II. NIESPÓJNOŚĆ ARGUMENTU
"To nie Bóg popycha mnie ku pokusie, by patrzeć jak upadam. Ojciec tak nie postępuje. Ojciec natychmiast pomaga wstać. To Szatan prowadzi nas na pokuszenie."
(papież Franciszek)
Czy aby na pewno?
Człowiek ma krnąbrną naturę i twardy kark, czego potwierdzenie znajdziemy bez problemu w Piśmie Świętym lub historii czy w codziennym, również osobistym, życiu, zaś "pycha, jako przekora miłości - jak twierdził św. Josemaria Escrivá de Balaguer - narasta w nim (w każdym z nas) z wiekiem, jeśli nie zostanie w porę poskromiona". Zatem - według św. Josemarii Escrivy de Balaguera - jedynym ratunkiem dla nas jest "upokorzenie, uniżenie, ukrycie się i zniknięcie, które powinny być całkowite i absolutne", co potwierdza także Sam! Jezus Chrystus, zwracając się do każdego z nas słowami: "Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swoje życie z mego powodu, ten je zachowa." (Łk 9, 23-24)
Bóg, wypędzając z Raju Adama i Ewę, nie obiecał im luksusu, wygody, pomyślności, szczęścia czy zdrowia. Rozgniewany ich nieposłuszeństwem nakazał obojgu opuścić miejsce, w którym to wszystko mieli zagwarantowane, a co stracili sprzeniewierzając się woli Ojca. Życie doczesne jest zatem dla każdego człowieka karą za grzech Adama i Ewy, i za grzechy, jakich się dopuszczamy każdego dnia nieprzestrzeganiem (np.) Dziesięciu Przykazań. Bóg, wypędzając człowieka z Raju, zadał mu pokutę. Żąda więc i oczekuje, że każdy z nas oczyści swoją duszę z grzechów "trudem brzemienności, bólem rodzenia dzieci, trudem zdobywania pożywienia, zbieraniem cierni i ostów, potem ciężkiej pracy" (Rdz 3,16-19), czyli (odwołując się do wypowiedzi św. Josemarii Escrivy de Balaguera), że swym upokorzeniem, uniżeniem, ukryciem się i zniknięciem w znoju codzienności doszczętnie zniszczy w sobie pychę, czyniąc w swym sercu miejsce dla Miłości jaką jest Ojciec Wszechmogący. Życie doczesne jest jedynie prochem, z którego jesteśmy i w który się obrócimy (Rdz 3,19). Chrystus zaś jest Drogą, Prawdą i Życiem. To dzięki Jezusowi i przez Jezusa możemy wrócić do "ziemi, z której zostaliśmy wzięci" (Rdz 3,19). Tylko dzięki Chrystusowi możemy żyć wiecznie, wyrzekając się siebie, naśladując Go i na Jego wzór dźwigając Jego jarzmo i ucząc się od Niego, gdyż On jest cichy i pokorny sercem (Mt 11,29).
Z tego właśnie powodu - z powodu naszej pychy i grzesznej natury - Ojciec Wszechmogący, wiernie nam towarzysząc, przeprowadza nas przez cierpienia i przykrości codziennego życia, czyli wodzi nas, by każdą i każdego oczyścić z win, wzmocnić w wierze, zahartować w nadziei i rozpalić Miłością, by poskromić w nas pychę. Uczy nas samodzielności i odporności na to, co złe i dla nas zgubne. Nie odstępuje nas nawet na krok, ale z tytułu podarowanej nam wolnej woli - prawa do podejmowania decyzji czy dokonywania wyborów, do popełniania błędów - pozwala nam iść przez codzienne życie własnymi ścieżkami. Obserwuje nas czujnie, lecz nie przenosi nas na rękach przez kałuże znajdujące się na drodze doczesnej tułaczki, w której nierzadko zmagamy się z trudnościami, cierpieniami, bólem, niedostatkiem, upadając pod ciężarem druzgocącego nas poczucia winy czy bezradności, niemocy i bezsilności. Bóg - jako kochający człowieka Ojciec - nie interweniuje w ludzkie porażki nieproszony w sposób nadopiekuńczy i przesadnie troskliwy. Z tytułu właśnie Swej Miłości do nas pragnie nauczyć każdą i każdego z nas samodzielności. W tę naukę chodzenia wpisane są więc upadki i niepowodzenia, stłuczenia i cierpienia. W końcu raczkująca pociecha, starająca się stanąć na własnych nogach, by dzięki nim móc się przemieszczać, musi podjąć próbę owej samodzielności. Żaden rodzić nie nauczy swego dziecka chodzić, jeśli będzie je nosić na rękach przez całe życie, jeśli je będzie nadopiekuńczo asekurować, by nie stała mu się absolutnie żadna krzywda. Prawdziwie kochający ojciec czy szczerze kochająca matka dają swej pociesze przestrzeń, by ta miała możliwość podjęcia próby samodzielnego poruszania się, a więc (moglibyśmy powiedzieć:) wodzą ją na pokuszenie, czyli zmuszają ją do odważenia się postawienia pierwszego kroku, do usiłowania pokonania dystansu dzielącego ją od opiekuna, co na drodze pełnej przeszkód (np. w umeblowanym, ciasnym pokoju) może okazać się niebezpieczne i w przypadku upadku bolesne.
Identycznie postępuje z człowiekiem Bóg.
Ojciec Wszechmogący pragnie nauczyć nas samodzielności. Pozwala nam więc podejmować decyzje i dokonywać wyboru, uważnie się nam przyglądając, czyli Swą obserwacyjną i milczącą obecnością popycha nas ku pokusie - sprawdza ludzkie umiejętności stawiania pierwszych kroków, tj. radzenia sobie ze złem w doczesnym, codziennym życiu, od którego nie da się w żaden sposób uciec. Efektem przyziemnej wędrówki potykającej się o różnorakie trudności są upadki i niepowodzenia oraz przykrości, dzięki czemu torem błędnych decyzji czy niechwalebnych wyborów rozwijamy się duchowo, doświadczając tego, co dobre, i tego, co niepożądane, bo niemiłe Bogu a dla nas zgubne; dojrzewamy w prawdzie i mądrości, a tym samym metodą prób i błędów dążymy do świętości niczym (chociażby) Hiob i Abraham wystawieni na próbę - na pokuszenie, czyli (jak to tłumaczy "Słownik języka polskiego" PWN) zmuszeni do odważenia się na coś i do usiłowania dokonania czegoś niebezpiecznego oraz trudnego w ramach egzaminu dojrzałości duchowej - wiary, nadziei i miłości - egzaminu, który obaj zdają chwalebnie, pokonując w sobie ludzkie słabości.
Oczywiście można wyszczególnione przykłady bohaterów Starego Testamentu zanegować, uzasadniając ich odporność na pokusę - żądze i namiętności - stwierdzeniem, że zostali oni wybrani przez Stwórcę, co automatycznie nadaje im status wyjątkowości, z jaką przeciętny człowiek nie jest godzien się porównywać lub utożsamiać ze względu na grzeszną naturę i brak silnej woli. Wówczas jednak takie uzasadnienie okaże się bluźnierczym zaprzeczeniem słowom Samego Jezusa, zapewniającego, iż każdy chrześcijanin - każdy wierzący w Chrystusa - w Boga Ojca Wszechmogącego jest wybrany, a więc wyjątkowy, co Mesjasz dobitnie wyjaśnia i podkreśla, zwracając się do nas wyjaśnieniem następującej wypowiedzi:
"Nie wyście mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili" (J 15,16).
W przytoczonym cytacie Pan Nieba i Ziemi podkreśla nasze wyróżnienie jakim jest podarowana nam łaska wiary. Oprócz tego przedstawia nam również nasze przeznaczenie - powołanie. Wyraźnie bowiem zaznacza, że mamy iść i przynosić owoce, co wiąże się z konieczności opanowania sztuki samodzielnego poruszania się, czyli!: podejmowania decyzji i dokonywania wyborów, które powinny zmierzać do wypełnienia woli Ojca, a które z tytułu wspomnianej samodzielności i specyfiki codziennego życia będą narażone na pokusy - na odczuwane przez nas żądze i namiętności, pragnienia wynikające z pychy i naszego ego. Można zatem śmiało stwierdzić - na podstawie wyżej przytoczonej wypowiedzi Jezusa Chrystusa - że papież Franciszek użył nieprzemyślanego i sprzecznego z ową wypowiedzią uzasadnienia zmian, jakie postanowił wprowadzić w Modlitwę Pańską. Bóg bowiem posyła nas byśmy szli i przynosili owoce. Oczekuje więc, iż posiądziemy umiejętność bycia istotami samodzielnymi na Jego chwałę, w obliczu czego chrześcijanin jest niczym małe dziecko próbujące stanąć na własnych nogach, odważające się utrzymać w pionowej pozycji - w ryzach - swe ciało i usiłujące pokonać drogę dzielącą je od ramion kochającego Ojca stawianymi niezdarnie krokami, co wiąże się z niebezpieczeństwem niepowodzeń, pokus - żądz i namiętności, upadków, słabości wobec pragnień i kaprysów współczesnego świata. W obliczu owych oczekiwań naszego Stwórcy i Pana trudno zatem mówić o tym, bezmyślnie i naiwnie powtarzając słowa papieża Franciszka, że "Ojciec natychmiast pomaga nam wstać", gdyż nie! każde ludzkie, rozpaczliwe wołanie o pomoc kończy się wyraźną i wyczuwalną fizycznie interwencją wzywanego na ratunek Boga, co potwierdza chociażby przykład Hioba czy co potwierdzają doświadczenia ludzi zmagających się z cierpieniami przez długie, zdające się ciągnąć w nieskończoność lata.
Niekiedy człowiek popychany bywa przez Stwórcę ku pokusie na wzór Syna Marnotrawnego, który, sprzeniewierzając się swemu Rodzicowi, musiał osobiście odczuć skutki swej krnąbrnej i niepokornej natury, tzw. twardego karku, wielokrotnie upadając i coraz bardziej pogrążając się w upokorzeniu, uniżeniu, ukryciu się i zniknięciu, i który, gdy tylko całkowicie i absolutnie poddał się pokorze, poskramiając w sobie pychę, wstał świadomy swych błędów i wrócił do Ojca błagając o wybaczenie (Łk 15,11-32).
Jak zatem, w świetle owej przypowieści, rozumieć argumentację papieża Franciszka?!
Jeżeli Biskup Rzymski twierdzi, że "Bóg nie popycha człowieka ku pokusie, by patrzeć jak człowiek upada" i że tylko "Szatan prowadzi na pokuszenie", bo "Ojciec tak nie postępuje, bo Ojciec pomaga nam natychmiast wstać" to:
Jak wytłumaczyć Mękę Pańską?! Czy Ofiara Chrystusa była działaniem wyłącznie Szatana?! Czy tym samym Męka Pańska jest potwierdzeniem, że Stwórca obserwujący maltretowanie Mesjasza i przyglądający się Jego upadkom oraz pozwalający na zakatowanie Zbawiciela przez Jego ukrzyżowanie nie jest Ojcem Syna Bożego, gdyż gdyby Nim był (zgodnie z logiką Biskupa Rzymskiego), pomógłby Jezusowi i nie dopuścił do przelewu Jego Przenajdroższej Krwi, a podniósłby Go i nie postąpiłby w sposób narażający Nazarejczyka na odważenie się przyjęcia tego kielichu (Łk 22,42) i na usiłowanie udźwignięcia niewyobrażalnego cierpienia jako niebezpieczeństwa zatrważającego ludzkie serca oraz przerastającego człowieczą odporność na ból?!
Tymczasem Bóg powołał Chrystusa, by ten pokornie przyjął na Siebie winę grzeszników, by obmył ich dusze strumieniami własnej Krwi, by stał się Barankiem złożonym w ofierze całopalnej w imię zbawienia człowieka. Ojciec Wszechmogący poświęcił własnego Syna. Pchnął Go ku pokusie, obnażającej się w chwili słabości, zasygnalizowanej przez błagającego o litość Mesjasza, zwracającego się do Pana Nieba i Ziemi słowami modlitwy: "zabierz ode mnie ten kielich!", po których pojawia się akt zgody i oddania: "Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie" (Łk 22.42), na skutek czego Stwórca decyduje się przeprowadzić Jezusa przez Mękę, by Ten umarł na Krzyżu i oddał Swego Ducha przybity do Drzewa Zbawienia.
Jak zatem argument papieża Franciszka ma się do owego (jakże nieludzkiego) Wyznania Miłości? Czy Bóg, który cierpliwie przygląda się Męce Swego Syna, pozwala Mu trzy razy upaść pod ciężarem dźwiganego Krzyża, nie przybywa na ratunek katowanemu w bestialski sposób Mesjaszowi i czuwa nad okrutną śmiercią Umiłowanego Dziecka, nie jest Ojcem Chrystusa, bo (jak twierdzi Biskup Rzymski) "Ojciec tak nie postępuje"?!
Sprzeczność papieskiej wypowiedzi z owym przytoczonym przykładem, zaczerpniętym z Pisma Świętego, razi mnie potwornie i rani. Uwłacza ona bowiem Majestatowi i Wszechmocy Boga jako Ojca Syna Człowieczego. Jeżeli bowiem - jak stwierdza Biskup Rzymski - "tylko Szatan prowadzi na pokuszenie", czyli na odważenie się (jak to wyjaśnia semantycznie "Słownik języka polskiego" PWN) na coś trudnego i na usiłowanie zrobienia czegoś niebezpiecznego, to... Kto był adresatem wypowiedzianej w Ogrójcu prośby Chrystusa, wołającego: "Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!" (Łk 22,42)?! Skoro Ojciec miałby (zdaniem głowy Kościoła - papieża Franciszka) nie dopuścić do upadku, bo "Ojciec tak by nigdy nie postąpił", to kto powołał Jezusa do złożenia tak Wielkiej Ofiary Miłości w imię zbawienia człowieka?! Kto był decydującym w sprawie Męki, jaką odważył się i usiłował znieść Chrystus, by ocalić nas ode złego, by nas Swą Krwią odkupić, uwolnić i uświęcić?!
Argumentacja Białego Pielgrzyma brzmi w wypowiedzi Bergoglio niczym zgrzyt rozcieranej zębami mokrej wełny.
To Bóg Ojciec Wszechmogący dopuścił do Męki Pańskiej. To On pozwolił, by żądni Krwi Jezusa ludzie zadali Nazarejczykowi potworne cierpienie i by skazali Go na śmierć przez ukrzyżowanie, bo w imię Miłości do człowieka pragnął, aby ten wrócił do ziemi, z której został wzięty, i aby cieszył się życiem wiecznym w Niebie (Rdz 3,19). To Bóg poświęcił Swego Jednorodzonego Syna. To Ojciec Wszechmogący wodził Chrystusa na pokuszenie, czyli idąc z Nim ramię w ramię, przeprowadził Go przez Mękę - przez miejsca Stacji Jego Drogi Krzyżowej, na którą Mesjasz został skazany, i był przy Umiłowanym Synu, kiedy Ten odważył się na przyjęcie kielichu Swego Cierpienia, wyrzekając w Ogrójcu słowa: "Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!" (Łk 22,42), i kiedy Ten usiłował udźwignąć ból, jakiego żadna oraz żaden z nas nie byłby w stanie znieść. To nie Szatan, a Bóg "tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne" (J 3,16).
Jak więc można było powiedzieć, że "Ojciec tak nie postępuje"?!
Miłość Boga do człowieka przejawia się w przywileju wolności, czyli w podarowanej mu wolnej woli, z tytuły czego nie jesteśmy "natychmiast podnoszeni", kiedy upadamy, co nie oznacza, że nie jesteśmy kochani przez Stwórcę. Ojciec Wszechmogący pozwala nam uczyć się bycia samodzielnymi. Pozwala nam dorastać i dojrzewać w wierze, nadziei i miłości, której Wyznaniem Rodzicielskim jest męczeńska śmierć Syna Jego Jednorodzonego. Skoro więc zostaliśmy wybrani i wierzymy w Chrystusa Pana naszego, i Zbawiciela, mamy obowiązek "wziąć Jego jarzmo na siebie i uczyć się od Niego, gdyż On jest cichy i pokorny sercem" (Mt 11,29). Mamy obowiązek naśladować Jezusa i tym samym mamy obowiązek cierpliwie oraz pokornie znosić upokorzenia, uniżenia, cierpienia bez roszczeń i pretensji, że Kochający nas Ojciec nie biegnie nam na ratunek, nie pomaga nam natychmiast wstać, a niekiedy popycha nas ku pokusie i patrzy jak upadamy, byśmy nauczyli się samodzielnie chodzić, aby przynosić owoce swego życia jako świadectwa wiary, nadziei i miłości. Mamy obowiązek walczyć z pychą, która - jak twierdził św. Josemaria Escrivá de Balaguer - narasta w nas z wiekiem, jeśli nie zostanie w porę poskromiona. Musimy więc mieć świadomość, że łaska wiary i zaszczyt bycia wybranym przez Zbawiciela - przez Boga w imię Miłości, by Ją krzewić i budzić w sercach ludzi, czyni nas podobnymi do Hioba czy Abrahama. Możemy zatem zostać powołani do odważenia się na podjęcie trudnych dla nas wyrzeczeń czy strat oraz do usiłowania zrobienia czegoś, co może okazać się dla nas (w naszym odczuciu lub wyobrażeniu) niemożliwe oraz niebezpieczne. Musimy jednak zawsze mieć świadomość tego, że Bóg Ojciec wodzący nas na pokuszenie, czyli przeprowadzający nas przez cierpienie i znój codzienności, zawsze idzie obok nas ramię w ramię, i nigdy nas nie opuszcza, chociaż upadamy i musimy się podnieść. Musimy mieć świadomość tego, że jarzmo, które bierzemy na siebie na wzór Chrystusa jest słodkie, a Jego brzmię lekkie i że poprzez utrudzenie niszczymy w sobie pychę, a tym samym "znajdujemy ukojenie dla naszych dusz" (Mt 11, 29-30).
Mamy obowiązek naśladować Jezusa, ale też mamy prawo w Jego Imię prosić Boga Ojca Wszechmogącego, by "nie wodził nas na pokuszenie" - nie poddawał nas próbie, której z tytułu wrodzonej słabości i grzeszności moglibyśmy nie podołać. Musimy jednak pamiętać, że nie zawsze zostaniemy natychmiast podniesieni z upadku, że niekiedy zostaniemy pchnięci ku pokusie jak Hiob czy Syn Marnotrawny (na własne życzenie), jeśli kochający nas Pan uzna, iż jest to konieczne, by okiełznać i poskromić w nas pychę. Bóg bowiem jest Panem Miłosiernym, ale i Sprawiedliwym!, o czym wielu dostojników Kościoła katolickiego zdaje się zapominać, wygłaszając - za przykładem papieża Franciszka - hasła o Ojcu pobłażliwym, nadopiekuńczym, przesadnie cierpliwym i bezstresowo "wychowującym" swe pociechy, a tym samym... czy naprawdę i szczerze kochającym, czy raczej kompletnie obojętnym wobec losu swych dzieci?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz