypadkowe a tym samym nieuniknionej
relacje, dotykają się czy mimowolnie dzielą się wydychanym i wdychanym
powietrzem. Dziwnym i bardzo zaskakującym zakazem wydają się wcielone w życie
chrześcijańskie i w obrzędy liturgiczne zasady, kiedy w drodze na Mszę świętą,
mijam przepełnione restauracje i kawiarnie, kiedy posyłam dziecko do szkoły,
kiedy korzystam z środków transportu komunikacji miejskiej, kiedy robię zakupy,
ocierając się o klientów ogromnych super- czy hiper-marketów lub galerii
handlowych, kiedy jestem ułaskawiana przez wyrozumiałość urzędową państwa w
momentach normalnie funkcjonującego społeczeństwa, posiadających charakter
dochodowy i przynoszących namacalne zyski finansowe. W obliczu owego braku
harmonii i zrównoważenia nie dostrzegam więc przyczyn zdrowego rozsądku, a
jakiejś niezrozumiałej dla mnie histerii?!,… a może nagonki na środowisko
chrześcijańskie?... W tak sprzecznej sytuacji codziennego życia nie umiem
znaleźć w sobie zgody, chociaż mimo wszystko staram się dostosować do
postawionych mi rygorystycznie wymogów państwa, na brak wody świeconej w
kropielnicach, na konieczność przyjmowania Pana Jezusa na dłoń, na zakaz
przekazywania sobie Znaku Pokoju poprzez podanie ręki. Obawiam się również,
obserwując owe zjawisko zachodzących w Kościele zmian, że niebawem wszystkie
świątynie chrześcijańskie zostaną zamknięte a nabożeństwa odwołane na czas
nieokreślony i że jedynymi miejscami tętniącymi normalnym, spontanicznym rytmem
społecznego zwykłego i niczym niezakłóconego funkcjonowania będą nadal
restauracje, kawiarnie, sklepy, centra handlowe, placówki edukacyjne, urzędy,
zakłady pracy itp. instytucje.
Czyżby sacrum było
bardziej zakaźne niż profanum?!...
W obecnej sytuacji,
zaskakującej sprzecznością, balansującą pomiędzy państwowymi zakazami a
pozwoleniami, rygorystycznymi wymaganiami a pobłażliwym akceptowaniem rażących
odstępstw od dyscypliny wprowadzonej w życie tylko! kościelne, obserwuję
uważnie postawy chrześcijan, których strach i zachłanne wręcz, paniczne
podporządkowywanie się zasadom, wprowadzonym w obrzędy liturgiczne, budzi we
mnie smutek. W czasie owych mimowolnych obserwacji i spostrzeżeń nie umiem
bowiem pozbyć się ubolewania nad brakiem wiary oraz zaufania we wszechmocne
możliwości Boga Ojca i w twórczą moc woli naszego Pana – przecież wszystko
zależy od Niego, bo od Niego jako Stwórcy pochodzi, przecież to On wykupił nas
i każdego z nas wzywa po imieniu, zwracając się do nas z prośbą, abyśmy się nie
lękali!, i z zapewnieniem, że jesteśmy Jego własnością i do Niego należymy (Iz
43,1), przecież to On ujmuje nas za prawicę i przychodzi nam z pomocą (Iż
41,13), przecież to On jest pośród nas i to On – Mocarz zbawi, uniesie się
weselem nad nami i odnowi swą miłość (So 3,16-17), przecież to również On
naucza nas, byśmy „nie bali się tych (tego), co zabijają (zabija) ciało, lecz duszy
zabić nie mogą (może), i byśmy raczej bali się Tego, który duszę i ciało może
zatracić w piekle” (Mt 10,28).
Z jakiegoż więc powodu
ulegamy strachowi, paraliżującemu nasze zmysły i zdrowy rozsądek oraz
zabijającemu w nas zdolność do pokładania nadziei w Ojcu Niebieskim? Czyż
doczesne życie człowieka nie jest już odmierzone w dniu jego poczęcia? Czyż nie
zostaliśmy już wpisani w księgę przeznaczenia? Czyż nie mamy w sobie ani krzty
świadomości, że ilość podarowanego nam czasu w okresie doczesnego życia jest
już skrupulatnie wyliczona i jest równie skrupulatnie odliczana każdego dnia o
każdej godzinie?!, więc jeśli mamy żyć lat pięćdziesiąt, to będziemy żyć
pięćdziesiąt, a jeśli jedenaście, to w jedenastym roku odmierzonego nam wieku
umrzemy i nic na to nie poradzimy, a czy stanie się to na skutek koronawirusa
czy zawału serca lub jakiejkolwiek innej przewrotnej choroby,… Jakiś na to mamy
wpływ? Modlić się raczej powinniśmy, by od nagłej i nieoczekiwanej śmierci Bóg
nas uchował, i by nas obdarzył odejściem spokojnym, podobnym do snu.
Obecnie towarzyszące
nam zagrożenie zarażenia się koronawirusem jest egzaminem naszej dojrzałości
duchowej, dojrzałości naszej wiary, naszego oddania się Bogu i miłości, która
powinna nas, jako dzieci, łączyć z Ojcem Wszechmogącym, jest również
możliwością spojrzenia sobie w oczy, poznania własnego oblicza – siebie samego
jako chrześcijanina i apostoła Jezusa. Obecnie też w obliczu istniejącego
zagrożenia widzę (przysłowiowym: gołym okiem) wszechobecny, ludzki apetyt na
życie, zachłanność na doczesność, pragnienie zatrzymania wieczności na
płaszczyźnie przyziemnej czasoprzestrzeni, instynkt przetrwania… Ludzie tak
panicznie boją się śmierci. Ludzie tak bardzo pragną żyć, a… ja?!...
Czuję w sercu spokój,
błogi spokój. Czasami, bardzo nawet rzadko, kiedy zagadnie mnie i nakłoni do
refleksji myśl o śmierci w danej chwili, odczuwam troskę o (przede wszystkim)
syna, który jeszcze tak wiele potrzebuje miłości, cierpliwości, ciepła, pomocy
i opieki, wsparcia – który jeszcze potrzebuje matki, by oswoić w sobie gniew
buntu młodzieńczego, dzikość emocji, nieograniczoność myśli i nieprzewidywalność
wyobraźni; odczuwam troskę, a później nagle ukojenie, bo… Jakaż jest we mnie
moc twórcza, oprócz modlitwy? Co takiego wielkiego i pięknego mogę zrobić dla
dobra mojego syna jako matka?... NIC nie mogę zrobić, absolutnie NIC. Bez
Boga?!, NIC nie mogę zrobić. Iluż bowiem wielkich, bo niosących w swoich
sercach Miłość i Mądrość Pana, wychowała się bez matki? Czyż tacy jak święty
Jan Paweł II, czy chociażby pani dr Wanda Błeńska, jako półsieroty, którym
śmierć odebrała matki, nie okazali się ludźmi wybranymi przez Boga i
namaszczonymi przez Ojca Niebieskiego Duchem Świętym? Toż to prawdziwe i piękne
pochodnie Światła Miłości i Mądrości naszego Stwórcy. Wszystko bowiem zależy,
bo pochodzi od Boga. Cóż więc mogę jako człowiek w świetle wszechmocy mego
Pana?!... Mogę tylko i chcieć wierzyć, bo tylko dzięki wierze w Boga nigdy nie
będę się bać (Mk 5,36).
Czego pragnę?...
Proszę Boga o życie
pełne dobrych owoców.
A, czas… Cóż mi po
nim?!, jeśli w obliczu śmierci uświadomię sobie, że całe swoje siedemdziesiąt
czy sto lat zmarnowałam na lęk, błahostki, powierzchowność i wygodę, że żyłam
po prostu… byle jak… Cóż mi po nim?...
Proszę Boga o życie
piękne, bo pełne dobrych owoców, będących spełnieniem woli Ojca moją myślą,
mową i uczynkiem. Proszę Boga o życie, które może być małą jabłonią, ale o
rozłożystej koronie, przypominającej wiklinowy kosz splecionych gałęzi pełen
soczystych, purpurowych, błyszczących słońcem jabłek.
„Odwagi!, Bóg jest, nie
bójmy się.” (Mk 6,50)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz