wtorek, 3 marca 2020

STRACH


„Czyż ci nie rozkazałem: Bądź mężny i mocny? Nie bój się i nie lękaj, ponieważ z tobą jest Pan, Bóg twój, wszędzie, gdziekolwiek pójdziesz.”
(Joz 1,9)

Uważnie obserwuję wydarzenia i reakcje na owe wydarzenia, wypełniające otaczającą człowieka współczesną rzeczywistość, zaszczuwaną koronawirusem i echem, obwieszczającym skalę rozprzestrzeniających się zagrożeń i śmierci zuchwale rozgaszczającej się w różnorodnych zakamarkach świata; obserwuję i dostrzegam coraz bardziej potęgujący panikę strach, nakazujący ludziom zachowanie szczególnej ostrożności.
Nawet już i w Kościoły, w liturgię wdarł się cień owego paraliżującego społeczeństwo lęku.
Histeria czy zdrowy rozsądek?...
Trudno mi nie ulec pokusie stwierdzenia, że stosunek służby zdrowia czy rządu w ogóle interpretuję raczej w kategorii niezrozumiałej dla mnie i przedziwnej interwencji państwa w środowisko katolickie. Nie chcę demonizować i oczywiście dopuszczam do siebie świadomość błędu w przedstawionej śmiało ocenie zaistniałej sytuacji, ale muszę zaakcentować pewną istotną szczelinę zaniedbania, jakiego dopuściła się urzędowa troska o obywatela, wymuszająca na chrześcijanach zachowanie określonych zasad szczególnej ostrożności, będącej zaczątkiem uśpienia normalnych, spontanicznych relacji międzyludzkich na czas nieokreślony, jak również będącej zaczynem rozluźnienia stosunków człowieka z Panem Bogiem. Pragnę bowiem zaznaczyć, iż wprowadzone zmiany państwowego wymogu, deformujące codzienność Kościoła, byłyby dla mnie cennym pouczeniem i bezdyskusyjną koniecznością, kształtującą charakter obecnego życia publicznego rygorystycznie podporządkowanego ustalonej dyscyplinie, gdyby owe wymogi dotyczyły każdej dziedziny codziennych obowiązków oraz miejsca, w którym ludzie się tłoczą, gromadzą, spotykają, wchodzą ze sobą w przypadkowe a tym samym nieuniknionej relacje, dotykają się czy mimowolnie dzielą się wydychanym i wdychanym powietrzem. Dziwnym i bardzo zaskakującym zakazem wydają się wcielone w życie chrześcijańskie i w obrzędy liturgiczne zasady, kiedy w drodze na Mszę świętą, mijam przepełnione restauracje i kawiarnie, kiedy posyłam dziecko do szkoły, kiedy korzystam z środków transportu komunikacji miejskiej, kiedy robię zakupy, ocierając się o klientów ogromnych super- czy hiper-marketów lub galerii handlowych, kiedy jestem ułaskawiana przez wyrozumiałość urzędową państwa w momentach normalnie funkcjonującego społeczeństwa, posiadających charakter dochodowy i przynoszących namacalne zyski finansowe. W obliczu owego braku harmonii i zrównoważenia nie dostrzegam więc przyczyn zdrowego rozsądku, a jakiejś niezrozumiałej dla mnie histerii?!,… a może nagonki na środowisko chrześcijańskie?... W tak sprzecznej sytuacji codziennego życia nie umiem znaleźć w sobie zgody, chociaż mimo wszystko staram się dostosować do postawionych mi rygorystycznie wymogów państwa, na brak wody świeconej w kropielnicach, na konieczność przyjmowania Pana Jezusa na dłoń, na zakaz przekazywania sobie Znaku Pokoju poprzez podanie ręki. Obawiam się również, obserwując owe zjawisko zachodzących w Kościele zmian, że niebawem wszystkie świątynie chrześcijańskie zostaną zamknięte a nabożeństwa odwołane na czas nieokreślony i że jedynymi miejscami tętniącymi normalnym, spontanicznym rytmem społecznego zwykłego i niczym niezakłóconego funkcjonowania będą nadal restauracje, kawiarnie, sklepy, centra handlowe, placówki edukacyjne, urzędy, zakłady pracy itp. instytucje.
Czyżby sacrum było bardziej zakaźne niż profanum?!...
W obecnej sytuacji, zaskakującej sprzecznością, balansującą pomiędzy państwowymi zakazami a pozwoleniami, rygorystycznymi wymaganiami a pobłażliwym akceptowaniem rażących odstępstw od dyscypliny wprowadzonej w życie tylko! kościelne, obserwuję uważnie postawy chrześcijan, których strach i zachłanne wręcz, paniczne podporządkowywanie się zasadom, wprowadzonym w obrzędy liturgiczne, budzi we mnie smutek. W czasie owych mimowolnych obserwacji i spostrzeżeń nie umiem bowiem pozbyć się ubolewania nad brakiem wiary oraz zaufania we wszechmocne możliwości Boga Ojca i w twórczą moc woli naszego Pana – przecież wszystko zależy od Niego, bo od Niego jako Stwórcy pochodzi, przecież to On wykupił nas i każdego z nas wzywa po imieniu, zwracając się do nas z prośbą, abyśmy się nie lękali!, i z zapewnieniem, że jesteśmy Jego własnością i do Niego należymy (Iz 43,1), przecież to On ujmuje nas za prawicę i przychodzi nam z pomocą (Iż 41,13), przecież to On jest pośród nas i to On – Mocarz zbawi, uniesie się weselem nad nami i odnowi swą miłość (So 3,16-17), przecież to również On naucza nas, byśmy „nie bali się tych (tego), co zabijają (zabija) ciało, lecz duszy zabić nie mogą (może), i byśmy raczej bali się Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle” (Mt 10,28).
Z jakiegoż więc powodu ulegamy strachowi, paraliżującemu nasze zmysły i zdrowy rozsądek oraz zabijającemu w nas zdolność do pokładania nadziei w Ojcu Niebieskim? Czyż doczesne życie człowieka nie jest już odmierzone w dniu jego poczęcia? Czyż nie zostaliśmy już wpisani w księgę przeznaczenia? Czyż nie mamy w sobie ani krzty świadomości, że ilość podarowanego nam czasu w okresie doczesnego życia jest już skrupulatnie wyliczona i jest równie skrupulatnie odliczana każdego dnia o każdej godzinie?!, więc jeśli mamy żyć lat pięćdziesiąt, to będziemy żyć pięćdziesiąt, a jeśli jedenaście, to w jedenastym roku odmierzonego nam wieku umrzemy i nic na to nie poradzimy, a czy stanie się to na skutek koronawirusa czy zawału serca lub jakiejkolwiek innej przewrotnej choroby,… Jakiś na to mamy wpływ? Modlić się raczej powinniśmy, by od nagłej i nieoczekiwanej śmierci Bóg nas uchował, i by nas obdarzył odejściem spokojnym, podobnym do snu.
Obecnie towarzyszące nam zagrożenie zarażenia się koronawirusem jest egzaminem naszej dojrzałości duchowej, dojrzałości naszej wiary, naszego oddania się Bogu i miłości, która powinna nas, jako dzieci, łączyć z Ojcem Wszechmogącym, jest również możliwością spojrzenia sobie w oczy, poznania własnego oblicza – siebie samego jako chrześcijanina i apostoła Jezusa. Obecnie też w obliczu istniejącego zagrożenia widzę (przysłowiowym: gołym okiem) wszechobecny, ludzki apetyt na życie, zachłanność na doczesność, pragnienie zatrzymania wieczności na płaszczyźnie przyziemnej czasoprzestrzeni, instynkt przetrwania… Ludzie tak panicznie boją się śmierci. Ludzie tak bardzo pragną żyć, a… ja?!...
Czuję w sercu spokój, błogi spokój. Czasami, bardzo nawet rzadko, kiedy zagadnie mnie i nakłoni do refleksji myśl o śmierci w danej chwili, odczuwam troskę o (przede wszystkim) syna, który jeszcze tak wiele potrzebuje miłości, cierpliwości, ciepła, pomocy i opieki, wsparcia – który jeszcze potrzebuje matki, by oswoić w sobie gniew buntu młodzieńczego, dzikość emocji, nieograniczoność myśli i nieprzewidywalność wyobraźni; odczuwam troskę, a później nagle ukojenie, bo… Jakaż jest we mnie moc twórcza, oprócz modlitwy? Co takiego wielkiego i pięknego mogę zrobić dla dobra mojego syna jako matka?... NIC nie mogę zrobić, absolutnie NIC. Bez Boga?!, NIC nie mogę zrobić. Iluż bowiem wielkich, bo niosących w swoich sercach Miłość i Mądrość Pana, wychowała się bez matki? Czyż tacy jak święty Jan Paweł II, czy chociażby pani dr Wanda Błeńska, jako półsieroty, którym śmierć odebrała matki, nie okazali się ludźmi wybranymi przez Boga i namaszczonymi przez Ojca Niebieskiego Duchem Świętym? Toż to prawdziwe i piękne pochodnie Światła Miłości i Mądrości naszego Stwórcy. Wszystko bowiem zależy, bo pochodzi od Boga. Cóż więc mogę jako człowiek w świetle wszechmocy mego Pana?!... Mogę tylko i chcieć wierzyć, bo tylko dzięki wierze w Boga nigdy nie będę się bać (Mk 5,36).
Czego pragnę?...
Proszę Boga o życie pełne dobrych owoców.
A, czas… Cóż mi po nim?!, jeśli w obliczu śmierci uświadomię sobie, że całe swoje siedemdziesiąt czy sto lat zmarnowałam na lęk, błahostki, powierzchowność i wygodę, że żyłam po prostu… byle jak… Cóż mi po nim?...
Proszę Boga o życie piękne, bo pełne dobrych owoców, będących spełnieniem woli Ojca moją myślą, mową i uczynkiem. Proszę Boga o życie, które może być małą jabłonią, ale o rozłożystej koronie, przypominającej wiklinowy kosz splecionych gałęzi pełen soczystych, purpurowych, błyszczących słońcem jabłek.
„Odwagi!, Bóg jest, nie bójmy się.” (Mk 6,50)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz