niedziela, 10 kwietnia 2022

NIECZUŁA JAK GŁAZ

„Pan Bóg mnie obdarzył językiem wymownym, bym umiał pomóc strudzonemu krzepiącym słowem. Każdego rana pobudza me ucho, bym słuchał jak uczniowie. Pan Bóg otworzył mi ucho, a ja się nie oparłem ani się nie cofnąłem. Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym mi brodę. Nie zasłoniłem mojej twarzy przed zniewagami i opluciem. Pan Bóg mnie wspomaga, dlatego jestem nieczuły na obelgi, dlatego uczyniłem twarz moją jak głaz i wiem, że wstydu nie doznam.”

(Iz 50,4-7)

Będąc siedmioletnią dziewczynką, kiedy to zamieszkałam z rodzicami i rodzeństwem w klatce schodowej stanowiącej społeczność liczącą dziesięć rodzin, zderzyłam się z bolesnym odrzuceniem. Matki niektórych moich koleżanek przeganiały mnie z życia swoich dzieci niczym natrętną, jadowitą muchę z powodu problemów, których przysparzał nam tata, dbający bardziej o zaspokojenie głodu alkoholowego niż o własne pociechy czy żonę. Upadek mojego ojca okazał się jednocześnie linczem mnie jako człowieka. Zostałam skazana na potępienie. Na szubienicy społecznego samosądu i niesprawiedliwego odrzucenia została powieszona moja tożsamość – moja wartość – moja godność – moja podmiotowość. Byłam bowiem określana (w bardzo bezczelny i wręcz arogancko prostacki sposób) mianem „wcielonego zła”. Wówczas jeszcze dobrze nie rozumiałam jadu zatruwającej mnie ludzkiej nienawiści, a czułam jedynie rozgoryczenie i ból, towarzyszący człowiekowi, któremu społeczność sąsiedzka czy szkolna zabija duszę, mordując w nim poczucie własnej wartości, okradając go z prawa do rozwijania posiadanych talentów czy do wykorzystywania wrodzonych predyspozycji – z prawa do życia.

Będąc nastolatką, bardzo często zderzałam się z napiętnowaniem. Nadużywanym uzasadnieniem, że jestem „córką tego…”, odbierano mi wszelkie możliwości i szanse na doskonalenie w sobie wszystkiego, co otrzymałam od Stwórcy. Upodlano mnie i poniżano. Izolowano mnie i wbijano mi w głowę, iż z powodu mojego pochodzenia nic mi się nie należy, że do niczego nie mam prawa, że nic ze mnie nie będzie, że …, że… i że…

Lawina przekleństw, złorzeczeń, nienawiści i skoncentrowanej na mnie agresji miażdżyła we mnie szacunek do siebie samej, a wzbudzała jedynie wstręt i samokrytykę. Nierzadko miewałam pragnienie oderwania się od ziemi, zniknięcia, zapomnienia tego, jak się nazywam i jak mam na imię. Nierzadko miałam nieodpartą ochotę wyrzec się samej siebie, by butem obrzydzenia zdeptać i zmiażdżyć resztki opluwanej godności, szarpanej przez społeczeństwo niepotrafiące pozwolić mi, po prostu, żyć. Lgnęłam więc do ludzi podobnych do mnie – do ludzi odrzuconych i bezpańskich, nikomu niepotrzebnych lub zbuntowanych i gniewnych na świat. Szukałam przyjaźni. Znajdowałam jednak zawiść, zazdrość, mściwość, nienawiść i chamstwo. Upadałam pod ciężarem rozczarowania i cierpiałam, wypłakując oczy. Dusiłam się osaczona samotnością i niepowodzeniami. Umierałam powolną, okrutną śmiercią, pożerającą najpierw duszę i tym samym porzucającą ciało na bestialsko bolesną wegetację, agonię, zgon następujący powoli i brutalnie.

Jednak cały ten czas, niezmiernie cierpliwie, podążał za mną Pan Bóg. Nieustannie bowiem, od dziecka, dręczyło mnie zdumienie wywoływane lekturą rodowodu Jezusa Chrystusa. Pamiętam głęboką i niezaspokojoną ciekawość pobudzaną do aktywnej refleksji, próbującej poznać cel owej lektury. Będąc małą dziewczynką, dziwiłam się uroczystemu wyliczaniu poszczególnych, niełatwych do zapamiętania imion i wiążących ich pokrewieństw. Zastanawiałam się,... czemu to wszystko ma służyć?! i komu to jest potrzebne?, aż w końcu, jako trzydziestokilkuletnia kobieta usłyszałam wyjaśnienie o. Augustyna Pelanowskiego, odsłaniającego sekrety rodzinne Samego Mesjasza, pochodzącego – jak ja – z patologicznie skażonej rodziny, co potwierdzają imiona wymienianych kobiet, należących do rodu naszego Zbawiciela. Zrozumiałam wówczas, że ową powtarzającą się i niezmiernie trudną, a przez to monotonną i nudną lekturą Pan Bóg przemawiał do mnie, zapewniając, że nie tylko od samych korzeni zależy potęga i piękno rosnącego drzewa, a także pocieszając mnie i napełniając nadzieją na lepsze oraz napawając siłą, i wytrwałością niezwykle potrzebnymi, bo wykorzystywanymi do pokonywania trudności, jak też do lekceważenia ludzkiej niechęci czy wrogości.

To był moment przełomowy w moim życiu.

Im bardziej ranili mnie ludzie, tym mocniej stawałam się otwarta na Boga. Im bardziej krzywdzili mnie ludzie, tym bardziej czułam się mocniej i szczególniej kochana przez Ojca Przedwiecznego. Im bardziej czułam się krzywdzona i raniona, tym bardziej stawałam się odporniejsza, silniejsza i wytrwalsza. Im częściej płakałam, tym częściej odczuwałam wewnętrzne znieczulenie na osobisty ból. Im częściej byłam poniżana i wzgardzana, tym bardziej czułam się wywyższana. Im częściej bywałam odrzucana, tym mocniej czułam się przytulana i obejmowana przez Boga.

Dziś, w wyniku przykrych doświadczeń, moje uzależnienie od ludzi przeobraziło się w niezależność i wolność, siłę i odporność. Stałam się bowiem nieczuła na obelgi i dzięki temu mam twarz jak głaz. Dziś nie obawiam się bijących mnie po grzbiecie czy rwących mi policzki lub brodę. Każdego bowiem ranka Pan Bóg pobudza me ucho, więc słucham Jego słów, wypełniając Jego wolę, wczytując się w Pismo Święte i modląc się, a tym samym czerpiąc z Obecności mego Ojca Przedwiecznego siłę, moc, cierpliwość, wytrwałość, odwagę i męstwo. Dziś nie jestem uzależniona od ludzi. Dziś bowiem doskonale zdaję sobie sprawę, że do bycia szczęśliwą nie potrzebuję ich towarzystwa, a jedynie i przede wszystkim Obecności Boga. Dziś nie lękam się krytyki czy wytykania mnie palcami i wyrzucania mi moich grzechów lub przewinień mojej rodziny, bo nie wstydzę się i wiem, że wstydu nie doznam, bo… czegóż mam się krępować? Skoro Sam Chrystus nie czuł się zażenowany z tytułu Swoich przodków o naturze splamionej grzechem, to czy ja nie powinnam być do Niego podobna? Czy nie mam obowiązku, zgodnie z wolą Ojca, naśladować Syna Jednorodzonego?! Czyż nie mam tego samego przywileju i prawa być kim jestem, i dążyć wytrwale do tego, do czego zostałam powołana przez Stwórcę, bez względu na swój rodowód i wbrew ludzkim złorzeczeniom, niechęciom, przekleństwom, oczekiwaniom czy roszczeniom?!

Kocham ludzi, ale w mądry, zdystansowany sposób, ponieważ uwielbiam Boga. Nie zależy mi na społecznych przywilejach oraz adoracji. Nie zależy mi na kontaktach i atrakcyjności aktywnego życia towarzyskiego. Nie zależy mi na byciu kochaną przez ludzi i podziwianą przez ludzi czy przez nich uwielbianą.

Najważniejszy jest dla mnie Bóg – moja Wolność. To Chrystus jest moją siłą, cierpliwością, wytrwałością, obojętnością na obelgi, odpornością na ból, dumą i szczęściem, moim człowieczeństwem i godnością, podmiotowością i życiem. Bez Boga jestem nie tylko nikim, ale i kompletnie niczym. Ojciec Przedwieczny jest moją tożsamością. Bóg jest Wodą, którą czerpię do życia, Światłem karmiącym moją duszę wiarą, nadzieją i miłością, a więc TYM, co czyni mnie drzewem potężnym i pięknym mimo uszkodzonych i niedoskonałych korzeni, z jakich wyrastam.

Czuję szczerą, niepohamowaną wdzięczność za tę łaskę wolności oraz niezależności, za ludzi, których stawia na mojej drodze i którzy czynią mi swoim towarzystwem zadośćuczynienie za wszystkich mnie krzywdzących, poniżających, bijących mnie po grzbiecie i szarpiących me policzki oraz rwących mą brodę. Oddana Ojcu Przedwiecznego i zakochana w Bogu nie zasłaniam twarzy przed opluciem i zniewagami, a idę przez życie dumnie i odważnie, bo wiem doskonale, że wstydu nie doznam i zniewolenia oraz śmierci nie doświadczę.





środa, 6 kwietnia 2022

JESTEM, KTÓRY JESTEM

„Mojżesz rzekł Bogu: „Oto pójdę do Izraelitów i powiem im: Bóg ojców naszych posłał mię do was. Lecz gdy oni mnie zapytają, jakie jest Jego imię, to cóż im mam powiedzieć?” Odpowiedział Bóg Mojżeszowi: „JESTEM, KTÓRY JESTEM.” I dodał: „Tak powiesz synom Izraela: JESTEM posłał mnie do was.”.”

(Wj 3,13-14)

Przytoczona wypowiedź Boga Abrahama, Boga Izaaka i Boga Jakuba, Boga naszego, adresowana ustami Najwyższego do Mojżesza, rozpaliła mnie radością, zachwytem, podziwem i wzruszeniem oraz miłością…

Nawet nie potrafię wyrazić słowami stanu, w którym znalazłam się mimowolnie i natychmiast, w ułamku sekundy po uchwyceniu Imienia Ojca Przedwiecznego. Mogę jedynie w ułomny, bo ludzki sposób użyć mizernego określenia, nie oddającego w pełni istoty owego stanu: zadrżałam niczym świat w posadach.

Znam wielu ludzi, którzy własne zaniedbanie ducha i ciała usprawiedliwiają swym nieustannym poszukiwaniem Boga, odrzucając wszystkich, spotykanych na swej drodze codziennego życia, i wszystko, proponowane im przez (nawet!) Tego poszukiwanego w niekończącej się podróży na oślep i w nieznanym, zupełnie obcym i przypadkowo obieranym kierunku doczesnej wędrówki podejmowanej każdego, budzącego się po nocy ranka. Często, zwłaszcza w aktach potwornej tragedii zbiorowej czy indywidualnej, słyszę zarzuty i oskarżenia biczujące ciszę dociekliwym pytaniem: „I gdzież jest Bóg?!”. Często też spotykam się (również wśród wiernych) z pragnieniem ludzkich serc poznania Ojca Przedwiecznego jako Osoby poprzez poznanie Jej Osobowości. Nie wystarcza nam Słowo Pisma Świętego. Pragniemy żywego, namacalnego Boga, który stanąłby z nami twarzą w twarz, pokazując Siebie jako Człowieka o takich, a nie innych talentach oraz zaletach, o takim a nie innym kolorze włosów czy oczu, jako Mężczyznę lub Kobietę, jako Kogoś konkretnego i rzeczywistego. Czujemy się bowiem zagubieni. Lektura Pisma Świętego pobudza naszą wyobraźnię, ale nie zaspokaja naszego wyżej wspomnianego pragnienia poznania Boga twarzą w twarz. Nierzadko słyszymy od uczonych teologów, kapłanów, że nie jest to możliwe ze względu na Majestat Pana, na Jego Wszechmoc i Potęgę, a tymczasem Sam Stwórca zniża się pokornie i objawia się nam w Jezusie Chrystusie, natomiast na co dzień staje przed nami twarzą w twarz, choć my tego nie widzimy i nie doceniamy, mimo że wystarczy podnieść wzrok, spojrzeć przed siebie, powtarzając głośno i wyraźnie Jego Imię: „JESTEM, KTÓRY JESTEM”.

Doświadczyłam tego i doświadczam każdego dnia, w każdej minucie własnego codziennego życia, w każdej myśli, w mowie, w czynie, w staraniu, w sukcesie czy w porażce, w szczęściu i w cierpieniu, w trosce i w radości, we wszystkich i we wszystkim, smakując w zmysłowy i żywy sposób wszechobecności mego Pana oraz dobroci Jego Ojcowskiego Serca – Miłości. Owe obcowanie z moim Stwórcą angażujące mnie całą duszą oraz ciałem w bycie w Nim i z Nim czyni mnie szczęśliwą mimo wielu niedoskonałości, jak również niedociągnięć, mimo przeciętności i tego, co ludzie uznają za nędzne i bezwartościowe albo banalne. Każdego bowiem dnia, w każdej chwili żyję poznawaniem „JESTEM, KTÓRY JESTEM”.

Na stronie internetowej: przewodnik-katolicki.pl znalazłam często powtarzane w Kościele stwierdzenie, że Ojciec Przedwieczny „jest z całą pewnością Bogiem tajemniczym i niedającym się zredukować do składnika naszej rzeczywistości…”

„Tajemniczy i niedający się zredukować do składnika naszej rzeczywistości…”

Nie przemawiają do mnie owe przytoczone określenia. Nie odbieram bowiem Boga jako tajemniczego, ponieważ jestem przekonana, że Ojciec Przedwieczny Sam staje przed nami twarzą w twarz w każdej sekundzie naszego doczesnego życia, pragnąc nam się objawić i przedstawić. Uważam jednak, iż Jego Potęga i Wyjątkowość są tak przeogromne, że potrzeba nam całego życia, którego i tak nie starcza, by ową Potęgę i Wyjątkowość poznać. Tajemniczość zaś kojarzy mi się z czymś niemożliwym dla człowieka, z czymś kompletnie nieosiągalnym i znajdującym się ponad ludzkimi zdolnościami poszukiwania, analizowania, dostrzegania i interpretowania oraz przyswajania czy rozpoznawania. My jednak na co dzień poznajemy Boga, kontemplujemy Jego Osobę, odkrywamy Jego Osobowość. Mówiąc: „ja jestem”, już przywołujemy naszego Pana, wypowiadaniem pierwszej części Jego dwuczłonowego Imienia, rozeznając w ten sposób fakt, iż mamy w sobie podobieństwo do Stwórcy, iż jesteśmy częścią naszego Ojca. Różnica jednak polega na tym, iż On nazywa się JESTEM, KTÓRY JESTEM, a ty nazywasz się: „ja jestem… (i tu podajesz swoje imię, dopełniając nazwą człowieka własną osobowość), a ja nazywam się: „ja jestem Izabela Małgorzata”, przy czym „Izabela” jako hiszpańska wersja „Jezabel” w języku hebrajskim („eliszebeth”) oznacza „Bóg mą przysięgą”, a „Małgorzata”, ze względu na swoje greckie pochodzenie semantyczne, oznacza „perła”. Wyszczególnione rozbicie dwuczłonowego Imienia Ojca Przedwiecznego, uzupełnione naszym imieniem otrzymanym od rodziców jest idealnym zobrazowaniem nas jako Bożego stworzenia. Każdy z nas jest zatem istotą stworzoną na podobieństwo naszego Stwórcy. Zatem nasze „ja jestem” świadczy o płaszczyźnie, w której działa w nas Duch Święty, co potwierdza wrażliwość ludzkiego sumienia i umiejętność tworzenia oraz odkrywania, a w podawanym przez nas naszym imieniu zaznacza się już aktywność naszej woli, jaką zostaliśmy obdarowani. W związku z tym jesteśmy istotą połączoną. Stanowimy osobę, w której działa i przez którą działa Bóg oraz w której działa i przez którą działa jej wola – ona sama. Od nas więc zależy jak będzie wyglądał i funkcjonował świat. Od nas zależy specyfika podejmowanego działania i wartość oraz znaczenie efektów naszej aktywności, bo od nas zależy – ze względu na posiadaną i podarowaną nam wolną wolę – czy będziemy podatni na sugestie Ducha Świętego i na ile będziemy otwarci na pokorę oraz posłuszeństwo wobec Ojca Przedwiecznego. Zatem nie Bóg jest odpowiedzialny za wszelkie nieszczęścia i tragedie trawiące świat chorobą nowotworową egoizmu i egocentryzmu, pychy i agresji czy nieposkromionej ambicji, a my sami, ponieważ to my decydujemy, co zrobić w danym momencie lub z czego zrezygnować albo co wybrać. Podarowana nam i posiadana przez nas wolna wola jest wspomnianą samodzielnością oraz niezależnością. Bóg natomiast działaniem Ducha Świętego sugeruje nam pewne rozwiązania określonych sytuacji, będących zaczynem pewnych wydarzeń. Czy skorzystamy z owych podpowiedzi i czy uchronimy świat przed chorobą nowotworową naszego egoizmu i pychy?... – zależy od naszej woli.

Zgodnie z semantycznym znaczeniem wyrazu „imię”, zdefiniowanym przez Słownik Języka Polskiego PWN, każdy z nas jest kimś wyjątkowym. Imię bowiem nadaje znaczenie i określa wartość człowieka. Charakteryzuje jego osobowość. Imię stanowiło własność prywatną, majątek. Określało i określa jednostkę w całej jej okazałości. Dzięki temu poprzez imię, nadane nam w sakramencie chrztu czy nawet w akcie urzędowego rejestru ludności, poznajemy samych siebie i tych, których spotykamy w codziennym życiu. W imieniu określane jest ludzkie przeznaczenie, portretowana osobowość. Każde bowiem imię zakorzenione jest znaczeniowo w rzeczywistości, której jesteśmy częścią, z którą jesteśmy w pewien sposób utożsamiani, bo przez nią kształtowani, ale również! – bo przez nas tworzoną.

Podobnie jest z Bogiem. Król Nieba i Ziemi jest przecież Stwórcą wszystkich oraz wszystkiego, dlatego trudno zgodzić mi się z wyżej przytoczonym stwierdzeniem, iż Ojca Przedwiecznego „nie da się zredukować do składnika naszej rzeczywistości”. Obserwując otaczający nas świat, którego jesteśmy częścią składową, odkrywamy JESTEM, KTÓRY JESTEM. Bóg przedstawia nam się poprzez Swoje dzieło. Wszelkie stworzenie, wszelki byt jest milimetrem lustra, w którego całości mamy możliwość zobaczyć Oblicze Ojca Przedwiecznego. Owe obcowanie z naturą staje się więc formą ludzkich zdolności poznawczych oraz rozpoznawczych, mimowolnie i samoistnie redukujących Istotę Boga do składnika naszej rzeczywistości, czego (uważam) nie powinniśmy się obawiać ani wstydzić. Doznania zmysłowe, wzbudzane doświadczaniem świata, stają się dotykiem, wzrokiem, zapachem i smakiem, którymi charakteryzujemy Ojca Przedwiecznego, portretujemy Jego Osobowość. W naturze dostrzegamy Boga jako Osobę o artystycznym usposobieniu, uzdolnioną i zdolną, wrażliwą, perfekcyjną i precyzyjną, skrupulatną, zaskakująco pomysłową, zachwycająco piękną. Podziwiając drzewa, kwiaty, zwierzęta, symbiozę… po prostu wszystko, cokolwiek znajduje się wokół nas, adorujemy Samego Boga, widzimy Go, słyszymy, smakujemy, czujemy – delektujemy się Nim i karmimy się Nim, czego potwierdzeniem jest chociażby powietrze, którym oddychamy i bez którego nie bylibyśmy w stanie żyć czy woda lub warzywa i owoce oraz zioła – cała nasza biologiczna zależność od przyrody. Owa redukcja Boga do składnika naszej rzeczywistości jest formą ludzkich ograniczeń – nie mamy po prostu innej (żadnej!) metody ani sposobności, aby stanąć ze Stwórcą twarzą w twarz na Jego poziomie. Człowiek nie jest istotą wszechmocną, więc działa jedynie na płaszczyźnie swoich nie za bogatych umiejętności poszukiwania i poznawania. W związku z tym jesteśmy w stanie poznać swego Pana jedynie poprzez odsłonę tego, co Sam Król Nieba i Ziemi przed nami odkrywa, a czym jest otaczająca nas rzeczywistość właśnie. Redukcją Boga do składnika owej rzeczywistości widzimy Jego Osobowość. To zaś, że Stwórca to nie tylko Swoim dziełem, ale i Architektem, i Budowniczym jednocześnie wynika z faktu Początku wszystkiego, co jest bytem, a co nie jest odgadnione i co człowiek nieustannie oraz niestrudzenie próbuje odnaleźć, określić, nazwać i zrozumieć. Z tego też powodu ludzie niewierzący doszukują się sensownego wyjaśnienia w ewolucji, definiowanej teorią Karola Darwina, czy połączeniem atomów, co z kolei budzi kolejne pytania, pozbawione odpowiedzi a domagające się wyjaśnienia, a mianowicie zagadnienia wyjaśniające powód, z tytułu którego małpy rodzą się bliźniaczo podobne do swych rodziców, nie zaś lepsze, ładniejsze i mądrzejsze, oraz wyjaśniające skąd biorą się atomy, gazy, tkanki itp. Brak zaspokojenia ciekawości i towarzyszącej jej niewiedzy jest (w moim przekonaniu) potwierdzeniem na Istnienie JESTEM, KTÓRY JESTEM. Natura – świat – rzeczywistość zatem przedstawia nam Boga w kontekście Jego uzdolnień i zalet artystycznych, Jego potęgi i wszechmocy, ale i swym niedopowiedzeniem oraz charakterystyką upomina się o uwagę człowieka, uświadamiając mu jego pochodzenie oraz zależność od Tego, który go stworzył.

JESTEM, KTÓRY JESTEM to Ten, będący zawsze, wszędzie, we wszystkich i we wszystkim, w każdej sytuacji. Ktokolwiek będący i cokolwiek będące bytem jest namiastką swego Stwórcy. Każda sekunda życia, miejsce, sytuacja, wydarzenie, myśl, pomysł, czyn czy słowo są tym, w czym Bóg JEST obecny. Nawet w naszych codziennych przykrościach i tragediach Pan nam towarzyszy, i pomaga nam przejść przez burzę niepowodzeń, czyniąc nas odporniejszymi, silniejszymi i bardziej szlachetnymi, choć początkowo nie zdajemy sobie z tego sprawy, nierzadko oskarżając go za wynik naszych decyzji i wyborów lub owoc naszych grzechów – za zbyt swobodne korzystanie z przywilejów posiadanej i podarowanej nam wolnej woli, co udowodnił nam Swą Ojcowską Miłością i troską,, „dając nam Syna Swego Jednorodzonego, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16) i przez Imię Jezus Chrystus zapewniając, iż JESTEM, KTÓRY ZBAWIA.