wtorek, 24 kwietnia 2018

BŁAGANIE


„Obchodzono w Jerozolimie uroczystość Poświęcenia Świątyni. Było to w zimie. Jezus przechadzał się w świątyni, w portyku Salomona. Otoczyli Go Żydzi i mówili do Niego: Dokąd będziesz nas trzymał w niepewności? Jeśli Ty jesteś Mesjaszem, powiedz nam otwarcie. Rzekł do nich Jezus: Powiedziałem wam, a nie wierzycie, bo nie jesteście z moich owiec. Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną, a Ja daję im życie wieczne. Nie zginą na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki. Ojciec mój, który Mi je dał, jest większy od wszystkich. I nikt nie może ich wyrwać z ręki mego Ojca. Ja i Ojciec jedno jesteśmy.”
(J 10,22-30)

Świat rdzewieje, kruszy się i powolną, „bezobjawową” śmiercią samozniszczenia umiera pod pancerzem błyszczącej przyłbicy, pod którą już nie ma oblicza walecznego rycerza wiernego Bogu, honorowi i ojczyźnie, a pod którą znajduje się jedynie twarz wycieńczonego, zmęczonego człowieka zżeranego pychą i żądzą posiadania oraz gromadzenia rzeczy bezwartościowych, bezużytecznych nawet tu i teraz. Szelest pieniędzy, szum przeliczanych banknotów zagłusza dziś melodyjne brzmienie nut wydobywanych z klawiatury listowia opuszkami natchnionego muzycznie wiatru. W niczym człowiek nie widzi Boga i nigdzie oraz nigdy się z Nim nie spotyka, bo w ogóle nie dostrzega Jego Obecności, chociaż wszędzie oraz zawsze jest Ona wyczuwalna i namacalna, wiernie sąsiedzka, ponieważ odzwierciedlona w dziełach Stwórcy – w całym świecie, w zjawiskach, w otoczeniu, w naturze, po prostu we wszystkim i we wszystkich, choć ludzie potrafią zdeformować i oszpecić, zniszczyć i obrzydzić piękno stworzenia, a w tym Piękno Pana osobistymi poglądami, decyzjami, wyborami, priorytetami i realizowanymi zadaniami. W Kościele nawet parafianie w rażącej większości wydają się zachowywać niczym Żydzi zobrazowani słowami wyżej przytoczonej Ewangelii i zniewoleni nieustannie dręczącą ich dociekliwością wewnętrznej pustki, będącej ugorem braku lub słabej wiary, powtarzający nieustannie i wręcz do znudzenia żebracze żądanie dławiącej ich wątpliwości. „Dokąd będziesz nas trzymał w niepewności? Jeśli Ty jesteś Mesjaszem, powiedz nam otwarcie.” – zdają się powtarzać umęczonym głosem zagubienia i słabości, rozsiewanym wszem wobec tonem akustyki wypełniającej echem całą świątynię, w której Dom Boży coraz częściej przypomina targowisko ludzkich intencji oraz osobowości. Człowiek zmienia obrzędy, upraszcza własne relacje z Bogiem nadużywając Jego Miłosierdzia, niszczy granicę oddzielającą dobro od zła, usprawiedliwiając wiele aktów podejmowanych decyzji czy działań czynnikami słabej i grzesznej natury tak właśnie, a nie inaczej stworzonej przez Pana, rozgrzeszając obrzydliwości owych decyzji czy działań Ojcowską Miłością i Wyrozumiałością, ale nie Sprawiedliwością, której coraz częściej nie bierze się pod uwagę, która przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie w Sądzie Ostatecznym…
Boże mój!, tak mi ciężko, przykro potwornie.
W Kościele coraz bardziej męczy mnie wszechobecność człowieka, jego dominacja i samozwańcze królowanie, hałaśliwa licytacja najwspanialszych idei i najwybitniejszych osobowości, przetarg na realizację wzniosłych, ale czy Bożych?!, inicjatyw. Gdzie w tym wszystkim jesteś mój Panie?!.. Gdzie jesteś?!... Kto zerwał z Twojej skroni Koronę?!... Kto degraduje Ciebie mój Boże i spycha z tronu na taboret przeciętnego, prostego parafianina?!...
Ludzie stają przed Tobą jak przed równym sobie, jak przed kimś zwyczajnym i tyle samo znaczącym, co cała reszta wiernych, ale czy wierzących?!, a przecież nikt z nas nie jest Mesjaszem, nikt z nas nie jest Zbawcą, nikt z nas nie odkupił, nie uwolnił i nie uświecił własną krwią nikogo oraz niczego, więc… jakim prawem śmiemy stawać przed Tobą zuchwale, pewnie, dumnie i pysznie?!, przywłaszczając sobie prawo królowania w Domu Bożym.
Boże mój!, tak ogromnie gorzki żal mnie przepełnia.
Pnącza kwiecistych wypowiedzi, odrysowujących Słowo Pisma Świętego, powojami wypełniają ciszę świątyni. Zrywane kwiaty owych Słów wynoszone są z Kościoła na zewnątrz, ale w życiu codziennym rzucane pod nogi, deptane, wcierane w bruk wywyższaniem człowieka i stawianiem istoty ludzkiej na pierwszym miejscu, które powinno i należy! do Ciebie mój Panie, bo przecież kiedy Ty jesteś na owym pierwszym miejscu, wszyscy i wszystko inne jest na właściwym miejscu, i wówczas panuje ład oraz porządek, wówczas tworzy się harmonia codzienności, odzwierciedlająca Twoją wolę a nie „widzi mi się” człowieka.
Panie mój!
Przemawiaj do mnie doniosłym i wyraźnym głosem, bym w harmiderze ludzkiego targowiska i przekupstwa, straganowego gwaru oraz licytacji słyszała tylko i wyłącznie! Ciebie, bo tylko wtedy będę mogła pójść za Tobą, wsłuchując się ufnie i radośnie w Twój głos, tylko wtedy będę mogła uwolnić się od sieci ludzkich rąk szarpiących mnie na różnorodne strony wygłaszanych poglądów czy przekonań, teorii czy porad, żądań czy oczekiwań, których intencje niekoniecznie są (a może nawet w ogóle nie są) nutą Twojego wołania.
Mów do mnie Panie. Rozmawiaj ze mną w ciszy i w modlitwie, wszędzie i zawsze, bym w zakleszczeniu przyziemnych interpretacji Twojej woli, dopasowywanej często do zwykłego stanu ludzkiego pragnienia posiadania wygody, nie odstępowała od Ciebie nawet na krok, bo tylko Ty jesteś w stanie zaprowadzić mnie na bezpieczne, soczyste pastwisko zielonych niw i spokojnych wód, na którym niczego mi nie braknie.
Boże mój!
Krusz mnie i spalaj, byś we mnie był obecny i wyraźny, by moje JA zostało zastąpione Twoim dzieckiem, bym coraz bardziej czuła się Twoja niż swoja własna, bym uczyła się i w konsekwencji umiała żyć według Twojej woli, a nie według osobistych decyzji czy celów, bym potrafiła wędrować dopasowując swoje stopy do śladów, które na Drodze Zbawienia pozostawiłeś dla nas, abyśmy się nie pogubili, nie zbłądzili, nie zatracili, byśmy „nie zginęli na wieki i by nikt nie wyrwał nas z Twojej ręki”.
Chcę być ziarnem pszenicy w Twojej dłoni, które pęcznieje w płomieniach Miłości wyczuwalnej w cieple Krwi – w dotyku Życia, które „jeżeli obumiera, przynosi plon obfity” (J12,24-26).
Wysłuchaj mnie Panie…



sobota, 14 kwietnia 2018

O PORANKU


Ludzie doszukują się źródła bytu, przyczyny wszelkiego istnienia, które można byłoby scharakteryzować, udowodnić, przedstawić w sposób czysto naukowy, namacalny i choć w tej dziedzinie zawziętego, ślepego dążenia są bezradni, walczą z Tobą Panie przeciwko Tobie na własne utrapienie i potępienie.
Czyżbyś nie był nieomylny i doskonały? Czyżby człowiek jako jedyne stworzenie Twego dzieła był wadliwą konstrukcją i błędem,… czy raczej efektem zbyt wielkiej, potężnej Miłości? Czy aż tak niepoprawnie i tak bardzo mocno umiłowałeś istotę ludzką, że w stanie owego rozkochania obdarowałeś ją talentami i zdolnościami niemal na własną miarę, wolną wolą, by mogła swobodnie podejmować wszelkie decyzje, by mogła czuć się szczęśliwą i niezależną, potrzebną i wartościową, kształtując osobistą codzienność i wpływając tym samym na formę wszelkich zwyczajów, obyczajów, norm czy relacji?... A, człowiek się zbuntował. Przygarnął skrzynie ofiarowanych mu darów i możliwości, oderwał się od Boga i przekraczając próg niewdzięczności ruszył w przyszłość przed siebie na skrzydłach egoizmu unosząc się nad ziemią i niestrudzenie budując obręcze oddzielającego go od Stwórcy muru obronnego teorii naukowych, w których i tak wiele nie potrafi ująć, i którymi niewiele umie wyjaśnić, wytłumaczyć, uzasadnić i udowodnić, ale… mimo wszystko uparcie brnie w samotność i pustkę własnego istnienia zimny i twardy jak skała na Twój dotyk w słońcu, na Twoje spojrzenie w oczy w kwiatach i zjawiskach cudownej, zaskakującej pięknem natury, na Twój głos w szelestach liści, w plusku wody czy w śpiewie ptaków, na Twój oddech w powiewach wiatru, na Twoje łzy w deszczu...
Jakże tu Ciebie nie kochać, jakże nie wierzyć w Ciebie, jakże nie pokładać w Tobie Panie Boże nadziei na lepsze jutro?, skoro wokół rozlewa się cały Twój majestat, całe Twoje dobrodziejstwo i zdolności wszechmocne… Czyż można być aż tak pustym, nieczułym człowiekiem?!
Obudziłam się ze snu wczesnym rankiem. Szarość wtapiała się smugami wschodzącego słońca w powoli odpływającą ciemność drzemiącej jeszcze nocy. Otworzyłam okna na oścież, by śpiew ptaków, w których dominowała partytura kosów, wsunął się strumieniem muzyki do mieszkania. Przydrożne latarnie płonęły wzdłuż chodników niczym topniejące bladą łuną światła świece. Wszystkie domy i mieszkania w kilkupiętrowych budynkach pogrążone były jeszcze we śnie. Powieki ciemnych okien nie zdradzały bowiem wschodzącej aktywności powstającego z pieleszy kolejnego dnia toczącego się życia. Wszystko zdawało się nieobecne…
Zaparzyłam kawę. Okryłam ramiona ciepłym swetrem, by chłód porannej świeżości nie otulił ciała. Usiadłam naprzeciwko otwartego na oścież okna, wsłuchując się w przepiękny śpiew chóralnego ptactwa i… myślałam o Tobie mój Panie, dziękując Ci całą sobą za ten jakże wyjątkowy, jakże baśniowy moment ludzkiej wędrówki – spokój i kojącą ciszę, drzewa w kapeluszach rozłożystych koron zdobionych pióropuszami białych lub różowych kwiatów, krzewy w żółtych koralikach pączkujących forsycji, bukiety tulipanów, żonkili i narcyzów w ogrodach, przez które w rytmicznych podskokach przemykają czarne, błyszczące politurą skrzydeł kosy jakby wystrojone w eleganckie fraki dostojników królewskiej filharmonii… Zamykam oczy i odpływam w Twoje Ojcowskie ramiona. Tulę się w Ciebie mój Panie z całkowitą wdzięcznością i ufnością, prosząc o błogosławieństwo na ten czas dla wszystkich ludzi bez wyjątku, dla całego świata, który tak pięknie stworzyłeś i tak hojnie nam podarowałeś…
Mój umiłowany Boże, cała natura zdaje się być pogrążoną w stanie głębokiej modlitwy porannej,… a ludzie? Wszystkie ptaki wyśpiewują: „Tobie chwała i cześć i dziękczynienie!”,… a ludzie? Wszystkie drzewa w powiewie delikatnego wiatru zdają się pochylać i klękać przed Twoim majestatem,… a ludzie? Wszystkie kwiaty i trawy pod kroplami porannej rosy czy w pokorze wilgotnego chłodu świeżości wydają się być skulone w pokłonie i niegodne wznieść się w górę prężnie i dumnie przed Twoim obliczem,… a ludzie?
Budzimy się i w pędzie chorobliwego pośpiechu gnamy gdzieś na oślep przed siebie w pogoni za złudzeniem, za marnością nad marnościami. Nerwowymi ruchami plączących się palców zapinamy niedbale koszule, myląc porządek poprzyszywanych do niej guzików, które z sykiem paskudnego słownictwa i złości staramy się zdyscyplinować w przypisanych im kolejnością dziurkach. Szarpiemy szczotką fale włosów, rozczesując je we wszystkie strony. W pośpiechu pijemy kawę i wybiegamy w świat za sprawunkami, obowiązkami, godzinami, ludźmi,… ale jakże rzadko lub wcale za Bogiem. Narzekamy nieustannie na wielu oraz na wiele. Cierpimy w chorobie i w niepowodzeniach, w niedostatku i w samotności, nie szukając pociechy w ramionach Ojca i tym samym pogrążając się coraz bardziej w osobistej goryczy, beznadziei, niemocy, w przekonaniu, że nic nie jesteśmy warci i nikomu już nie jesteśmy potrzebni, a w konsekwencji topimy się w depresji i wstręcie do oddychania, do otwierania oczu i podnoszenia powiek, gdyż te wszystkie, niby proste i niemal bezwarunkowe czynności, sprawiają okropny ból. A przecież wystarczy tak niewiele, by uspokoić w duszy ten przerażającym, niszczycielski sztorm samookaleczeń. A przecież wystarczy wstać kilkanaście lub kilkadziesiąt minut wcześniej, by zatrzymać się na chwilę w bezruchu, by wyjrzeć przez okno, by spojrzeć światu w przepiękne źrenice, w których niczym w wodnej, lustrzanej tafli odbija się obraz raju, by spokojnie wtopić się w brzask wschodu z kubkiem kawy lub herbaty przy rozmodlonych milczeniem ustach i rozśpiewanej radością duszy, by wyobraźnią wybiec boso w przezroczystym jedwabiu skóry na zewnątrz do ogrodu w ramiona natury, by poczuć pocałunki wiatru, otulić trawą stopy i obmyć je rosą, by wtulić twarz w dłonie kwiatów a skronie ozdobić wiankiem nut rozśpiewanych ptaków, by… spotkać się z Bogiem i poprosić o błogosławieństwo na budzący się ze snu dzień.
Potrzeba tak niewiele.