„W tym
mieście głosił Ewangelię i pozyskiwał wielu uczniów, po czym wrócił do Listry,
do Ikonium i do Antiochii, umacniając dusze uczniów, zachęcając do wytrwania w
wierze, bo przez wiele ucisków trzeba nam wejść do królestwa Bożego.”
(Dz
14,21-22)
Jakże często i niestrudzenie, niezmiennie i
bezczelnie człowiek w obliczu cierpień zachowuje się niczym Piłat, obmywając
ręce – nie przyznając się do własnej winy, nie czyniąc sobie rachunku sumienia
a jedynie obarczając naszego Stworzyciela – Ojca Wszechmogącego odpowiedzialnością
za wszelkie doświadczane przez ludzi zło oraz trud… Jakże często wywołujemy
wojny, walczymy, mordujemy, gwałcimy i grabimy oraz niszczymy, w chwilach
słabości i zmęczenia wykrzykując rozpaczą i gniewem przepełnione pytania:
„Gdzie jest Bóg?!”, „Jak może Pan Nieba i Ziemi spokojnie na to wszystko
patrzeć?!”…
Pragniemy radości. Pragniemy szczęścia, ale tu
i teraz! – na Ziemi. Zabiegamy o względy społeczne i komfort materialny.
Zmierzamy i dążymy do wygody. Nie chcemy bólu i cierpienia. Nie chcemy
niepowodzeń i słabości. Pragniemy RAJU – idealnego miejsca owocującego
szczęściem, będącym stanem zaspokojenia wszystkich możliwych potrzeb jakie
odczuwa ciało oraz dusza. Owe pragnienia stają się więc celem – celem, którego
charakter zaczął przekształcać relacje człowieka z Bogiem na bardziej zuchwałe,
bezpośrednie, swobodne i nierzadko bezczelne, w wyniku czego i Pismo Święte
zaczęliśmy traktować wybiórczo, budując codzienne życie na fragmentach
dotyczących jedynie przyjemnej strony życia, nie wymagających od nas pokory w
momentach cierpienia i trudu, bólu i choroby, niepowodzenia i porażki,
ułomności i zależności od czynników doczesnej tułaczki, na jakie nie mamy
absolutnie żadnego wpływu. Nawet w kościołach podczas nabożeństwa bezczelnie
lekceważymy powagę odprawianej Eucharystii, będącej przecież niczym innym jak
spotkaniem z Jezusem Chrystusem skazanym na śmierć przez ukrzyżowanie, będącej
niczym innym jak naszym żywym uczestnictwem w Męce Pańskiej, będącej niczym
innym jak naszym czuwaniem pod Drzewem Życia, na którym kona Zbawiciel… My
tymczasem w trakcie Mszy Świętej radujmy się, klaszczemy, tańczymy, skocznie
sobie śpiewamy i przeobrażamy sacrum w profanum, w teatr barwnego ducha
niedostosowującego się do jakichkolwiek norm wytyczających granice przyzwoitego
zachowania stanowiącego akt szacunku i czci, jakie winniśmy złożyć Panu, stając
się w Jego obecności nie tłumem Arona wychwalającym cielca ze złota, ale
Mojżeszem, stojącym na ziemi świętej gołą stopą, padającym przed Bogiem na
kolana, milczącym i pokornie wsłuchującym się w głos Najwyższego, i całym sobą
poddającym się woli JESETEM, KTÓRY JESTEM.
Robimy i postępujemy według odczuwanego
kaprysu, zaspokajając własne potrzeby o zmiennym charakterze. Chcemy czerpać z
codzienności wszystko, co w naszym odczuciu najlepsze. Pragniemy żyć pełną
piersią bez ograniczeń i bez zahamowań. Kiedy jednak zderzamy się z oporem
trudności, z cierpieniem i z chorobą, z przykrością czy rozczarowaniem, bólem
oraz upokorzeniem i bezradnością, oskarżamy Boga o wszystkie nasze nieszczęścia,
żądając od Ojca Wszechmogącego interwencji i przeniesienia nas na rękach przez
piekło codziennego życia w bezpieczne, bo wymarzone i wskazane przez nas samych
miejsce. Bezczelnie uzurpujemy sobie prawo do beztroski, tłumacząc ową
roszczeniową postawę przekonaniem, że Chrystus Męką Pańską odkupił nasze winy i
tym samym uwolnił nas od złego a także zwolnił z obowiązku pokuty, jaką mogą
być wszystkie wyżej wymienione oraz niepożądane stany ciała i ducha. Nie
bierzemy wówczas pod uwagę faktu, iż „przez wiele ucisków trzeba nam wejść do
królestwa Bożego” i to nie z powodu złej woli Stworzyciela, ale z tytułu
ludzkiej krnąbrności i braku pokory oraz posłuszeństwa, co potwierdza Księga
Rodzaju opisująca „Upadek pierwszych ludzi” (Rdz 3). To ludzka natura jest przyczyną
zła. Brak pokory i posłuszeństwa wobec Boga stanowi zaczyn wszystkiego, co się
dzieje i co jest konsekwencją naszych grzechów, a czego chcielibyśmy uniknąć i
pragnęlibyśmy nie doświadczyć. Pragnienie bycia bogiem dla samego siebie i
pożądanie wszechmocy doprowadziło nas do upadku i zmusiło do dźwigania
konsekwencji podejmowanych decyzji oraz wyborów. Spostrzeżenie, iż owoce
zakazanego drzewa są „dobre do jedzenia i nadają się do zdobycia wiedzy, i że
owe drzewo jest rozkoszą dla oczu” (Rdz 3,6), stało się początkiem życia
doczesnego, będącego nie nagrodą, ale karą za sprzeniewierzenie się Bogu, który
starał się ochronić człowieka przed złem wprowadzonym (jednym!) zakazem –
ostrzeżeniem. Ojciec Wszechmogący, co potwierdza Księga Rodzaju i wypowiedź
Ewy, zabronił człowiekowi nie tylko spożywania wspomnianych owoców, ale i
dotykania rośliny je rodzącej. Wyszczególniony zakaz został wprowadzony w celu
ochrony pierwszych ludzi (w tym i nas wszystkich) przed „pomarciem” (Rdz 3,3).
Któż zatem jest winny pojawiającym się
nieszczęściom i… skąd się bierze wszelkie zło? Czyż nie z nas samych jako
konsekwencja myśli, mowy, uczynków i zaniedbań, których się dopuszczamy w
krnąbrny oraz zatwardziały i pyszny sposób?
Chcieliśmy zdobyć wiedzę, a wiedza to nie tylko
dobro, jakim zostaliśmy obdarowani i otoczeni, ale i zło oraz wszystko okrutne,
wypełzające z niego jako efekt reakcji człowieka na pokusy. Ulegając potrzebom
(tylko!) ciała, Ewa bez wahania i opamiętania oddała się rozkoszy swych oczu i
sięgnęła po zakazany owoc, narażając siebie i Adama na pomarcie. Dotykając zaś
i kosztując wspomnianego owocu, pierwsi ludzie stracili dobro, narażając się na
doświadczanie zła, a nas pozbawili prawa do bycia beztroskim i szczęśliwie
delektującym się codziennym życiem. To z powodu nas samych – z przyczyny
naszych myśli, naszej mowy, naszych uczynków i zaniedbań – cała Ziemia jest
przeklęta (Rdz 3,17), a wraz z nią i doczesność tocząca się na niej, bo zależna
od ludzkich decyzji i wyborów.
Chyba już najwyższy czas spojrzeć nie na Boga,
ale na siebie krytycznie i obiektywnie, bo tylko poprzez świadomość będziemy
mogli udoskonalić swe codzienne życie, walcząc z własnymi poranieniami i wadami
oraz uzależnieniami i słabościami, a także skłonnościami do ulegania pokusom i
kaprysom zachłannego ciała, czuwając, by nie zostać osaczonym przez zło, i
pracując nad sobą w celu stawania się kimś lepszym – świętym – z każdym dniem
coraz bardziej. W końcu to w wyniku naszej grzesznej natury kobiety „obarczone
są wielkim trudem swej brzemienności, w bólu rodzą dzieci i ku swym mężom
kierują swe pragnienia, gdyż ci nad nimi posiadają panowanie”, a mężczyźni „z
trudem i w pocie czoła zdobywają pożywienie, ponieważ cierń i oset rodzi ziemia
przez postępowanie pierwszych ludzi przeklęta” (Rdz 3,16-19). W końcu to z
powodu upadku Adama i Ewy musimy dziś zmagać się z trudami bezwzględnej
doczesności „póki nie wrócimy do ziemi, z której zostaliśmy wzięci jako proch,
mający się w proch obrócić” (Rdz 3,19).
Taki to charakter naszego codziennie toczącego
się życia.
Z powodu grzechu staliśmy się niewolnikami jego
konsekwencji i jedynie w wyniku pokornie dźwiganego krzyża – cierpienia, bólu,
trudu, ciężkiej i wytrwałej pracy, chorób, niepowodzeń i upokorzeń, rozczarowań
i cierpliwie znoszonej ułomności – możemy powrócić do królestwa Bożego, z którego
zostaliśmy wypędzeni na własne życzenie.
To my (każdy i każda z nas) jesteśmy odpowiedzialni
za Ziemię i życie, które na jej przestrzennej powierzchni się toczy. To my! – nie
Bóg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz