„Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej. Żony niech będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus – Głową Kościoła: On – Zbawca Ciała. Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom – we wszystkim.
Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby samemu sobie przedstawić Kościół jako chwalebny, niemający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany. Mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje. Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz każdy je żywi i pielęgnuje, jak Chrystus – Kościół, bo jesteśmy członkami Jego Ciała.
Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła. W końcu więc niechaj również każdy z was tak miłuje swą żonę jak siebie samego. A żona niechaj ze czcią się odnosi do swojego męża.”
(Ef 5,21-33)
Wyżej przytoczony fragment Listu Świętego Pawła Apostoła do Efezjan jest kontynuacją Bożej woli w kwestii małżeństwa, zasygnalizowanej już w Księdze Rodzaju słowami: „Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem” (Rdz 2, 24). Czytając więc owe słowa i zagłębiając się w treść nauki w nich zawartej, człowiek uświadamia sobie swoją ułomność intelektualną, która niewiele ma wspólnego z Mądrością jaką jest Stwórca. Gdybyśmy bowiem wszyscy, bez wyjątku, pokornie dostosowali się do wyżej podanych wskazówek, bylibyśmy szczęśliwcami posiadającymi silną, dobrą, stabilną i wspaniałą rodzinę jaką każdy przecież chce mieć i z jakiej każdy przecież pragnie pochodzić. Tymczasem my, ignorując wytyczne Ojca Wszechmogącego, szukamy złotego środka na osiągnięcie owego wyszczególnionego wyżej celu i tworzymy różnorodne alternatywy, by marzenie stało się rzeczywistością, ale!, z zachowaniem „świętego” prawa jednostki do wolności wykluczającej bycie poddanym komukolwiek bez względu na rodzaj pokrewieństwa. W konsekwencji więc wszelkie nasze analizy i teorie, będące esencją psychologicznej „mądrości”, kończą się porażką, totalnym niepowodzeniem, rozwodem i rozbiciem rodziny a stają się inauguracją poranień oraz pasma niekończących się nieszczęść, deformujących człowieka w czysto duchowym wymiarze jego wartości. Z powodu pychy i wynikającego z niej przekonania o posiadaniu racji w kwestii budowania zdrowych relacji międzyludzkich nie do pomyślenia jest dziś praktyka związana z zastosowaniem reguł wyliczonych w Liście do Efezjan przez Świętego Pawła Apostoła. Dziś bowiem przewodnim celem jest wolność jednostki, rozumiana w zgoła odmienny sposób niż zamysł Pana Boga, bo wykluczający miłowanie bliźniego swego według miłości odczuwanej do siebie samego. Dziś bowiem rację mają feministki, psychologowie, LGBT-owcy i wszyscy inni odrzucający zasady rodem z Pisma Świętego. W związku z tym przytoczenie fragmentu Listu do Efezjan Świętego Pawła Apostoła, nakazującego żonie bycie poddaną mężowi, wywołuje oburzenie, gniew, bunt i sprzeciw, ponieważ kobiety nie chcą się podporządkowywać i pogardzają rolą niewiasty pokornej, i posłusznej wobec współmałżonka, i – z jednej strony – nic w tym dziwnego, a nawet w obliczu wizerunku współczesnego mężczyzny wypadałoby westchnąć w Niebo z wdzięcznością za tę krnąbrną naturę białogłów wobec rozwydrzonych oraz rozkapryszonych panów: „Bogu niech będą dzięki!”, bo jakąż głową rodziny będzie ten, który fizycznie jest obecny, ale kompletnie obojętny wobec swoich bliskich, wygodny i dziecinny, bowiem nastawiony jedynie na zaspokajanie własnych potrzeb, uzurpujący sobie prawo do robienia tego, co uzna za stosowne w danym momencie, niedbający o rodzinę, niewierny i niechętny do podejmowania decyzji czy w chwilach wymagających postawy wojownika i obrońcy chowający się za plecami małżonki nieszanowanej oraz nietraktowanej w sposób, w jaki Bóg przykazał, a więc na równi ze sobą?! Nic zatem zaskakującego jest w tym, że u boku takiego nieudacznika zaradna żona i matka przejmuje obowiązki wspomnianej głowy rodziny i mimowolnie a płynnie zachowuje się tak jak mężczyźnie przystało w imię tzw. mniejszego zła. Ogromne bowiem spustoszenie wprowadza mąż i ojciec w ogóle niesprawdzający się w swym powołaniu, co w konsekwencji doprowadza do dysfunkcji podstawowej komórki społecznej. Trzeba zatem przyznać, iż zaburzenie Bożego modelu wzorowego małżeństwa staje się fabryką pokoleń o zdemoralizowanej i egoistycznej naturze, a jednocześnie staje się nadprodukcją pychy stanowiącej zagrożenie szczęścia, do którego osiągnięcia każdy człowiek instynktownie dąży. Od dawien dawna wiadomo bowiem, że prawdziwym zaczynem powodzenia jest w związku kompromis. Zatem przesadne dbanie o własne, indywidualne!, prawo do wolności jest przyczyną dezorganizacji, chaosu, dysfunkcji, patologii i demoralizacji, ponieważ w myśl wspomnianego prawa każdy członek rodziny koncentruje swoje codzienne życie wyłącznie na własnych potrzebach, ignorując bliskich, z którymi przyszło mu dzielić dom i czas. Wówczas szacunek okazywany rodzicom czy rodzeństwu jest praktyką stosowaną w celu osiągnięcia jakichś (materialnych zazwyczaj) korzyści i nie jest stałą relacji międzyludzkich, będących materiałem budulcowym odpowiadającym na charakter i kondycję rodziny. Oczywistym jest to, że w dobie odrzucenia Dziesięciu Przykazań, wypartych przez egoistyczne zaspokajanie własnych potrzeb w imię błędnie rozumianej wolności z nadużywaniem równie błędnie pojmowanej tolerancji, trudno jest znaleźć odpowiedniego kandydata na męża – głowę rodziny czy kandydatkę na żonę – piastunkę ogniska domowego. Dziś bowiem mnóstwo jest w społeczeństwie ludzi definitywnie odrzucających Boga, ale z oddaniem i ufnością podporządkowujących się psychologowi, do którego regularnie chodzi się na terapie, oraz kierujących się własnym widzimisię. Z tego też powodu tak mało jest osób skłonnych i gotowych zaangażować się w drugiego człowieka czy w życie z nim budowane na fundamencie kompromisu. Dziś wielu adoruje w sobie miłość do samego siebie kosztem bliźniego, a nieliczni potrafią miłować siebie i innych, których spotykają i którym towarzyszą w codziennej drodze doczesnej pielgrzymki. Z tego też powodu młodzi pogardzają sakramentem małżeństwa i decydują się na cywilne umowy, traktowane w niektórych państwach niczym paragon na buty wykorzystywany w myśl prawa niezadowolonego konsumenta do zwrotu towaru w przeciągu (dajmy na to) czternastu dni, kiedy ten nie spełnia oczekiwań osoby kupującej daną rzecz – decydującej się na wspólne życie z kimś wybranym (nierzadko) przypadkowo podczas selekcji dokonywanej według oceny walorów zewnętrznych. Z tego również powodu nikt nikomu nie chce się poddać ani nikt nikogo nie traktuje jak siebie samego, a tym samym nie szanuje i nie ceni. W związku działającym na instynktach egoistycznych pobudek nie ma więc szans na powodzenie i długotrwałość, ponieważ każdy – mąż i żona – robi to, co uważa za stosowne i dobre dla siebie, nie zaś dla rodziny. Nierzadko słyszy się uzasadnienie, iż każdy ma prawo do własnego szczęścia, w którym to uzasadnieniu nikt nie wspomina nawet ani nie bierze pod uwagę odpowiedzialności współmałżonków za siebie wzajemnie i za potomstwo będące owocem ich miłości. W świetle owego argumentu mąż szuka szczęścia w ramionach innej kobiety, a jego żona w ramionach innego mężczyzny, jakby ucieczka w romans miała być lekarstwem na codzienne problemy i zmartwienia, wpisane już w życie każdego człowieka. Gonitwa za idealną miłością i udanym związkiem okazuje się dziecinadą, gdyż nowy partner czy nowa partnerka też z czasem odsłaniają swoje poranienia, wady, słabości czy uzależniania oraz niedoskonałości. Zatem zawarty związek nie zdaje egzaminu dojrzałości z małżeństwa, co przyczynia się do kolejnego rozwodu, którego następstwem jest kolejny związek i… znowu rozwodu i znowu zawarcie nowego związku… i…
Można tak mnożyć miłosne przygody i rozbudowywać rodzinę patchworkową w łańcuszku wydarzeń przerwanych ostatecznie przez zjawisko zwane śmiercią – rodzinę obfitującą w dzieci, zazwyczaj niepotrafiące (z tytułu doświadczeń) wejść w stały związek małżeński, bo nieposiadające odpowiedniego wzorca godnego naśladowania jakim byłby autorytet ojca czy matki, stanowiących idealny model dobrego męża oraz dobrej żony, co w zapisie wspomnień przypomina próbę stanięcia na linii horyzontu, do którego człowiek biegnie i biegnie, i biegnie… ale bezskutecznie, bo choć wydaje się on zakończeniem Ziemi na wyciągnięcie ręki możliwym do zdobycia, oddala się i oddala, wymykając się obrotami trzeciej od Słońca planety spod stóp goniącego za nim mężczyzny lub kobiety… To jest po prostu niemożliwe i wzbudzające jedynie niepokój oraz wywołujące poczucie przygnębienia. Szczęście natomiast w związku małżeńskim jest realne i osiągalne tylko wtedy, kiedy współmałżonkowie stworzą między sobą więź kompromisu, określającego obowiązki i przywileje każdego z nich w zachowaniu odpowiedzialności za siebie wzajemnie.
Raz jeszcze zatem warto powtórzyć, iż normalnym zjawiskiem jest niepoddanie się kobiety mężczyźnie, kiedy ten nie potrafi być mężem – głową rodziny, tak samo jak normalnym zjawiskiem jest brak szacunku mężczyzny do kobiety, kiedy ta nie chce być poddaną mu żoną. W tak zaburzonych relacjach nawarstwiają się emocje, będące całkowitym zaprzeczeniem miłości a kończące się nierzadko bolesnym rozstaniem.
Gdyby jednak mężczyzna był człowiekiem odpowiedzialnym, troskliwym. wiernym i oddanym wybranej przez serce kobiecie, honorowym i pracowitym, dbającym o rodzinę i dom, stojącym na straży bezpieczeństwa i dobrego imienia swoich bliskich, kochającym i szanującym współmałżonkę traktowaną z równą pieczołowitością, z którą sam siebie zwykł traktować na co dzień, to czy rzeczywiście byłoby trudnym i niemożliwym zadaniem do wykonania poddanie się żony takiemu mężowi? Gdyby współmałżonek dawał swej ukochanej poczucie stabilizacji i spokoju, poczucie bycia wartościową i obdarowywaną miłością, to czy ta nie byłaby wobec niego pokorna i posłuszna?
Na pewno tak.
Kobiety bowiem pragną u swego boku mężczyzny, który będzie je kochał i szanował, który będzie dbał o nie i o dzieci – o rodzinę i dom, któremu będą mogły zaufać i przy którym będą mogły się czuć bezpieczne oraz wartościowe. Takiemu właśnie mężowi każda żona jest w stanie się poddać. W takim też związku małżeńskim - rodzinie dzieci czują się bezpieczne i szczęśliwe, a co najważniejsze – ze względu na zgodę i zdrowe, bo Boże relacje mamy i taty – uodpornione na zło doczesnego świata, bo samoistnie uczące się tego jak być prawdziwym mężczyzną i piękną kobietą, dobrym mężem i ojcem oraz dobrą żoną i matką. W takim związku małżeńskim – wbrew pozorom – szczęście jest stanem wszechobecnym mimo oczywistych, bo nieuniknionych problemów stanowiących treść codziennego życia. I tu nie chodzi tylko o ślepe i bezwzględne poddanie się żony mężowi, jak zwykli głosić to kapłani (w większości) kończący myśl tylko na tym niesprawiedliwie wyróżnionym obowiązku kobiety wobec poślubionego mężczyzny. Święty Paweł Apostoł w Liście do Efezjan zaznacza bowiem warunek wspomnianego posłuszeństwa: mąż musi miłować żonę, bo i „Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić”, mąż musi miłować żonę „tak jak własne ciało”. Zatem – według przytoczonej zasady – małżonkowie powinni wyrzec się własnego JA i pozbyć się egoizmu w imię posiadania szczęśliwej rodziny. Żona winna poddać się mężowi, uznając go za głowę rodziny jak Kościół poddaje się Chrystusowi, a mąż ma obowiązek poświęcić samego siebie dla żony jak uczynił to dla uświęcenia Kościoła Jezus. Oboje małżonkowie nie mają prawa do egoistycznego zaspokajania własnych potrzeb i kierowania się w codziennym życiu oraz w relacjach osobistym widzimisię. Mąż i żona muszą żyć w świadomości tworzenia wspólnie swoimi osobami oraz zawartym związkiem małżeńskim jednego ciała – to jest klucz do wieloletniego szczęścia rodzinnego.
Problemy nie znikną, troski nie przepadną, zmartwienia nie wypłowieją i kryzysy nie wyparują z codziennego życia. Zmiana partnera czy partnerki nie uchroni nas od szarości i bólu przyziemnego żywota. Ucieczka od monotonności w ramiona innego mężczyzny nie uszczęśliwi kobiety, tak jak mężczyzny nie zadowolą ramiona innej kobiety. W nowych związkach i tak dopadnie człowieka rutyna oraz przytłaczająca codzienność karmiąca nas gorzkim smakiem egzystencji. Szczęście to umiejętność dbania o siebie wzajemnie, to wypełnianie powołania bycia mężem i powołania bycia żoną w wierze, w nadziei i w miłości, to uzupełnianie w mężu przez żonę albo w żonie przez męża własnymi zaletami jego czy jej braków oraz eliminowanie jego czy jej wad, bo jeśli praworęczny człowiek nie potrafi pisać lewą ręką, to zrobi to tą, która jest w tej dziedzinie niezastąpiona – tak jest w małżeństwie: czego nie umie żona, winien zająć się tym mąż, a czego nie jest zdolny zrealizować mąż, powinna to wykonać żona. Zatem nie powinniśmy patrzeć na siebie wzajemnie przez pryzmat własnych i wyidealizowanych wyobrażeń kreujących obraz współmałżonki albo współmałżonka. Żadna kobieta nie budzi się z nienaganną fryzurą, perfekcyjnie wykonanym makijażem, rześka i pachnąca, pociągająca i powabna, tak jak żaden mężczyzna (np.) po kilkunastu godzinach ciężkiej pracy fizycznej inwestujący w rodzinę oraz w dom nie będzie wyperfumowany, wypoczęty, aktywny i uśmiechnięty, namiętny i romantyczny, bo będzie po prostu zmęczony. Warto wziąć pod uwagę, że modele wspomnianych wyobrażeń istnieją jedynie w telenowelach, które bardzo chętnie oglądamy właśnie ze względu na przedstawianie tego, co nierealne i nieosiągalne, w świetle tego, co złudnie wydaje się naturalne i oczywiste oraz przez nas wymarzone.