środa, 18 maja 2022

KIERUNEK - RAJ

„W tym mieście głosił Ewangelię i pozyskiwał wielu uczniów, po czym wrócił do Listry, do Ikonium i do Antiochii, umacniając dusze uczniów, zachęcając do wytrwania w wierze, bo przez wiele ucisków trzeba nam wejść do królestwa Bożego.”

(Dz 14,21-22)

Jakże często i niestrudzenie, niezmiennie i bezczelnie człowiek w obliczu cierpień zachowuje się niczym Piłat, obmywając ręce – nie przyznając się do własnej winy, nie czyniąc sobie rachunku sumienia a jedynie obarczając naszego Stworzyciela – Ojca Wszechmogącego odpowiedzialnością za wszelkie doświadczane przez ludzi zło oraz trud… Jakże często wywołujemy wojny, walczymy, mordujemy, gwałcimy i grabimy oraz niszczymy, w chwilach słabości i zmęczenia wykrzykując rozpaczą i gniewem przepełnione pytania: „Gdzie jest Bóg?!”, „Jak może Pan Nieba i Ziemi spokojnie na to wszystko patrzeć?!”…

Pragniemy radości. Pragniemy szczęścia, ale tu i teraz! – na Ziemi. Zabiegamy o względy społeczne i komfort materialny. Zmierzamy i dążymy do wygody. Nie chcemy bólu i cierpienia. Nie chcemy niepowodzeń i słabości. Pragniemy RAJU – idealnego miejsca owocującego szczęściem, będącym stanem zaspokojenia wszystkich możliwych potrzeb jakie odczuwa ciało oraz dusza. Owe pragnienia stają się więc celem – celem, którego charakter zaczął przekształcać relacje człowieka z Bogiem na bardziej zuchwałe, bezpośrednie, swobodne i nierzadko bezczelne, w wyniku czego i Pismo Święte zaczęliśmy traktować wybiórczo, budując codzienne życie na fragmentach dotyczących jedynie przyjemnej strony życia, nie wymagających od nas pokory w momentach cierpienia i trudu, bólu i choroby, niepowodzenia i porażki, ułomności i zależności od czynników doczesnej tułaczki, na jakie nie mamy absolutnie żadnego wpływu. Nawet w kościołach podczas nabożeństwa bezczelnie lekceważymy powagę odprawianej Eucharystii, będącej przecież niczym innym jak spotkaniem z Jezusem Chrystusem skazanym na śmierć przez ukrzyżowanie, będącej niczym innym jak naszym żywym uczestnictwem w Męce Pańskiej, będącej niczym innym jak naszym czuwaniem pod Drzewem Życia, na którym kona Zbawiciel… My tymczasem w trakcie Mszy Świętej radujmy się, klaszczemy, tańczymy, skocznie sobie śpiewamy i przeobrażamy sacrum w profanum, w teatr barwnego ducha niedostosowującego się do jakichkolwiek norm wytyczających granice przyzwoitego zachowania stanowiącego akt szacunku i czci, jakie winniśmy złożyć Panu, stając się w Jego obecności nie tłumem Arona wychwalającym cielca ze złota, ale Mojżeszem, stojącym na ziemi świętej gołą stopą, padającym przed Bogiem na kolana, milczącym i pokornie wsłuchującym się w głos Najwyższego, i całym sobą poddającym się woli JESETEM, KTÓRY JESTEM.

Robimy i postępujemy według odczuwanego kaprysu, zaspokajając własne potrzeby o zmiennym charakterze. Chcemy czerpać z codzienności wszystko, co w naszym odczuciu najlepsze. Pragniemy żyć pełną piersią bez ograniczeń i bez zahamowań. Kiedy jednak zderzamy się z oporem trudności, z cierpieniem i z chorobą, z przykrością czy rozczarowaniem, bólem oraz upokorzeniem i bezradnością, oskarżamy Boga o wszystkie nasze nieszczęścia, żądając od Ojca Wszechmogącego interwencji i przeniesienia nas na rękach przez piekło codziennego życia w bezpieczne, bo wymarzone i wskazane przez nas samych miejsce. Bezczelnie uzurpujemy sobie prawo do beztroski, tłumacząc ową roszczeniową postawę przekonaniem, że Chrystus Męką Pańską odkupił nasze winy i tym samym uwolnił nas od złego a także zwolnił z obowiązku pokuty, jaką mogą być wszystkie wyżej wymienione oraz niepożądane stany ciała i ducha. Nie bierzemy wówczas pod uwagę faktu, iż „przez wiele ucisków trzeba nam wejść do królestwa Bożego” i to nie z powodu złej woli Stworzyciela, ale z tytułu ludzkiej krnąbrności i braku pokory oraz posłuszeństwa, co potwierdza Księga Rodzaju opisująca „Upadek pierwszych ludzi” (Rdz 3). To ludzka natura jest przyczyną zła. Brak pokory i posłuszeństwa wobec Boga stanowi zaczyn wszystkiego, co się dzieje i co jest konsekwencją naszych grzechów, a czego chcielibyśmy uniknąć i pragnęlibyśmy nie doświadczyć. Pragnienie bycia bogiem dla samego siebie i pożądanie wszechmocy doprowadziło nas do upadku i zmusiło do dźwigania konsekwencji podejmowanych decyzji oraz wyborów. Spostrzeżenie, iż owoce zakazanego drzewa są „dobre do jedzenia i nadają się do zdobycia wiedzy, i że owe drzewo jest rozkoszą dla oczu” (Rdz 3,6), stało się początkiem życia doczesnego, będącego nie nagrodą, ale karą za sprzeniewierzenie się Bogu, który starał się ochronić człowieka przed złem wprowadzonym (jednym!) zakazem – ostrzeżeniem. Ojciec Wszechmogący, co potwierdza Księga Rodzaju i wypowiedź Ewy, zabronił człowiekowi nie tylko spożywania wspomnianych owoców, ale i dotykania rośliny je rodzącej. Wyszczególniony zakaz został wprowadzony w celu ochrony pierwszych ludzi (w tym i nas wszystkich) przed „pomarciem” (Rdz 3,3).

Któż zatem jest winny pojawiającym się nieszczęściom i… skąd się bierze wszelkie zło? Czyż nie z nas samych jako konsekwencja myśli, mowy, uczynków i zaniedbań, których się dopuszczamy w krnąbrny oraz zatwardziały i pyszny sposób?

Chcieliśmy zdobyć wiedzę, a wiedza to nie tylko dobro, jakim zostaliśmy obdarowani i otoczeni, ale i zło oraz wszystko okrutne, wypełzające z niego jako efekt reakcji człowieka na pokusy. Ulegając potrzebom (tylko!) ciała, Ewa bez wahania i opamiętania oddała się rozkoszy swych oczu i sięgnęła po zakazany owoc, narażając siebie i Adama na pomarcie. Dotykając zaś i kosztując wspomnianego owocu, pierwsi ludzie stracili dobro, narażając się na doświadczanie zła, a nas pozbawili prawa do bycia beztroskim i szczęśliwie delektującym się codziennym życiem. To z powodu nas samych – z przyczyny naszych myśli, naszej mowy, naszych uczynków i zaniedbań – cała Ziemia jest przeklęta (Rdz 3,17), a wraz z nią i doczesność tocząca się na niej, bo zależna od ludzkich decyzji i wyborów.

Chyba już najwyższy czas spojrzeć nie na Boga, ale na siebie krytycznie i obiektywnie, bo tylko poprzez świadomość będziemy mogli udoskonalić swe codzienne życie, walcząc z własnymi poranieniami i wadami oraz uzależnieniami i słabościami, a także skłonnościami do ulegania pokusom i kaprysom zachłannego ciała, czuwając, by nie zostać osaczonym przez zło, i pracując nad sobą w celu stawania się kimś lepszym – świętym – z każdym dniem coraz bardziej. W końcu to w wyniku naszej grzesznej natury kobiety „obarczone są wielkim trudem swej brzemienności, w bólu rodzą dzieci i ku swym mężom kierują swe pragnienia, gdyż ci nad nimi posiadają panowanie”, a mężczyźni „z trudem i w pocie czoła zdobywają pożywienie, ponieważ cierń i oset rodzi ziemia przez postępowanie pierwszych ludzi przeklęta” (Rdz 3,16-19). W końcu to z powodu upadku Adama i Ewy musimy dziś zmagać się z trudami bezwzględnej doczesności „póki nie wrócimy do ziemi, z której zostaliśmy wzięci jako proch, mający się w proch obrócić” (Rdz 3,19).

Taki to charakter naszego codziennie toczącego się życia.

Z powodu grzechu staliśmy się niewolnikami jego konsekwencji i jedynie w wyniku pokornie dźwiganego krzyża – cierpienia, bólu, trudu, ciężkiej i wytrwałej pracy, chorób, niepowodzeń i upokorzeń, rozczarowań i cierpliwie znoszonej ułomności – możemy powrócić do królestwa Bożego, z którego zostaliśmy wypędzeni na własne życzenie.

To my (każdy i każda z nas) jesteśmy odpowiedzialni za Ziemię i życie, które na jej przestrzennej powierzchni się toczy. To my! – nie Bóg.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz